Rafał Gręźlikowski  - Z protezą  podbić świat

Rafał Gręźlikowski – Z protezą podbić świat


Rafał Gręźlikowski ma na koncie ponad sto medali w kilku dyscyplinach sportu. Mówi, że w momencie amputacji nogi został skazany na optymizm, bo choćby się bardzo starał, to… nigdy nie wstanie z łóżka lewą nogą.

Na blogu, który prowadzi (zamczyska.blog.onet.pl) przedstawia się tak: „Czyż to nie pogodna kombinacja: zwycięzca pucharu Europy w wyciskaniu sztangi leżąc, a zarazem autor opowieści o zamkach i ruinach, a nawet wierszy”. Rozmawiamy o sukcesach w sporcie, o tym, dlaczego Rafał nie wstydzi się protezy, i o tym, co jest w życiu najważniejsze.

Jak to się stało, że straciłeś nogę?
W 1996 roku zachorowałem na nowotwór, mięsak kości. Służyłem wtedy w marynarce wojennej, pływałem na trałowcu. Nie było tam miejsca na sentymenty, od żołnierza oczekuje się, że będzie twardy, zaciśnie zęby. Mnie też się wydawało, że jestem wystarczająco uparty, by przełknąć różne dolegliwości, ale tego bólu się nie dało. W pewnym momencie stał się nie do zniesienia. Oficerowie początkowo twierdzili, że moje utyskiwania są sposobem na wydostanie się z wojska, dostawałem więc dodatkowe służby, co miało mnie zniechęcić do symulowania. Jednak ból był coraz silniejszy, zacząłem utykać. Dopiero wtedy dostałem się do lekarza. Przepisał mi jakieś maści przeciwbólowe, ale one nie pomogły. Po pewnym czasie trafiłem do drugiego lekarza, ale dopiero trzeci kazał mi zrobić zdjęcie rtg. Rentgen od razu wykazał, co tkwi w nodze. Nawet nie zdążyłem wrócić na okręt, a moi przełożeni już mieli telefon z informacją o diagnozie. Radiolog oznajmił, że muszę zostać natychmiast przywieziony do szpitala.

Czy od razu miałeś amputację?
Nie. Ze szpitala w Gdańsku trafiłem do wojskowego szpitala w Warszawie, a potem do Centrum Onkologii – mięsak kości jest rzadkim nowotworem, w szpitalach wojskowych lekarze nie mieli dużego doświadczenia w leczeniu. Zostałem poddany chemioterapii. Po trzech chemiach zdecydowano o amputacji. Lekarze mieli usunąć tylko fragment kości strzałkowej, gdzie narastał nowotwór.

Nie wszystko jednak przebiega tak, jak sobie wymarzymy. Doszło do zatrzymania krążenia w nodze i zostałem przewieziony do innego szpitala, gdzie przez całą noc próbowano udrożnić mi tętnice. Lekarz powiedział, że jeśli do ósmej rano wróci krążenie, to zachowam nogę, a mam na to około 10 proc. szans. Próbowałem sam sobie pomóc, zawiązywałem bandaż na palcu, żeby rozruszać stopę. Poprosiłem nawet pielęgniarkę o wrzątek, rzekomo na herbatę, a tak naprawdę… wylałem go sobie na nogę. Miałem nadzieję, że może wysoka temperatura jakoś podgrzeje krew, rozpuści ją i zacznie ona krążyć… Oczywiście, nic to nie dało. Amputowano mi nogę – 10 centymetrów nad kolanem.

Dwudziestoletni twardziel, który marzy o służbie w elitarnych jednostkach wojskowych, nagle staje się niepełnosprawnym, w dodatku z diagnozą: nowotwór…

Początek był koszmarny. Niełatwo mi dziś się do tego przyznać, ale będąc osobą sprawną (jako młody chłopak uprawiałem sporty siłowe, lekkoatletykę, gry zespołowe, biegi), postrzegałem niepełnosprawnych jako przegranych, którzy nie mają prawa być szczęśliwi. Byli to dla mnie ludzie, którzy siedzą w czterech ścianach, czasem ukradkiem wychylają się przez okno. I nagle uświadomiłem sobie, że ja też jestem taką osobą, i albo wkomponuję się w to wyobrażenie, albo zacznę z nim walczyć.

