Zespół Munchausena


Wywiad z prof. Wacławem Droszczem, alergologiem i pulmonologiem.

Jako młody lekarz zetknął się Pan z zespołem Munchausena. Czy pamięta Pan ten przypadek?

Oczywiście. Pacjentka z zespołem Munchausena popsuła mi urlop, wpędziła w kompleksy, wywołała stres. To były późne lata 60., właśnie wróciłem z Wielkiej Brytanii. Nauczyłem się tam robić różne rodzaje alergenów do testów. Pewnego dnia zgłosiła się do mnie młoda kobieta, studentka psychologii. Powiedziała, że ma astmę i bierze dużo sterydów. Nie miała żadnych dolegliwości, co mnie zdziwiło. Zrobiłem jej testy skórne. Wynik był dodatni na kurz domowy, więc postanowiłem ją odczulić. Po pierwszym wstrzyknięciu alergenu niespodziewanie powstał ropień. Położyłem ją na oddział. Zaczęliśmy ją badać. Ropnie wciąż się robiły, mniej więcej w odstępach co 2-3 tygodnie. Codziennie, w coraz szerszym gronie specjalistów, konsultantów, medytowaliśmy, co jej jest. Robiliśmy nacięcia oczyszczające ropnie, stosowaliśmy różne medykamenty i nic. Czas płynął, a my nie mogliśmy znaleźć przyczyny powstawania ropni. Stwierdziliśmy, że to musi być zakażenie gronkowcem, a wówczas nie było antybiotyków przeciwko tym bakteriom. Jako lekarz czułem się zagrożony, bo to z mojego wstrzyknięcia powstał pierwszy ropień…

Ale nadszedł dzień zwycięstwa?

Poprosiliśmy pewną profesor dermatologii o skonsultowanie naszej chorej. Przyszła, przyjrzała się pacjentce i poprosiła nas do siebie. Powiedziała, że są to samookaleczenia, co wywołało nasze zdumienie. Nie chcieliśmy wierzyć. Lekarka zaproponowała więc, żebyśmy sprawdzili szafkę w pokoju pacjentki, gdy ta na chwilę wyjdzie. Znaleźliśmy tam wielkie, 15-centymetrowe igły do nakłuć lędźwiowych. To one służyły chorej do przenoszenia zakażeń z miejsca na miejsce.

Jak pani profesor na to wpadła?

Wszystkie te ropnie były w zasięgu prawej ręki, co zwróciło jej uwagę. Poza tym pani profesor miała spore doświadczenie z samouszkodzeniami, gdyż współpracowała jako lekarz z więzieniem. Myśmy się z czymś takim nigdy nie zetknęli. Poza tym, jako kobieta, zwróciła uwagę, że ropnie znajdowały się w takich miejscach, w których można je było przykryć rękawem czy spódnicą. Nas pacjentka wywiodła w pole, ale pani dermatolog nie.

Jak pacjentka została zdemaskowana?

Jak wspomniałem, znaleźliśmy w szafce pacjentki strzykawki. I po prostu je zabraliśmy, nic jej nie mówiąc. Chcieliśmy, żeby sama się zorientowała, że my wiemy. Tak zresztą poradziła nam pani profesor. Chodziło o to, żeby nie wprowadzać chorej w jakiś dodatkowy szok. Gdy po sześciu miesiącach hospitalizacji wypisywałem tę pacjentkę ze szpitala, powiedziała: „Musi pan przyznać, że byłam bardzo dzielna”.

Usłyszałem o niej jeszcze raz, gdy po jakimś czasie zadzwoniono do mnie ze szpitala na Solcu. Powiedziano mi, że mają tam taką dziwną chorą, która leżała kiedyś u nas. Powiedziałem, jak to było i gdzie należy ją skierować. Więcej o niej nie słyszałem.

Okazało się, że nie tylko ja natknąłem się na taki przypadek. O podobnym opowiedziała mi moja synowa, która także jest lekarzem. Jedna z pielęgniarek przez kilka lat wodziła za nos cały Instytut Kardiologii, symulując guz chromochłonny nadnerczy, który wydziela m.in. adrenalinę. Chora miała kilka operacji, w końcu zdemaskowali ją, gdy wstrzykiwała sobie dożylnie adrenalinę.

Dlaczego tę chorobę nazwano zespołem Munchausena?

