W wielu miastach coraz większym problemem staje się zapewnienie pacjentom dostępu do leków w porze nocnej.
Naprzeciw zawodowej misji niesienia pomocy staje kalkulacja ekonomiczna, której wyniki nie nastrajają optymistycznie. Dyżury nocne aptek z reguły są nieopłacalne.
Bunt w Miastku
Miastko, niespełna 11-tysięczne miasteczko w woj. pomorskim. Od końca 2009 roku trwa tam spór o pracę aptek po godzinie 22:00. Zaczęło się od wystąpienia farmaceutów do Starostwa Powiatowego w Bytowie o zgodę na rezygnację z dyżurów nocnych. Poparła ich Gdańska Okręgowa Izba Aptekarska. Jako argument farmaceuci podali, iż nie widzą konieczności pełnienia przez apteki dyżurów, ponieważ w porze nocnej sprzedają głównie leki przeciwbólowe, prezerwatywy, strzykawki i pojemniki na mocz. Rada powiatu odmówiła, uznając, iż skrócenie czasu pracy aptek do godziny 22:00 stanowiłoby zagrożenie zdrowia mieszkańców. Pomimo tego aptekarze zadecydowali, że od stycznia 2010 roku żadna z siedmiu funkcjonujących tam aptek nie będzie otwarta w nocy.
W odpowiedzi na bunt farmaceutów starostwo zwróciło się z prośbą o interwencję do właściwego WIF, oraz do GIF i MZ. Mimo, iż ministerstwo potwierdziło, że apteki mają obowiązek dostosowania się do miejscowego prawa, farmaceuci nie zmienili swojego stanowiska. Nie ugięli się nawet pod wpływem wyroku Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Gdańsku, który jesienią 2010 roku uznał, że Rada Powiatu miała prawo ustalić harmonogram pracy aptek z uwzględnieniem pory nocnej.
Przełom w konflikcie między farmaceutami a samorządem powiatowym nastąpił dopiero w czerwcu br., kiedy to pojawiła się szansa na kompromis – rozwiązaniem miały być dyżury na telefon. Farmaceuci zaproponowali, by pacjenci potrzebujący pomocy udawali się najpierw do lekarza, który w razie potrzeby wykonałby telefon do farmaceuty, aby ten otworzył aptekę. Rozwiązanie to miało uchronić farmaceutów przed pacjentami, którzy załatwiają nocą sprawy, które nie wymagają natychmiastowej interwencji i mogą poczekać do rana. Nowy system został wprowadzony pod koniec lipca.
Problem małych miejscowości
Miastko nie jest przykładem odosobnionym. W wielu mniejszych miejscowościach, w których liczba aptek jest mała, a realne zapotrzebowanie na ich pracę w porze nocnej jeszcze mniejsze, zaistniał podobny kłopot. Żeby nie być gołosłowną, wymienię Kartuzy, Lębork, a do niedawna Pułtusk czy Otwock.
W większych miastach też zdarzają się problemy z dostępem do aptek w porze nocnej. We wrześniu 2010 roku „Gazeta Krakowska” podała, że na ponad 325 działających w Krakowie aptek nocą czynnych jest tylko 6. Za każdym razem powtarza się ten sam scenariusz: apteki zwracają się do samorządu lokalnego o zgodę na zaprzestanie dyżurowania, samorząd odmawia, powołując się na bezpieczeństwo publiczne, a apteki robią swoje.
Ale co robić, jeśli dyżury nocne nijak się aptekom nie opłacają? Czy właściciele aptek w imię dobra publicznego mają obowiązek ponosić straty finansowe?
Farmaceuta na telefon
Coraz częściej praktykowanym rozwiązaniem problemu dostępu do leków w porze nocnej jest ustanawianie dyżurów telefonicznych. Jeśli pacjent ma potrzebę wizyty w aptece, dzwoni pod wskazany numer. Tego rodzaju rozwiązanie sprawdza się jednak tylko wtedy, kiedy farmaceuta ma możliwość szybkiego dotarcia do apteki – najlepiej, jeśli mieszka w tym samym budynku. Trudno sobie jednak wyobrazić sytuację, w której magister farmacji dojeżdża do apteki z sąsiedniej miejscowości.
Na zmianę
W wielu miejscowościach apteki przyjęły rozwiązanie, które zakłada pełnienie dyżurów nocnych na zmianę. Każdego dnia na drzwiach wszystkich aptek w danej miejscowości pojawia się pisemna informacja o tym, która apteka danego dnia pełnić będzie dyżur nocny, dzięki czemu pacjent z łatwością może dowiedzieć się, gdzie udać się po pomoc.
Grochem o ścianę
W kwestii zapewnienia dostępu do leków w porze nocnej ma miejsce klasyczny konflikt interesów. Do obowiązków samorządu lokalnego należy zapewnienie bezpieczeństwa zdrowotnego mieszkańców. Jednak apteki to z jednej strony placówki ochrony zdrowia, z drugiej zaś – przedsiębiorstwa, które utrzymują się wyłącznie z własnych zysków. Wymaganie od właścicieli aptek, by dobrowolnie zgadzali się na generowanie strat jest co najmniej kontrowersyjne.
Nikogo zdaje się nie obchodzić fakt, że farmaceucie na dyżurze trzeba zapłacić, oraz że apteka pełniąca dyżury nocne powinna spełniać określone wymogi bezpieczeństwa. W imię dobra publicznego nikt nie chce się dokładać do pensji magistra czy do mediów. Każdy natomiast chciałby mieć możliwość przyjścia do apteki o 3 w nocy po prezerwatywy lub Ranigast. Nie wspominam już o kuriozalnych sytuacjach, kiedy dyżurujący farmaceuta udziela informacji turystycznych (to akurat mój osobisty przypadek).
Kto ma płacić?
Farmaceuci z aptek, które zbuntowały się przeciwko pełnieniu nieopłacalnych dyżurów nocnych, podkreślają, że nie mieliby nic przeciwko pracy w porze nocnej, gdyby nie wiązało się to ze stratami finansowymi. Jak mówi Michał Pietrzykowski, prezes Gdańskiej Okręgowej Izby Aptekarskiej, konieczna jest zmiana prawa, które obecnie daje samorządom lokalnym wolną rękę w ustalaniu grafiku pracy aptek bez ponoszenia jakichkolwiek kosztów ze swojej strony. Twierdzi, że takie prawo jest sprzeczne z ustawą o swobodzie działalności gospodarczej, a być może również z ustawą zasadniczą. Rozważa skierowanie sprawy do Trybunału Konstytucyjnego.
Rozwiązaniem spornej sprawy mogłoby być finansowanie lub współfinansowanie nocnych dyżurów aptek przez państwo, tak jak to jest w przypadku ZOZ-ów czy innych placówek ochrony zdrowia.
Ciężkie brzemię
Nie po raz pierwszy rola farmaceuty rozpatrywana jest w zależności od punktu widzenia w kategoriach ekonomicznych lub etyczno-moralnych. Właścicielom aptek i farmaceutom próbuje się wmówić, że misją aptek jest niesienie pomocy bez brania pod uwagę kalkulacji kosztów. To naiwny punkt widzenia. O tym, czy farmaceuci, niczym doktor Judym, będą rezygnowali z zarobków na rzecz szeroko pojętego dobra publicznego powinni decydować oni sami, nie zaś samorządy lokalne czy władze państwowe.