Początkowo zamknąłem się w domu, nie chciałem z nikim rozmawiać, nikogo wiedzieć. Po kilku miesiącach kupiłem sobie sprzęt rehabilitacyjny przypominający siłownię: ławeczka, sztangi. Nie wyobrażałem sobie wyjścia z domu, pójścia na prawdziwą siłownię, czułem się w jakiś sposób przegrany. Kiedyś w telewizji zobaczyłem migawkę z zawodów sportowych osób niepełnosprawnych. Wprawiło mnie to w zadumę – to była taka pierwsza myśl, że może jest jakiś świat, który na mnie czeka? Że może ze swoimi pasjami nie muszę siedzieć w czterech ścianach, nie muszę się ukrywać, tylko mogę wyjść na zewnątrz i odnaleźć ludzi podobnych sobie?

Jak to się stało, że zostałeś sportowcem? Pytam, bo nie wiem, jak osoba w podobnej sytuacji ma się zachować, dokąd iść,
gdzie zadzwonić?

Powoli zacząłem wychodzić z domu. Chodziłem o kulach, bo proteza, którą wtedy dostałem (refundowana przez państwo) była niepraktyczna, miałem poocieraną skórę w pachwinie, pojawiały się rany. Wolałem ją zostawić i chodzić o kulach. Na ulicy wiele osób, szczególnie starszych, wyrażało współczucie („taki młody, a takie nieszczęście”). Miałem tego dość, czułem się fatalnie. Któregoś dnia na ulicy zaczepiło mnie małżeństwo – myślałem, że to kolejne osoby, które chcą okazać mi współczucie. Już chciałem ich zbyć, nawet dosyć niegrzecznie, ale oni zaproponowali mi… protezę! Okazało się, że mieli syna w podobnym wieku, co ja. Stracił nogę w wypadku samochodowym. Mimo, że rodzice kupili mu bardzo dobrą protezę (dużo lepszą niż ta, którą ja wtedy miałem), to nie wytrzymał psychicznie i odebrał sobie życie.

Otrzymałem od tych ludzi protezę ich syna. Dzięki jej elementom (kolano, stopa) udało się stworzyć protezę dla mnie. Mogłem zacząć chodzić i normalnie funkcjonować. Uwierzyłem w siebie.

Proteza od chłopaka, który popełnił samobójstwo. Można to potraktować jak znak. Ty się nie załamałeś. Miałeś wsparcie w rodzinie?

Z tym było trochę inaczej. Byłem już wtedy samodzielny, wynajmowałem mieszkanie. Miałem dziewczynę. Niestety, gdy amputowano mi nogę, stwierdziła, że nie widzi ze mną perspektyw…

Kolejny powód, by popaść w depresję…

Niekoniecznie. Po pierwszym kopniaku od życia zaczynamy użalać się nad sobą, zastanawiać, dlaczego to wszystko nas spotyka. Ale jak dostajemy drugiego kopniaka, to rodzi się w nas taki wewnętrzny bunt, szukający jedynie upustu. I o ile wykorzystamy wówczas tę swoją z pozoru negatywną energię, wystarczy nam ona nie tylko, by wydostać się z dołka, ale na wiele więcej…

Był jeszcze nowotwór. Co z nim?

Do końca życia będę musiał przeprowadzać badania kontrolne w Centrum Onkologii. Muszę przyznać, że większość osób, które wtedy leżały ze mną na oddziale, dziś już nie żyje. Mięsak kości to paskudny nowotwór, zbiera spore żniwo, m.in. przez późną wykrywalność.

U ciebie też mógłby zostać wykryty wcześniej…

Nie zastanawiam się, co by było, gdyby diagnoza została postawiona wcześniej. Moje życie jest piękne. Niczego bym w nim nie zmienił.

Jesteś mistrzem Polski w wyciskaniu sztangi. Ale to nie wszystkie twoje sportowe sukcesy.

