Monika Dryl - Wszystko się  w końcu udaje

Monika Dryl – Wszystko się w końcu udaje


Monika Dryl, aktorka, wielbicielka muzyki i dobrego jedzenia.
Mama Antosia, od którego uczy się optymizmu. Zakochana w Nowym Jorku i w swoim partnerze, Pawle. Wiecznie uśmiechnięta, radosna, kocha to, co robi i wciąż chce więcej.

Aktorski rollercoaster
Z perspektywy czasu widzę wyraźnie, że wybór drogi aktorskiej był nieunikniony. Każdy z nas, aktorów, ma swój inny, ważny powód, dla którego zdecydował się na ten zawód. Jedni poszukują siebie, próbując zrozumieć złożoność ludzkiej natury lub odnaleźć odpowiedzi na trudne pytania, inni zaś trafiają do Akademii Teatralnej, bo uciekają… przed wojskiem, a jeszcze inni, bo po prostu chcą zostać aktorami. Ja wybrałam scenę, kiedy byłam jeszcze dzieckiem. Dobry los mi w tym skutecznie pomógł i do dziś utwierdza w przekonaniu, że wybrałam właściwą drogę.

Właściwie wszystko zaczęło się od śpiewu. Zaczynałam od przysłowiowych występów u cioci na imieninach. Potem były akademie szkolne i amatorskie grupy wokalne, a następnie teatralne. Nie analizowałam wówczas, czy dobrze się czuję na scenie, jak reaguję na publiczność i jakie w ogóle towarzyszą mi emocje. Występy były dla mnie czymś zupełnie naturalnym. Z kształcenia w kierunku wokalnym zrezygnowałam tylko dlatego, że nie znalazłam dla siebie odpowiedniej uczelni. Musiałabym wybierać albo jazz, albo klasykę, albo musical… A ja nie chciałam wybierać. Zdałam więc na Warszawską Akademię Teatralną. To była bardzo trudna szkoła życia, ale nauczyła mnie wielkiego szacunku do zawodu. Dziś nie wyobrażam sobie innego sposobu na życie.

Mam naturalną potrzebę ciągłej zmiany środowiska. Teatr i film dają mi w tej materii olbrzymie możliwości. Uwielbiam bawić i wzruszać ludzi. Aktorstwo chroni mnie przed nudą i rutyną. Jestem zbudowana nie tylko z osobistych przeżyć i doświadczeń. Cząstka każdej granej przeze mnie postaci pozostaje we mnie na zawsze, kształtuje mnie. Dzięki nim przeżywam przygody, które nigdy nie przydarzyłyby mi się w moim prywatnym życiu. Raz jestem więc odważna i asertywna, by zaraz zmienić się w ostoję spokoju albo w seksbombę… To taki rollercoaster, który nigdy się nie zatrzymuje.

Nowy Jork jest we mnie
Kiedy skończyłam Akademię Teatralną, miałam zaledwie 22 lata. Pomyślałam sobie wtedy: „Jak to? To już koniec nauki? Przecież w tym wieku wielu ludzi dopiero zaczyna studia”. Nie wyobrażałam sobie, że na tym miałaby zakończyć się moja edukacja. Mam potrzebę ciągłego zdobywania nowej wiedzy, to mnie napędza, a nawet… relaksuje. Poszłam więc do Szkoły Muzycznej na Bednarskiej w Warszawie, a potem razem z koleżanką wyjechałam do Nowego Jorku, do szkoły aktorskiej The Lee Strasberg Film and Theatre Institute. Spędziłam tam semestr, który odmienił moje spojrzenie na aktorstwo, a nawet na życie.

Byłam pod wielkim wrażeniem profesorów, podziwiałam ich olbrzymie zaangażowanie w pracę ze studentami. Potrafili natchnąć nas pięknym, twórczym optymizmem, dać poczucie wiary we własne siły i w talent. Zachwyciło mnie także bardzo konkretne podejście do pracy przed kamerą. Wybrałam właśnie głównie zajęcia z pracy z kamerą. Przychodziłam na lekcje i słyszałam: „Dzisiaj ćwiczymy scenę z sitcomu. W sitcomie gramy tak”. Następnego dnia: „Dzisiaj robimy scenę do filmu fabularnego telewizyjnego, w którym gramy w następujący sposób”. A innego dnia była na przykład scena z filmu kinowego. Byłam zachwycona, żadnej prowizorki, amatorszczyzny i przypadkowości. Czyste konkrety.

