Artur Barciś – Aktorstwo i… bajki

A dla mnie jest dziwne, że mnie pytają, jak można grać tak różne role jednego dnia. To jest absolutnie oczywiste, że schodząc ze sceny w Polonii, zostawiam tam postać. Ona nawet do garderoby już ze mną nie idzie!
Co w aktorstwie sprawia panu największą frajdę?

Przetwarzanie samego siebie, czyli granie kogoś, kim zupełnie nie jestem. I szukanie różnych sposobów na to, żeby stworzyć postać sceniczną, która jest do mnie zupełnie niepodobna, a przynajmniej zdecydowanie się ode mnie różni. To jest największa przyjemność. I w teatrze, i w filmie, i w serialu. Na przykład w takim serialu, jak „Ranczo”, który bardzo lubię.

Rozmowa z Arturem Barcisiem, uznanym aktorem teatralnym i filmowym, a obecnie także autorem bajek dla dzieci.

Różne teatry, różni reżyserzy, różni aktorzy i pan za każdym razem inny w innej roli. To chyba dość trudne?

Trudne logistycznie, ale najważniejsze jest to, że mogę grać różne postacie niemal w tym samym czasie. I ludzie, niezwykle zdziwieni, często pytają mnie, jak to jest możliwe, że grałem jednego dnia trzy spektakle i każdy w innym teatrze. Grałem w niedzielę o 12.00 w „Grubych rybach” w Polonii, o 16.00 w „Dziwnej parze” w Capitolu i o 19.30 w „Stacyjce Zdrój” w Ateneum.

I po 22.00 jeszcze rozpoznawał pan sam siebie?

Oczywiście! I właśnie to ludzi dziwi. A dla mnie jest dziwne, że mnie pytają, jak można grać tak różne role jednego dnia. To jest absolutnie oczywiste, że schodząc ze sceny w Polonii, zostawiam tam postać. Ona nawet do garderoby już ze mną nie idzie!
Co w aktorstwie sprawia panu największą frajdę?

Przetwarzanie samego siebie, czyli granie kogoś, kim zupełnie nie jestem. I szukanie różnych sposobów na to, żeby stworzyć postać sceniczną, która jest do mnie zupełnie niepodobna, a przynajmniej zdecydowanie się ode mnie różni. To jest największa przyjemność. I w teatrze, i w filmie, i w serialu. Na przykład w takim serialu, jak „Ranczo”, który bardzo lubię.

Gra pan tam postać wyjątkowo paskudną!

I właśnie to jest ciekawe! Role negatywne są dużo ciekawsze od pozytywnych. Nie chciałem grać tego Czerepacha w sposób jednoznaczny i, na szczęście, scenarzyści i reżyser pozostawili mi w budowie roli sporo swobody. Czerepach jest paskudny, ale w pewnym momencie staje się człowiekiem. Na przykład, gdy dopada go miłość.

Miłość każdego gdzieś dopada i w jakiś sposób zmienia…

Właśnie. I nawet człowiek źle postępujący, czy wręcz podle, jest tylko człowiekiem i może się zmienić. Na ile się zmieni mój bohater, zobaczymy w serii nowych odcinków. Ja już wiem, jak się zmieni, ale nie powiem.

Tworzy pan postacie bardzo sugestywne i wiarygodne. Czy w związku z tym zdarzają się też sytuacje zabawne?

Oczywiście. Mam taki swój program estradowy „Barciś show”, w którym śpiewam piosenkę o sypce teatralnej. Wcześniej opowiadam różne rodzaje sypek, jakie się zdarzają w teatrze. W piosence gram, że zapominam nagle tekstu. I zwracam się do akustyka, mówiąc: „Zagraj od tego momentu jeszcze raz”. I mimo tego, że wcześniej, na próbie, zapowiadam akustykowi, że w tym miejscu ja gram, że zapomniałem tekstu, to zdarza się, że akustyk naprawdę zaczyna grać tę piosenkę od początku!

Jak pan sobie radzi z wiarygodnością i graniem w życiu prywatnym?

W życiu prywatnym nie gram. Jestem Arturem Barcisiem, który coś ugotuje, posprząta, powiesi pranie…

To pan jest skarb!

Ależ skąd. Jest mnóstwo mężczyzn, którzy wykonują te czynności, gdy trzeba. To tylko jest taki stereotyp, że facet lubi tylko grać w karty, pić piwo i oglądać mecze. Ja bardzo lubię oglądać mecze, ale też jeżeli małżeństwo polega na tym, że się ludzie uzupełniają i każde robi to, co w danej chwili trzeba zrobić, to nie ma problemu i moje męskie ego na tym nie cierpi.