Potrzebowałem potwierdzeń, że nadal jestem coś wart, a jednocześnie poprzez sport budowałem swoją samoocenę. Czułem, że wiele straciłem poprzez utratę nogi, jednak stopniowo, odbudowując swoją sprawność fizyczną, widziałem, że moje poczucie wartości wraca. Próbowałem wielu dyscyplin. Był carling, unihokej na wózkach, potem, gdy miałem lepszą protezę – biegi na 100, 200, 400 metrów, rzut dyskiem, oszczepem, kulą, kulturystyka, podnoszenie ciężarów…

Jestem wielokrotnym mistrzem Polski w wyciskaniu sztangi leżąc – to moja najważniejsza dyscyplina. Największe osiągnięcie: zwycięstwo w Pucharze Europy w Budapeszcie. A życiowy rekord: 195 kg.

Nie tylko uprawiałem wyczynowo sport, dużo też jeździłem na rowerze; był taki rok, gdy przejechałem…

8 tysięcy kilometrów! Mieszkałem wtedy w Trójmieście, jeździłem trasą rowerową wzdłuż plaży, ścigałem się z osobami sprawnymi. Było lato, zawsze idąc na rower, zakładałem krótkie spodenki, bo wówczas nie wstydziłem się już amputacji. Wręcz przeciwnie: chciałem swoją osobą wykrzyczeć, że mam pragnienia i niezależnie, czy jest noga, czy proteza, to chcę je realizować.

Masz na sobie krótkie spodenki. Nie wstydzisz się protezy? Zwykle ludzie to maskują. Zdarza się, że ktoś na ulicy intensywnie ci się przygląda?

Na początku nawet, jeśli ktoś się nie patrzył, to wydawało mi się, że wszyscy patrzą. Dziś nawet, jeśli wszyscy patrzą, to… ja tego nie widzę! Żyję swoim życiem, robię to, co mam do zrobienia, nie przejmując się spojrzeniami.

Sportowe sukcesy zawdzięczasz sobie, ale też protezie. Przypomina elektroniczne urządzenie…

Jest sterowana komputerem – 50 razy na sekundę zbiera dane z podłoża i je przetwarza. Procesory w kolanie upodobniają ruchy protezy do ruchów mojej zdrowej nogi. Chodzę teraz… kto wie, czy nie bardziej sprawnie od niektórych tzw. pełnosprawnych osób! Taka proteza kosztuje jednak ponad 100 tys. zł (dostałem ją dzięki fundacji). Niestety, nasze państwo jej nie refunduje. Mogę normalnie funkcjonować, chodzić do pracy, a nawet jeździć na rowerze, wspinać się po górach. Oczywiście, do tego potrzebna jest jeszcze odpowiednia „konstrukcja” w głowie, bo może bardziej rozsądna osoba zastanowiłaby się, czy iść w góry w środku zimy… A ja, gdy zimą ogłoszono najwyższy stopień zaśnieżenia w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej i pozrywało linie wysokiego napięcia, to zorganizowałem sobie tydzień wolnego i pojechałem na szlak Orlich Gniazd. Bajka! Wieczorem po takim dniu pełnym wysiłku fizycznego człowiek czuje się zmęczony, ale psychicznie jest tak pozytywnie naładowany, że tylko czeka na kolejny taki dzień…

Myślisz czasem o sobie: „Jestem niepełnosprawny”?

Nie patrzę tak na siebie. Raczej chcę pokazywać sobą, że jako osoba niepełnosprawna jestem… sprawną i szczęśliwą osobą. Poza obowiązkami zawodowymi, rodzinnymi, sportowymi, mam swoje pasje. Najnowsza to… rycerstwo. Jestem pasjonatem zamków, szczególnie na Dolnym Śląsku. Odnajduję tam ciekawe miejsca, fotografuję zamki, zwiedzam, staram się je wskrzeszać w pamięci – spisuję zasłyszane od ludzi legendy, przygotowuję zresztą książkę na ten temat. Niedawno wróciłem z turnieju rycerskiego na zamku Grodziec na Dolnym Śląsku, co roku jestem na polach Grunwaldu. Moje bractwo, jako jedno z dwóch w Polsce, nie przyjeżdża pod Grunwald samochodami. Szlak, którym przed wiekami podążało rycerstwo, my dziś przemierzamy przez kilka dni konno lub na wozach. Jestem w bractwie krzyżackim (bo ktoś przecież musi być po tej „drugiej” stronie…), ale tak naprawdę rycerska brać to jedna wielka rodzina.

