Problem narkomanii przenosi się z niedawno zamkniętych sklepów z dopalaczami do aptek ogólnodostępnych.
Pseudopacjenci wykorzystują substancje zawarte w lekach OTC jako środki odurzające. Wymieniają się swoimi doświadczeniami za pośrednictwem stron internetowych. Czy można temu zaradzić?
„Nadchodzi wieczór. Nie mamy już nic do ćpania! Na szczęście istnieją apteki całodobowe. Tylko w co się zaopatrzyć? Acatar jest drogi… i jeszcze tyle roboty z nim. Kupujemy Acodin, stary dobry dekstrometorfan wychodzi najekonomiczniej.”
Wpisując do przeglądarki internetowej hasło „Acodin” czy „Aviomarin”, możemy odnaleźć liczne strony informujące, jak w prosty, domowy sposób pozyskać substancje odurzające z leków dostępnych w aptece bez recepty. Zadziwiające jest, jak wiele istnieje takich preparatów, które może zakupić pseudopacjent.
Przeanalizujmy więc, po jakie substancje najczęściej sięgają narkomani, i jaki wpływ mogą one mieć na ich organizm.
„Nie kupujcie więcej niż trzy paczki Aviomarinu, bo to może wzbudzić niepokój pani magister…”
Aviomarin to popularny lek stosowany w celu zapobiegania chorobie lokomocyjnej. Zawiera dimenhydrynat, organiczny związek chemiczny wykazujący działanie przeciwhistaminowe. Niestety, po przekroczeniu bariery krew-mózg działa depresyjnie na ośrodkowy układ nerwowy. Osoba przyjmująca dawkę powyżej 500 mg może mieć bardzo realistyczne omamy zarówno słuchowe, jak i wzrokowe. Zarejestrowano już kilka wypadków śmiertelnych po zażyciu zwiększonych dawek tego preparatu.
„Co powiedzieć kobiecie w aptece? Przecież to preparat dla kobiet, a tu wpada facet i prosi o cztery paczki Tantum Rosa… W końcu podchodzę do lady i mówię, że mama mnie przysłała.”
Benzydamina jest substancją czynną należącą do grupy niesteroidowych leków przeciwzapalnych, przciwobrzękowych, a także wykazujących działanie miejscowo znieczulające. Występuje w postaci tabletek do ssania, płynów do rozpylania i płukania jamy ustnej, kremów, żeli oraz proszku do przygotowania roztworu do irygacji w celu leczenia zapalenia szyjki macicy, sromu oraz pochwy. Ta ostatnia postać leku jest najchętniej kupowana przez osoby uzależnione, ze względu na wysoką dawkę benzydaminy.
Podobnie jak dimenhydrynat, benzydamina w dawce powyżej 500 mg powoduje wystąpienie u człowieka halucynacji wzrokowych i słuchowych, ale także drgawek oraz suchości w jamie ustnej. Niepokoi fakt, że zażywanie tej substancji staje się coraz popularniejsze w Polsce, a w internecie pojawia się coraz więcej informacji na temat przygotowania roztworu.
„Na szczęście facetka w aptece nie zauważyła nic dziwnego i sprzedała nam 2 opakowania Acodinu… Wziąłem wszystkie 30 tabletek i popiłem coca-colą.”
Kolejnym zjawiskiem, które może budzić niepokój, jest nadużywanie, zwłaszcza przez młodych ludzi, dekstrometorfanu – związku chemicznego zawartego w znanym leku przeciwkaszlowym Acodin.
Dekstrometorfan wprowadzono do lecznictwa jako bezpieczny zamiennik kodeiny. Uważano bowiem, że nie posiada właściwości uzależniających. Niestety, zażywany w ilościach przekraczających dawki terapeutyczne (maksymalna dawka dobowa 120 mg) wykazuje silne działanie narkotyczne.
Narkomani, w celu wzmocnienia działania, przyjmują dekstrometorfan razem z kodeiną, benzydaminą oraz dimenhydrynatem.
„Wybrałem się do apteki z zamiarem kupna 2 paczuszek antidolu i thiocodinu…”
Kodeina jest metylową pochodną morfiny. W lecznictwie wykorzystywana jest jako lek przeciwbólowy, przeciwbiegunkowy oraz przeciwkaszlowy. W dawkach 100-300 mg i większych powoduje silne pobudzenie organizmu człowieka.
