Zwolennik tradycyjnego teatru, który lubi siedzieć w miękkim fotelu, lubi przerwy i cały rytuał związany z uroczystym charakterem teatralnego wieczoru, takie warunki może jeszcze spotkać w operze. W teatrze dramatycznym czy „postdramatycznym” widz często musi podążać za aktorem.
Budynek teatralny z kurtyną, sceną pudełkową i widownią podzieloną na parter, loże i balkony to wynalazek stosunkowo młody. Dlatego ta gremialna ucieczka z budynku, jaką teraz obserwujemy, jest tak naprawdę powrotem do tradycji teatralnej grania gdziekolwiek, albo w przestrzeniach zupełnie inaczej zorganizowanych. Najczęściej na wolnym powietrzu – tak niegdyś grywano misteria na placach przykościelnych czy sowizdrzalskie opowieści na jarmarkach.
To właściwie XIX wiek utrwalił mieszczański charakter teatru, który miał pozostawać niezmieniony na wieki. Czy ten model się już wyczerpał? Artyści nieustannie próbują mieszczański teatr wysadzić w powietrze.
Wejście od kulis
To nie jest pomysł polski, to tendencja światowa. Ale warto pamiętać, że owa ucieczka z sal teatralnych nie dotyczy teatru komercyjnego lub tradycyjnego teatru repertuarowego. Spektakle sławnych na cały świat kanadyjskich festiwali szekspirowskich czy festiwalu Shawa odbywają się w tradycyjnych budynkach teatralnych.
Kiedy więc teatr repertuarowy, dramatyczny rwie się na swobodę, ucieka z teatru, zawsze warto zapytać, dlaczego.
Gdy łotewski reżyser Alvis Hermanis wystawiał ze swymi aktorami spektakl „Długie życie”, publiczność wchodziła na salę od kulis. Wszyscy musieli przejść przez długi korytarz wspólnego mieszkania, tzw. komunałki, prowadzący do poszczególnych pomieszczeń, zanim trafili na widownię. Widzowie dosłownie potykali się o rozmaite rupiecie, takie jak wystające wieszaki, stare płaszcze, kubły, kapcie. A przede wszystkim nawąchali się stęchłych zapachów: neospazminy, brudu, mydlin, nadpsutej żywności, starzyzny. To był mocny początek.
Kiedy ten sam spektakl Hermanis pokazał w Salonikach w elegancko odnowionej, wysztafirowanej mieszczańskiej sali, duch ze spektaklu wyparował. Publiczność zasiadła w wygodnych fotelach, a potem czekała beztrosko na początek przedstawienia. Gdy robotnicy teatralni wyszli na scenę, aby odsłonić czwartą ścianę – namalowaną fasadę fragmentu budynku, zastępującą kurtynę – wielkiego zaskoczenia nie było. Jeden dzień z życia ludzi starych, niedołężnych, ale ciągłe głodnych życia, stracił w Salonikach swój tragiczny podtekst.
Z tego wynika, że bywają takie spektakle, kiedy wyprowadzenie widzów z tradycyjnej sali teatralnej okazuje się nie tyle sztuczką, ile artystyczną koniecznością.
Niezwykłe widowiska
Bywa jeszcze inaczej, kiedy spektaklu w ogóle nie da się zamknąć w teatralnym pudełku. Festiwal takich przedstawień – Teatro a Corte – od paru lat odbywa się w Turynie. To festiwal organizowany w byłych siedzibach rodu królewskiego Savoy, które dzięki wydarzeniom teatralnym zaczynają oddychać nowym życiem. Na tym festiwalu sensacją byłby spektakl w „normalnej” sali teatralnej. Ale takiej sensacji w tym roku nie było.
Ciekawym wydarzeniem był spektakl francuskiego Teatru Centaurów w Druento, w międzynarodowym centrum jeździectwa. Film, popisy jeźdźców i koni zostały wplecione w narrację o odwiecznym marzeniu jedności człowieka z naturą. To widowisko było prezentowane o zmroku, prześwietlane reflektorami, inkrustowane muzyką i zaskakującą zmiennością sytuacji.
Podobnej idei podporządkowany był spektakl innej francuskiej grupy Daniela Larrtieu. W ogrodach królewskich w Venaria wraz ze swymi aktorami-tancerzami pokazał kolekcję układów tanecznych nawiązujących do pejzażu, drzew, kamieni, wszystkiego, co tworzyło urodę tego parku. Był to rodzaj wycieczki: publiczność podążała za aktorami, którzy oswajali widzów-zwiedzających z otoczeniem. W tym samym widowisku Venaria można było po zmierzchu obserwować osobliwy balet ludzi-pająków, którzy wspinali się po pałacowej fasadzie, wykonując najbardziej zdumiewające ewolucje. Zaś grupa Pan.opticum z Niemiec zaprezentowała cyrkowo-baletowo-dramatyczne widowisko utrzymane w szaleńczym tempie i fantasmagorycznym nastroju.
Teatralna gra
W pałacu w Rivoli na dziedzińcu w zbudowanej klatce – wybiegu dla lwów – odbywał się antybalet belgijskiej grupy. Zaprzeczono tu wszelkim regułom klasycznego tańca, jednocześnie snując opowieść o walce płci i przemocy. W pobliskim wnętrzu pałacowym zagrano najbardziej „normalny” spektakl, oparty na dramacie Elfriede Jelinek „Sport”. Warto jednak pamiętać, że jej sztuki odbiegają do formy uznawanej powszechnie za dramat. To raczej ukłon w stronę poezji niż dramatu. W sali wystawowej pałacu znakomity artysta cyrkowy z Francji, Jerome Thomas, prezentował grę z przedmiotami, nadając swojemu technicznemu mistrzostwu jakiś tragiczny rys.
Wreszcie w samym Turynie, w dawnej ujeżdżalni królewskiej odbył się przedziwny spektakl muzyczny. Były to komentarze rockowe do klasyki filmu niemego, dziwne połączenie urody starego kina i nowoczesnych poszukiwań muzycznych, znacznie odbiegających od tego, co można usłyszeć na scenie popularnej.
Teatr zmienia oblicze
Wszystkie te przedstawienia musiały „uciekać” z normalnych sal teatralnych. Nie miałyby bowiem sensu w szacownym budynku teatralnym. Co więcej, nie dałoby się w nim zrealizować takich przedsięwzięć.
Wszystko to dowodzi, że teatr potrafi zmieniać oblicze na każdą niemal okazję, wszędzie znajdzie dla siebie szczelinę. A skoro znajdują się widzowie (w Turynie są ich tysiące), którzy z zaciekawieniem śledzą takie parateatralne teatry, to myśl o wysłaniu teatru na emeryturę wydaje się cokolwiek przedwczesna. Choć najwyraźniej zyskała ciche przyzwolenie kierownictwa polskiej telewizji publicznej. Ale to już temat na osobne opowiadanie.