Masz też normalną pracę, rodzinę. Życie ci się ułożyło…

Tak, pracuję w branży medycznej. Mam trójkę dzieci: dwójkę z poprzedniego małżeństwa mojej żony, a nasz najmłodszy syn ma 10 lat. Cieszę się, bo już teraz przejawia pewne moje pasje: sportowe, rycerskie, literackie. Jak na razie idzie szlakiem, którym chciałbym, żeby szedł…

Dla żony twoja niepełnosprawność nie była problemem?

Nie. Pierwszego dnia, kiedy się poznaliśmy, zapomniałem jej powiedzieć, że nie mam nogi, chociaż sporo czasu spędziliśmy wspólnie. Powiedziałem dopiero drugiego dnia. Jakoś nie zrobiło to na niej specjalnego wrażenia. Właśnie kogoś takiego szukałem.

A dla syna? Koledzy pewnie czasem go pytają, dlaczego tata nie ma nogi.

W związku z tym, że mam osiągnięcia sportowe i jestem osobą rozpoznawalną, byłem czasem zapraszany, żeby o sobie opowiadać, również do jego szkoły. Syn jest ze mnie dumny. Staram się, by miał powody. Wie, że jako osoba niepełnosprawna potrafiłem się odnaleźć. On nie postrzega, jak ja kiedyś, osób niepełnosprawnych negatywnie. Wręcz przeciwnie, myślę, że jeśli spotka taką osobę, to powie jej, by nie siedziała w domu, bo jego tata nie siedzi… Gramy razem w piłkę, jeździmy na rowerze. Mamy też swoje domowe pasje: ja zaczynam coś pisać, on podgląda, a potem on zaczyna pisać swoje rymy, opowieści… Jestem dla niego wyzwaniem, widzi wysoko zawieszoną poprzeczkę. Prowokuję go do działania, widzi, że są cele, które warto sobie w życiu stawiać.

Zastanawiasz się czasem, kim byłbyś, gdyby 15 lat temu nie zaatakował cię nowotwór?

Wydaje mi się, że nie miałbym tylu pasji, że nie patrzyłbym w taki sposób na życie, na ten czas, który mam do dyspozycji. Byłbym pewnie uboższy emocjonalnie, może nie miałbym odpowiedniej hierarchii tego, co rzeczywiście w naszym życiu jest istotne. A co jest ważne? Na pewno nie lansowanie siebie, nie szukanie poklasku czy pozerstwo. Ważna jest rodzina. Ważne jest niewstydzenie się tego, kim się naprawdę jest, i tego, co w nas w środku siedzi.

Jesteś optymistą. Co dało ci siłę?

Tak się złożyło, że dopóki byłem osobą sprawną, byłem raczej pesymistą. Teraz rzeczywiście ciężko jest mi zdjąć uśmiech z twarzy… Co dało mi siłę? Na pewno sport: od tego wszystko się zaczęło, to była siła napędowa.

Pokazuję sobą, że nikogo nie można oceniać po pozorach. Jestem wysoki, szczupły, nie mam wyglądu ciężarowca, i czasem ktoś nie wierzy, że mogę tyle podnieść. Po zawodach widzę jego zdziwienie. Warto swoim życiem pokazywać osobom, które są na początku drogi, jak nieograniczone są nasze możliwości i jak nieograniczone mogą być nasze cele.

Ważne, by do czegoś w życiu zmierzać. Nie wszystko od razu się udaje, czasem trzeba na to poczekać nawet kilka lat. Warto jednak podążać w kierunku marzeń. Bo dopiero wówczas odkryjemy, co to szczęście.

5/5 - (137 votes)

Leave a Comment

POLECANE DLA CIEBIE

START TYPING AND PRESS ENTER TO SEARCH