„Pseudoefedrynę polecam do nauki – 4 tabletki Sudafedu na początek…”
Pseudoefedryna, pochodna fenyloetyloaminy, stosowana jest przede wszystkim w leczeniu zapalenia błon śluzowych nosa i zatok. Po przyjęciu większych dawek mogą wystąpić efekty uboczne w postaci: pobudzenia, bólów głowy, podwyższonego ciśnienia krwi i bezsenności. Niestety, powyższe działania niepożądane są jak najbardziej pożądane przez młodych ludzi, którzy wykorzystują pseudoefedrynę, jako lek zmniejszający zmęczenie w czasie nauki.
Wyciągnijmy wnioski
Farmaceuta nie zawsze jest w stanie ocenić, czy leki przez niego wydawane będą użyte w celach pozamedycznych. Czy zatem nie warto się zastanowić nad poszerzeniem listy środków, które powinny być dostępne wyłącznie na receptę lekarską?
Problem zakupu leków bez recepty, które zawierają substancje o silnym działaniu, przez osoby je nadużywające jest zjawiskiem niepokojącym i na pewno wartym dyskusji, chociażby o potrzebie kolejnych zmian w prawie farmaceutycznym.
Jednak czy to coś zmieni? Sama zmiana statusu leku na dostępny na receptę, nie rozwiązuje problemu. Pokazał to przykład Tussipectu, syropu na kaszel zawierającego efedrynę, stosowanego przez studentów przed sesją. Utrudnienie dostępu do tego leku spowodowało tylko to, że młodzi ludzie znaleźli inne zamienniki wywołujące podobny efekt.
Piśmiennictwo u autorki.
Wszystkie cytaty pochodzą ze strony:
http://neurogroove.info
Prawo tego nie zabrania
Jan Bondar
rzecznik prasowy Głównego Inspektoratu Sanitarnego
Ustawa o przeciwdziałaniu narkomanii wprowadziła pojęcie „środka zastępczego”.
Jest nim każdy produkt wykazujący właściwości psychoaktywne, nieobjęty przepisami innych ustaw. Do tej grupy nie zaliczają się więc preparaty chemiczne, żywność,
środki farmaceutyczne itd.
Aby zminimalizować problem nowych narkotyków, zwanych potocznie „dopalaczami”, 2 października 2010 r. została wydana w trybie administracyjnym decyzja Głównego Inspektora Sanitarnego. Na mocy tej decyzji z obrotu został wycofany wyrób o nazwie „Tajfun” oraz wszystkie podobne wyroby, a ponad 1200 obiektów, w których dokonywano obrotu, unieruchomiono. Przyjęte wówczas rozwiązanie – działań w trybie administracyjnym, a nie karnym – zostało później powielone w ustawie o przeciwdziałaniu narkomanii, która wprowadziła pojęcie „środka zastępczego”. Według ustawowej definicji, środkiem zastępczym jest każdy produkt wykazujący właściwości psychoaktywne, nieobjęty przepisami innych ustaw. Środkiem zastępczym nie jest więc preparat chemiczny, żywność, środek farmaceutyczny itd.
Dość powszechna i nieuzasadniona krytyka tej ustawy wynikała, moim zdaniem, przede wszystkim z nieznajomości prawa unijnego i jego generalnej zasady, jaką jest wolny przepływ towarów. Dlatego właśnie karze wymierzanej w trybie administracyjnym podlega nie samo posiadanie „dopalaczy”, ale obrót nimi na terytorium RP.
Wszystkie te działania pozwoliły znacząco zminimalizować problem, co niemal natychmiast znalazło potwierdzenie w statystyce zatruć i hospitalizacji na oddziałach toksykologicznych. Firmy handlujące „dopalaczami” przeniosły się do Czech i dziś nasi południowi sąsiedzi szukają sposobu na „polskie narkotyki”.