Teraz łatwiej, bo syn dorosły…

Łatwiej albo i niełatwiej. Nasz syn jest wspaniałym człowiekiem. Żonie wyrzucam, że trzeba było więcej naprodukować takich dzieci. Generalnie w życiu prywatnym jestem sobą, co można łatwo sprawdzić na mojej stronie internetowej. Jestem tam Arturem Barcisiem, nie aktorem.

Od pewnego czasu pisze pan bajki dla dzieci. Bardzo specyficzne bajki…

Piszę o dzieciach chorych i dzieciach, które czują się obco, samotnie. A wzięło się to stąd, że napisałem bajkę dla jednego z wydawnictw, które wydało „Bajkoterapię”. Bajka ta miała pomóc dziecku poszukać wyjścia z jego problemów. Napisałem potem drugą, trzecią i stałem się współautorem zbioru bajek terapeutycznych dla dzieci, pt. „Bajkoterapia, czyli dla małych i dużych o tym, jak bajki mogą pomagać”. Napisałem m.in. bajkę o rubinku, który nie pasował do klejnotów będących w szkatułce, a mimo to był kamieniem szlachetnym. Te bajki mają określoną konstrukcję podpowiedzianą przez psychologów po to, by były bajkami terapeutycznymi.

Dlaczego pisze pan o chorych i wyobcowanych, samotnych dzieciach?

To są dzieci, które najbardziej potrzebują pomocy. Nie da się tego powiedzieć słowami. Byłem na przykład w Stargardzie Szczecińskim w Domu Małego Dziecka. Nie mogłem się przez tydzień z tego otrząsnąć. Dwadzieścia łóżeczek w jednej sali, w każdym półroczne albo ośmiomiesięczne dziecko… Bywałem w szpitalach na dziecięcych oddziałach onkologicznych. To traumatyczne przeżycie, potem ciężko jest się z tego otrząsnąć. Ale nie można się odwracać. Te dzieci tego bardzo potrzebują.

Mam je cały czas przed oczami. Są tacy ludzie, jak choćby Tomek Osuch, który wraz z żoną prowadzi Fundację Spełnionych Marzeń, pomagającą dzieciom w szpitalach onkologicznych. Wielcy, wspaniali ludzie, bo to jest bardzo, bardzo trudne. Łatwo jest się odwrócić i powiedzieć sobie, że mam swoje życie i swoje problemy. Tylko tak nie można. W pędzie za pieniędzmi, za sukcesem, w wyścigu szczurów ludzie zapominają o sprawach naprawdę ważnych.

Takie bajki są potrzebne nie tylko chorym dzieciom.

Nie wszystkie moje bajki są terapeutyczne, ale wszystkie dotyczą dzieci, którym się coś stało. Chciałem, żeby moje bajki miały jakiś wspólny mianownik. A jednocześnie, żeby nie były tylko rozrywką, żeby zostawiały myśl. Chcę zwrócić uwagę na to, że istnieją wśród nas dzieci chore, słabsze, samotne, zalęknione, pełne kompleksów itp. Żyją wśród nas i wystarczy podać im rękę, by żyło się im lepiej na tym świecie. Chciałem też, aby dziecko zdrowe, które przeczyta moje bajki, pomyślało o tym, że któreś z dzieci w jego pobliżu może być chore, może mieć problemy, kłopoty i potrzebować pomocy.

Jest taki wrocławski Teatr „Arka”, w którym Renata Jasińska dzięki działaniom stricte teatralnym osiąga z jednej strony porozumienie z ludźmi niepełnosprawnymi czy trudną młodzieżą, a z drugiej – uwrażliwia widzów na tych ludzi, zwraca uwagę na ich obecność wśród nas.

Tak, byłem w tym teatrze. Mnie trochę o co innego chodzi. Ja piszę dla zdrowych, żeby zobaczyli chorych i potrzebujących pomocy.

Chyba chodzi o to samo. Tam przychodzi publiczność i większość z tych widzów wychodzi z myślą o tych innych…

Mam nadzieję. Boję się jednak, że część widzów na takie integracyjne przedstawienia przychodzi, aby pooglądać „dziwnych ludzi” na scenie.

Pewnie tak, ale chyba część z nich wychodzi właśnie z inną myślą: nie „dziwni ludzie”, lecz ludzie, jak my, których trzeba zobaczyć i którym można pomóc. Choćby dobrym słowem czy przyjaznym gestem.

Oby miała pani rację!

Dziękuję za rozmowę.

4.6/5 - (206 votes)

Leave a Comment

POLECANE DLA CIEBIE

START TYPING AND PRESS ENTER TO SEARCH