Zbigniew Zamachowski - Uroki stadnego życia

Zbigniew Zamachowski – Uroki stadnego życia


Ze Zbigniewem Zamachowskim, aktorem filmowym i teatralnym, autorem muzyki i tekstów piosenek, rozmawia Monika Adamczyk.

Co się Panu kojarzy z jesienią? Czy lubi Pan tę porę roku?

Niestety, odczuwam zmiany nastroju związane z jesienią. Gdyby to miała być złota, polska jesień albo tzw. „indiańskie lato”, to ja bardzo poproszę. Do przyjęcia jest dla mnie jesień w miarę ciepła, ze sporą ilością słońca, kiedy są jeszcze widoczne jakieś oznaki życia. Ale jak już wszystko zaczyna obumierać i dzień jest krótki, to niewiele znajduję bezpośrednich radości płynących z tej pory roku. A już kompletnie mnie rozbija moment od połowy listopada do świąt Bożego Narodzenia. Wtedy najchętniej położyłbym się do łóżka, naciągnął kołdrę na głowę – wcześniej najadłbym się czegoś smacznego w dużych ilościach – i obudziłbym się w Wigilię.

Prawie jak niedźwiedź…

Zupełnie jak niedźwiedź. Więc jak będzie jakaś rola misia w dubbingu to ja poproszę…

A tak poważnie, to na szczęście, mam czwórkę dzieci, dużą rodzinę, a co za tym idzie praktycznie żadnych możliwości, żeby ulegać momentom gorszego samopoczucia. Po prostu dzieciaki mi na to nie pozwalają. I całe szczęście! Bo zanim się zastanowię, że na świecie jest źle, ponuro, ciemno i zimno, to już w zasadzie mija ten moment. I zaraz muszę lecieć kupić następny zeszyt albo sprawdzić pracę domową.

Znajduje Pan czas na jakieś jesienne radości?

Grzybiarzem nigdy nie byłem. Pamiętam, jak chodziłem do lasu z kuzynem, to on specjalnie szedł za mną, bo wtedy zbierał najwięcej grzybów. Kiedy trafi się ładny, jesienny dzień, to z żoną chętnie jeździmy z dzieciakami na rowerach. Mieszkamy na wsi, więc las, łąki, pola i nawet jeziorko mamy na wyciągnięcie ręki. Czasami z synami chodzimy sobie posiedzieć na brzegu, połowić ryby. Kiedyś to była moja prawdziwa pasja, ale teraz brakuje mi na to czasu.

W długie, słotne wieczory…

Nienajgorzej jest napić się dobrego winka i troszkę się zrelaksować. Jeśli nie mam dużo pracy, to takie deszczowe dni też nie są najgorsze. Można sobie poczytać książki, popatrzeć przez okno, a na szczęście mam na co. Przyroda w każdej aurze jest ciekawa. No i jeszcze Ola w naszym niewielkim ogródku uprawia czerwoną i czarną porzeczkę, agrest, jabłka i wiśnie. I co roku robi domowe dżemy i konfitury. To prawdziwa przyjemność zimą sięgnąć po własnoręcznie wykonane przetwory. Ale pasją mojej żony – jeśli chodzi o jesienne przygotowanie do zimy – jest kiszenie ogórków.

Co jeszcze działa na Pana pozytywnie?

Z przyjemnością myślę o Święcie Zmarłych. Najczęściej spędzam ten dzień w moim rodzinnym miasteczku, w Brzezinach pod ¸odzią. Spotykam się z rodziną. Jest to dla mnie szczególne święto. Lubię sobie powspominać i to niekoniecznie na smutno. Uwielbiam ten anturaż po zmierzchu, płonące kolorowo lampki na cmentarzu. To działa na mnie niezwykle inspirująco.

Ma Pan jakieś ulubione jesienne wspomnienie?

Owszem. Przed laty zagrałem w ostatnim filmie Wojciecha Jerzego Hasa „Niezwykła podróż Baltazara Kobera”. Na przełomie października i listopada pojechaliśmy kręcić zdjęcia do Wenecji. Byliśmy tam tydzień, a ja w tym czasie miałem tylko jeden dzień zdjęciowy. I wtedy zobaczyłem niezwykłą jesień w wydaniu włoskim, weneckim. To było coś niesamowitego! W dodatku jest to pora roku, kiedy Wenecja jest lekko podtapiana i duże fragmenty chodników, uliczek znajdują się pod wodą. Pamiętam, że tych kilka dni spędzonych wówczas w Wenecji, to były najładniejsze jesienne dni w moim życiu, jakie mogłem sobie tylko wyobrazić, wymarzyć.