Doktor Rudolf Eric Raspe opisał w 1785 roku przygody niemieckiego barona Münchhausena. Były one przedziwne, bo baron był wystrzeliwany z kulą armatnią na księżyc, połykany wraz z łodzią przez wieloryba, sam wyciągał się z błota chwytem swojej ręki za własne włosy itd. W 1951 roku Richard Ascher, wybitny brytyjski lekarz, opublikował w „The Lancet” artykuł o ludziach, którzy wywołują u siebie choroby. W swoim artykule przywołał barwną postać niemieckiego szlachcica i – upraszczając nieco jego nazwisko – nazwał to zaburzenie syndromem Munchausena. Co ciekawe, na tę chorobę częściej zapadają mężczyźni.

Czy ta choroba ma podłoże psychiczne?

Tak. Najczęściej spotykają się z tą chorobą psychiatrzy, natomiast inni lekarze niewiele na ten temat wiedzą. Chyba że – tak jak ja – bezpośrednio się z nią zetkną. Opisano także przypadki tzw. zastępczego zespołu Munchausena (Munchausen syndrome by proxy). Na przykład matka, by wzbudzić podziw i współczucie otoczenia dla swojego poświęcenia się choremu dziecku, wywołuje u niego objawy chorobowe, np. wstrzykując mu do kroplówki jakiś materiał zakaźny.

Jaka jest przyczyna takiego zachowania?

Kobieta lekceważona, niedostrzegana przez otoczenie szuka rekompensaty. Chce być ośrodkiem zainteresowania, chce, by ją dostrzeżono, zachwycano się nią, by się nią zajmowano.

Z powodu nieustannych zakażeń w przypadku zespołu Munchausena umiera od 10 do 50 proc. pacjentów. Ta moja chora, o której wspominałem, miała sepsę gronkowcową i mogła umrzeć, a ja byłbym wtedy przekonany, że się do tego przyczyniłem.

Chorzy z zespołem Munchausena poddają się trudnemu leczeniu, operacjom itp. A matki, o których wspomniałem, potrafią doprowadzić nawet do śmierci swojego dziecka. To jest wpychanie się w chorobę w celu zachwycenia, zainteresowania sobą otoczenia. Trzeba to odróżnić od symulacji chorób przez więźniów.

Dziękuję za rozmowę.

ZASTĘPCZY ZESPÓŁ MUNCHAUSENA
W 1977 roku w „The Lancet” ukazał się artykuł prof. Roya Meadowa z Uniwersytetu w Leeds, opisujący zachowanie dwóch matek, z których jedna truła dziecko, aplikując mu duże ilości soli, a druga dolewała własny mocz do próbek krwi dziecka. Prof. Meadow uznał, że niektóre osoby (zwłaszcza rodzice, opiekunowie i pracownicy służby zdrowia) chcą wzbudzać zainteresowanie i współczucie otoczenia, wywołując objawy chorobowe u osób pozostających pod ich opieką. W skrajnych przypadkach kończy się to śmiercią podopiecznych. Ten zespół zaburzeń nazwał zastępczym zespołem Munchausena (Munchausen syndrome by proxy). Jest on najczęściej rozpoznawany u dzieci w wieku 0-6 lat, które są zbyt małe, aby ujawnić swoją sytuację. Rodzice przekazują lekarzom fałszywe informacje na temat dotychczasowego przebiegu choroby u ich dzieci.

Wśród wywoływanych objawów najczęściej zdarzają się: niezborność ruchowa i patologiczna senność na skutek podawania dzieciom dużych dawek barbituranów, uporczywe wymioty na skutek mechanicznej prowokacji, hipoglikemia po podaniu insuliny oraz zakażenia wywołane wstrzykiwaniem zanieczyszczonych substancji.

5/5 - (300 votes)

Nikt nie pyta Cię o zdanie, weź udział w Teście Zaufania!

To 5 najczęściej kupowanych leków na grypę i przeziębienie. Pokazujemy je w kolejności alfabetycznej.

ASPIRIN C/BAYER | FERVEX | GRIPEX | IBUPROM | THERAFLU

Do którego z nich masz zaufanie? Prosimy, oceń wszystkie.
Dziękujemy za Twoją opinię.

Leave a Comment

POLECANE DLA CIEBIE

START TYPING AND PRESS ENTER TO SEARCH