W Polsce powrotu do 1300 sklepów w pobliżu szkół i klubów młodzieżowych zapewne już nigdy nie będzie. Jednak życie nie zna próżni i właściwa młodym ludziom chęć eksperymentowania zawsze może znaleźć inny sposób realizacji. Wiele „smart drugs” jest legalnych w innych krajach Unii i mogą one do nas trafiać różnymi drogami, głównie poprzez sprzedaż internetową. Choć i ten kanał został ostatnio ograniczony dzięki współpracy służb celnych, policji i firm świadczących usługi pocztowe, to jednak całkowite wyeliminowanie tego problemu nie jest możliwe bez jednolitego ustawodawstwa w całej Unii. Będzie to jeden z głównych tematów nieformalnego spotkania ministrów zdrowia krajów UE, planowanego w połowie roku w Polsce.
Notowała
Sylwia Strzałkowska
Jak chronić dziecko?
Magdalena Zych, Koordynator Centrum Edukacyjnego Fundacji Kidprotect.pl
W internecie nadal można swobodnie kupić dopalacze,
przeczytać komentarze i sugestie, jakie efekty dają konkretne środki, również leki. Czemu te strony nie są od razu blokowane? Bo często są zarejestrowane za granicą, a sklepy mają siedzimy w innym kraju, który ma bardziej liberalne prawo w kwestii dopalaczy niż Polska.
Niestety, to z czego nie zdaje sobie sprawy przeciętny dorosły, a o czym przeciętne dziecko doskonale wie, to fakt, że problem dopalaczy wcale nie zniknął – wręcz przeciwnie. Dystrybucja dopalaczy przeniosła się bowiem w pełni do internetu. Jest szereg stron, gdzie nadal można swobodnie kupić dopalacze, przeczytać komentarze i sugestie, jakie efekty dają konkretne środki. Czemu te strony nie są od razu blokowane? Bardzo często są zarejestrowane za granicą, a ich właściciele zasłaniają się tym, że sklep ma siedzibę w innym kraju, który ma bardziej liberalne prawo w kwestii dopalaczy niż Polska. To, co jest na pewno wyjątkowo niebezpieczne w przypadku takich wirtualnych sklepów to fakt, że jedynym zabezpieczeniem weryfikującym pełnoletniość osoby robiącej tam zakupy, jest ogólna informacja, że „produkty przeznaczone są wyłącznie dla osób powyżej 18. roku życia”.
Poza dopalaczami, ale zostając przy temacie internetu i obecnych tam środków psychoaktywnych, zupełnie swobodnie zakupimy w sieci również nasiona marihuany. Oczywiście, na stronie oferującej taki asortyment zawsze znajdziemy informację, że uprawa takich nasion jest nielegalna, że można je traktować tylko jako produkt kolekcjonerski, ale zaraz obok przeczytamy też całą listę wskazówek, jak można optymalnie uprawiać marihuanę, i to w różnych warunkach zewnętrznych.
Internet to też kopalnia wiedzy – rad, wskazówek, możliwości wykorzystania np. lekarstw bez recepty, materiałów biurowych (typu kleje, korektory, markery) czy nawet kuchennych przypraw do potraw, aby po odpowiednim zaaplikowaniu przyniosły efekty odurzające czy halucynogenne.
Co radzimy, jako Fundacja Kidprotect.pl, żeby zwiększyć bezpieczeństwo najmłodszych i zmniejszyć zagrożenie ich dostępu do takich treści i środków? Na pewno warto zabezpieczyć komputer programami filtrującymi, które powinny uchronić przed wejściem na niebezpieczne strony. Część rodziców sygnalizuje nam podczas szkoleń, że jest im trudno, bo nie mają wystarczającej swobody w poruszaniu się po cyberprzestrzeni. Powtarzamy wtedy, że wcale nie trzeba być ekspertem internetowym, żeby chronić dziecko przed zagrożeniami. Nie wolno nam bać się internetu, warto wzmocnić swoje umiejętności, korzystając chociażby z pomocy własnego dziecka, surfując po sieci razem z nim, wspólnie szukając wartościowych i bezpiecznych stron.
Przede wszystkim prosimy wszystkich rodziców, aby po prostu rozmawiali ze swoimi dziećmi. Pytali je, jak im minął dzień, co lubią robić w internecie, jakie strony tam odwiedzają. Wychodzimy z założenia, że nic tak nie ochroni dziecka przed zagrożeniami, jak zainteresowanie, troska i odpowiedni poziom świadomości rodzica.
Notowała
Sylwia Strzałkowska