Ma Pan jakieś sprawdzone sposoby na jesienną chandrę?

Na pewno nie zostawać zbyt długo samemu. Wziąć dobrą książkę, obejrzeć fajny film. Tej jesieni wybiorę się na premierę najnowszego filmu „Ratatuj” Disneya, w którym podłożyłem głos pod szczurka Remy. Mam wielką ochotę zobaczyć ten film z moimi dzieciakami. Ale polecałbym także spotkania ze znajomymi, nawet tylko po to, żeby sobie wspólnie trochę pobiadolić.

Spotkania z ludźmi pomagają, ale dużych, klubowych imprez Pan unika. Dlaczego?

Nie odnajduję zbyt wielkiej radości w stadnej zabawie, dlatego do klubów raczej nie chadzam. Najlepiej bawię się w towarzystwie osób, które dobrze znam i to pod warunkiem, że nie jest ich więcej niż 10-15. Nie przepadam za klubowymi spędami, gdzie trzeba zdzierać gardło, żeby zamienić dwa słowa, i to w kłębach dymu. To zupełnie nie moje klimaty.

A jak Pan lubi spędzać wolny czas?

Od czasu do czasu w weekendy fundujemy sobie wyjście do restauracji japońskiej, włoskiej czy tajskiej. Bardzo to lubimy – i ja z żoną, i dzieci. Czasami z Olą sami też gdzieś wyskoczymy, ale generalnie staramy się zabierać ze sobą dzieciaki. Samotne konsumowanie przyjemności jest dla mnie niepełne.

Kiedy jestem w jakimś fajnym miejscu na świecie, to najpierw się cieszę, że tu jestem, a zaraz potem żałuję, że nie ma tu całej mojej rodziny. Kiedy byłem parę lat temu w Australii, cały czas myślałem, jak to zrobić, żeby zabrać tu dzieciaki i pokazać im ten niezwykły kontynent. Ale tam trzeba się wybrać na minimum 3 tygodnie, bo podróż jest długa i uciążliwa. I jeszcze tak pomyśleć, żeby nie zrujnować domowego budżetu, bo jest nas w końcu sześcioro. Ale na pewno coś wymyślę!

Zawsze był Pan taki rodzinny?

Właśnie nie. Założyłem rodzinę już jako dojrzały mężczyzna i moje pierwsze dziecko przyszło na świat, jak miałem 33 lata, więc nie byłem młodzieniaszkiem. Myślę, że to dobrze, bo potrafiłem docenić fakt pojawienia się nowego członka rodziny. Wcześniej bliżej mi było do bon vivant niż do ojca rodziny. Tę rodzinność zaszczepiła we mnie żona, bo ona pochodzi z wielodzietnej rodziny. Było ich pięcioro. Każda z sióstr Oli i brat mają kilkoro dzieci. Więc samych wnuków, licząc od strony rodziców mojej żony, jest już chyba szesnaścioro.

To już spore przedszkole…

Dokładnie. Model włoskiej rodziny. Więc ta rodzinność to u mnie cecha nabyta. Skłamałbym, gdybym powiedział, że od początku z łatwością to zaakceptowałem, że od razu poczułem się, jak ryba w wodzie. Musiałem się do tego długo przyzwyczajać, także do tego, że kiedy jadę do teściów i wchodzę do ich domu, to nie mam co liczyć na poziom głośności poniżej 87 decybeli. Ale spodobało mi się. Ja mam tylko siostrę, czyli tworzyliśmy taki klasyczny model rodziny: 2+2. Jednak kiedy już odkryłem uroki stadnego życia, na inne bym go nie zamienił!

4.9/5 - (219 votes)

Nikt nie pyta Cię o zdanie, weź udział w Teście Zaufania!

To 5 najczęściej kupowanych leków na grypę i przeziębienie. Pokazujemy je w kolejności alfabetycznej.

ASPIRIN C/BAYER | FERVEX | GRIPEX | IBUPROM | THERAFLU

Do którego z nich masz zaufanie? Prosimy, oceń wszystkie.
Dziękujemy za Twoją opinię.

Leave a Comment

POLECANE DLA CIEBIE

START TYPING AND PRESS ENTER TO SEARCH