Nowego Jorku nie da się opisać słowami. Nawet nie będę próbować. To trzeba samemu zobaczyć, przeżyć, doświadczyć, poczuć. Chociaż nie mam problemu z uzależnieniami (traktuję je jak środki zniekształcające rzeczywistość, a ja chcę odbierać ją dokładnie taką, jaka jest), to przyznaję, że od Nowego Jorku się uzależniłam. Tam wszędzie jest energia, która rozjaśnia umysł i poprawia samopoczucie. Na każdym kroku wyczuwa się bezwarunkowy optymizm i zgodę całego wszechświata na twoje istnienie. Nowy Jork mówi do każdego: „Cieszę się, że jesteś!”. Absolutnie magiczne miejsce. Wyzbyłam się tam wszelkich kompleksów. A nawet więcej – uwierzyłam, że cechy, które dotąd traktowałam jako wady, w rzeczywistości są moimi zaletami. Mieszkańcy Nowego Jorku posługują się słowami-zaklęciami, które wysyłają dobrą energię. W telefonie mam taki wyświetlacz na powitanie: „New York is a state of your mind”, czyli „Nowy Jork jest stanem twojego umysłu”. Możesz go zabrać wszędzie ze sobą i zawsze mieć przy sobie jego optymizm, radość i wolność.

W Nowym Jorku odkryłam, że jestem także aktorką komediową. Zawsze bardzo pociągał mnie gatunek stand-up comedy, ale w Polsce wcześniej nigdy bym się nie odważyła na tego typu występy. W Ameryce wiedziałam, że jestem całkowicie anonimowa i mogę sobie pozwolić na wszystko, nawet na wygłupy czy popełnianie błędów. Wróciłam do Polski z wiarą, że mogę przenosić góry, że wszystko musi się udać. Wygrywałam casting za castingiem, bo miałam tak niesamowitą energię, że wszyscy chcieli ze mną pracować. Ze szkoły w Nowym Jorku wyniosłam jeszcze jedną, ważną naukę. Uwierzyłam, że warto pochylić się nawet nad epizodem i dać z siebie wszystko, także w małej roli. Sprawdziło się. Ostatnio mój dyrektor, Jan Englert, w którego przedstawieniu „Księżniczka na opak wywrócona” gram małą rolę, powiedział mi: „No widzisz, nawet z takiego epizodu można zrobić dobrą rolę”.

Moc spełniania marzeń
Oprócz śpiewu i aktorstwa dzielę także z Pawłem, moim życiowym partnerem, pasję kulinarną. Jeździmy po świecie w poszukiwaniu jedynych w swoim rodzaju smaków, wyjątkowych, regionalnych potraw, które gwarantują niepowtarzalne doznania.

Paweł zawsze marzył o własnej restauracji. Jest dla mnie świetnym przykładem na to, że marzenia się spełniają, jeśli się tego naprawdę mocno pragnie. Wierzę, że dzięki pozytywnej energii, wizualizacji tego, co chce się uzyskać, można naprawdę wiele osiągnąć. Takie działania mają olbrzymią moc. Pawłowi udało się zrealizować marzenie o własnej restauracji w Warszawie. Jego restauracja została uznana przez kulinarnik.pl za najlepszą w mieście, zaś magazyn „Maleman” uznał ją za najlepszą restauracją!

Jednak sukces nie przychodzi od razu, trzeba na niego zapracować, pokonać wiele trudności. Wiadomo, że podstawą każdej restauracji jest kucharz. Tylko gdzie znaleźć naprawdę dobrego? Paweł odnalazł prawdziwego mistrza w Gdańsku. To Robert Trzópek, który wcześniej pracował w najlepszych restauracjach na świecie, m.in. w „El Bulli” na Costa Brava w Hiszpanii oraz legendarnej „Nomie” w Kopenhadze. Z wielkim trudem, ale jednak udało się przekonać Roberta, żeby zmienił pracę. W końcu przyjechał do Warszawy. Teraz obydwaj panowie prowadzą swoją wymarzoną restaurację. I świetnie im to wychodzi.

Antoś – największa pasja
Pozytywną energię do życia czerpię… z życia. Siedzi we mnie coś takiego, co nie pozwala mi się poddać bez względu na to, jak trudne byłyby okoliczności. Jest jeszcze tyle rzeczy, które chciałabym zrobić. Aktualny etap mojego życia upływa pod hasłem: „Dryl, teraz pomyśl o sobie!”. Nie da się ukryć, że po urodzeniu synka trochę rozleniwiłam się zawodowo. Czas ściągnąć cugle. Moja życiowa rola, czyli rola matki Antosia, nieco zmieniła mój sposób postrzegania świata i ludzi. Skończyłam 31 lat, a to dla kobiety dobry moment na podsumowanie i chwilę refleksji. Z całą pewnością wiem, że chcę dalej być aktywna. Wierzę w słowa: „Wolę żałować rzeczy, które zrobiłam, niż tych, których nie zrobiłam”. Daję sobie prawo do popełniania błędów i ponoszenia ich konsekwencji, bo wtedy wiem, że jestem uczciwa wobec siebie, że próbowałam.

Odkąd w moim życiu pojawił się Antoś, wiele rzeczy nabrało innego znaczenia. Nawet przerwy w pracy zaczęły mieć większy sens, ponieważ mogę ten czas spędzać z dzieckiem. Pamiętam, jak bolesne były powroty do domu, kiedy kończyła się praca nad jakąś rolą w teatrze lub zdjęcia do filmu czy serialu. Wracałam do domu, a tam była pustka. To okropne uczucie. Kiedy artysta tworzy, oddaje projektowi całe swoje serce, angażuje się z pełnym poświęceniem. I gdy wreszcie nadchodzi nieunikniony koniec pracy, to zostaje poczucie przeraźliwej pustki. Wtedy dobrze mieć jakąś pasję. Ja zawsze miałam muzykę, która wypełniała mi pustkę. A teraz największą pasją jest moje dziecko!

Wracam z pracy ze świadomością, że mój syn czeka na mnie w domu i całym sobą wypełni mi czas. Antoś od urodzenia jest bardzo wrażliwym dzieckiem, nie lubi tłumu, hałasu, rozgardiaszu. Cały pierwszy rok jego życia byłam tylko dla niego. Nie pracowałam. Ale nie traktowałam tego jako poświęcenia, rezygnacji z własnych celów. Nie zastanawiałam się wówczas, czy ucierpi na tym moja kariera. Zajmowanie się synem było naturalną czynnością i robiłam to z prawdziwą radością. To był dla mnie bardzo ważny i bardzo cenny czas. Dziś widzę, jak to pięknie procentuje.

Koledzy i koleżanki śmieją się, że jak już zacznę opowiadać o moim Antonim, to nie ma końca. Rzeczywiście dużo o nim mówię. Antek uwielbia muzykę, organicznie czuje każdy jej rodzaj, dźwięk. Żartuję więc, że na pewno jest moim dzieckiem, że wrodził się w mamę. Uwielbiam go obserwować, na każdym kroku zadziwia mnie i rozśmiesza. Ma wyjątkowo abstrakcyjne poczucie humoru. Mój maluch niczego nie robi zwyczajnie, tak po prostu, jak inne dzieci. U niego wszystko jest takie teatralne
– gesty, mimika. Kiedy chodzimy na koncerty, najczęściej plenerowe, Antoś oddaje się bez reszty swojej pasji – dyrygowaniu. Muszę go trzymać w pewnej odległości od sceny, bo najchętniej by na nią wszedł, dyrygował, tańczył lub śpiewał. Na każdym kroku widać jego miłość do muzyki, z czego bardzo się cieszę. Mam nadzieję, że w przyszłości będzie to nasza płaszczyzna porozumienia.


Monika Dryl
Jest aktorką teatralną i filmową. Ukończyła Warszawską Akademię Teatralną. Pracuje w Teatrze Narodowym w Warszawie. W 2001 roku zdobyła III nagrodę na XXIII Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu, a dwa lata później otrzymała Grand Prix podczas warszawskiego festiwalu „Pamiętajmy o Osieckiej”. Występowała w wielu spektaklach teatralnych (np. „Romeo i Julia”, „Stara kobieta wysiaduje”), musicalach („Love”, „Sen nocy letniej”). Grała m.in. w filmie „Jasminum” Jana Jakuba Kolskiego oraz w serialu „Na dobre i na złe”.

4.8/5 - (233 votes)

Nikt nie pyta Cię o zdanie, weź udział w Teście Zaufania!

To 5 najczęściej kupowanych leków na grypę i przeziębienie. Pokazujemy je w kolejności alfabetycznej.

ASPIRIN C/BAYER | FERVEX | GRIPEX | IBUPROM | THERAFLU

Do którego z nich masz zaufanie? Prosimy, oceń wszystkie.
Dziękujemy za Twoją opinię.

Leave a Comment

POLECANE DLA CIEBIE

START TYPING AND PRESS ENTER TO SEARCH