Z Piotrem Pręgowskim, czyli Patrykiem Pietrkiem z ławeczki w serialu „Ranczo”, rozmawia Justyna Hofman-Wiśniewska:
Odnosiłem sukcesy w wieku młodzieńczym i coraz poważniej myślałem o karierze sportowej. Niestety, przegrałem wskutek kontuzji ważną wtedy dla mnie walkę i ze sportem musiałem skończyć. Nie żałuję, bo dzięki temu zostałem aktorem. Sport, który uprawiałem, nie jest tak spektakularny jak Formuła 1 czy piłka nożna. To był normalny, siłowy sport – zapasy.
Z Piotrem Pręgowskim, czyli Patrykiem Pietrkiem z ławeczki w serialu „Ranczo”, rozmawia Justyna Hofman-Wiśniewska.
Pana kariera aktorska zaczęła się od przypadku, gdyż miał pan być sportowcem…
Odnosiłem sukcesy w wieku młodzieńczym i coraz poważniej myślałem o karierze sportowej. Niestety, przegrałem wskutek kontuzji ważną wtedy dla mnie walkę i ze sportem musiałem skończyć. Nie żałuję, bo dzięki temu zostałem aktorem. Sport, który uprawiałem, nie jest tak spektakularny jak Formuła 1 czy piłka nożna. To był normalny, siłowy sport – zapasy.
Z aktorstwem, jako zawodem niepewnym, jest podobnie jak z karierą sportową….
Do pewnego stopnia tak, ale walka na macie z jednym przeciwnikiem trwa krócej niż przygotowanie się do roli.
W obu dziedzinach jest rywalizacja i ulotność – łaska pańska na pstrym koniu jeździ.
Owszem, ale uprawiałem niewdzięczną dyscyplinę sportu. Zawsze walczyliśmy przy pustych trybunach. Jak w upadłym teatrze
gra się do pustych krzeseł.
Wśród publiczności teatralnej ma pan wielu wielbicieli.
Tak, ale jakże łatwo jest tę sympatię publiczności stracić! Wielbiciele bardzo szybko się zniechęcają. Do niedawna byłem jednym z wielu aktorów, teraz mam dobrą passę, ale…
Pana stosunek do aktorstwa jako zawodu jest bardzo trzeźwy.
Aktorstwo to nie jest jedyny zawód na świecie. Jak nie będę aktorem, nie będę otrzymywał propozycji, to świat się dla mnie nie skończy.
A gdyby faktycznie pewnego dnia telefon zamilkł?
Dałbym sobie radę. Spokojnie mógłbym uprawiać inny zawód, np. mógłbym być pilotem, lekarzem… No, lekarzem to chyba jednak nie, bo niekoniecznie się kolegowałem z nauką w szkole. Mógłbym chyba też być zupełnie niezłym urzędnikiem państwowym…
Trzeba w to, co się robi, bardzo uwierzyć i oddać się temu bez reszty. Nie boję się żadnych wyzwań. Miałem przecież w swoim zawodzie dosyć długą przerwę i robiłem różne dziwne rzeczy niezwiązane z aktorstwem i świetnie sobie z tym radziłem. Aktorstwo może być przygodą, ale nie musi być moim zawodem do końca życia.
W „Ranczu” zagrał pan, ale i pana wino „Mamrot”. Z postaci Pietrka zrobił pan perełeczkę, na winie się pan strasznie dorobił?
Ta rola to nie tylko moja zasługa, ale i świetnego scenariusza, reżysera, producenta. W „Ranczu” wyraźnie widać pracę całego zespołu, co jest dzisiaj pewnego rodzaju ewenementem. Tu wszystkie elementy się zazębiły, co sprawiło, że jest to rodzaj cudu produkcyjnego i artystycznego. Osiem milionów ludzi co tydzień chce ten serial oglądać. To już nie jest oglądalność, ale jakieś egzorcyzmy. Dla artysty to spełnienie marzeń. Jakaś magia. Ogrom kanałów, wszystkie błyszczą, świecą, atakują dźwiękiem i różnorodnymi atrakcjami, a tu osiem milionów widzów zasiada co tydzień przed telewizorem i ogląda „Ranczo”!
A „Mamrot”? To produkt dla mas, który dlatego, że jest dla mas, jest rozpoznawalny i szybciej przynosi zyski niż dobre koniaki. Po „Mamrota” sięgnie kilka milionów ludzi, po markowy koniak najwyżej kilka tysięcy.
Jest pan człowiekiem i aktorem szczęśliwym?
Ocieram się o sztukę, spotykam wspaniałych ludzi, jestem szczęśliwym, bo spełnionym aktorem, jestem szczęśliwy, że jestem komikiem, jestem szczęśliwym człowiekiem, bo mam wspaniałą rodzinę. Czegóż więcej można oczekiwać? W dodatku, co przecież jest bardzo ważne, aktorstwo pozwala mi utrzymać siebie i rodzinę, nie muszę podejmować żadnych dodatkowych zajęć. Mam szczęście, że mogę sobie na to pozwolić. Nie jestem człowiekiem niezmiernie bogatym, ale mogę spokojnie spać, jeśli chodzi o sprawy finansowe. Nie posiadam rancza ani domu z basenem i ogrodem, mieszkam stale w tym samym bloku. Pieniądze, które zarabiam, inwestuję w kolejne projekty artystyczne.
Cieszy się pan nie tylko ogromną popularnością, ale – co nie zawsze idzie w parze – także sympatią.
Mogę zastukać do jakichkolwiek drzwi w Polsce, ktoś mi otworzy, uśmiechnie się i powie: „Dzień dobry, panie Piotrze”. To cudowne uczucie. Ludzie wiedzą, że moja obecność na scenie i ekranie jest gwarancją dobrej zabawy, autentycznego śmiechu, humoru z łezką, ale i nieokiełznanego. Jestem komikiem, a ludzie lubią komików. Wywołuję śmiech, a nie rechot. A ludzie, także w Polsce, chcą się śmiać i lubią się śmiać.
Mężczyźni niewysocy zwykle mają kompleksy. Pan z wad swojej urody uczynił niezaprzeczalny atut swojego aktorstwa.
Proszę się rozejrzeć wokół: jak wielu jest świetnych aktorów nikczemnej postury i jak niewielu drągali. Bo zanim ten temperament, ta energia, te emocje rozejdą się po tych długich kościach, to często sczezną. A u mnie idzie to raz dwa! Moje predyspozycje fizyczne sprawiają, że otrzymuję ciekawe role komediowe. Komedia jest moją ukochaną dziedziną sztuki, bo dzięki niej można dać ludziom szczęście.
Nie udaje pan człowieka fałszywie skromnego, sukcesy artystyczne autentycznie pana cieszą, oficjalnie przyznaje pan się do tego, że ma pan talent…
Mogę! Po pierwsze nie mam 20 lat i nie debiutuję jako aktor. Mam doświadczenie, wiele ról za sobą, uznanie widowni i autorów, którzy piszą dla mnie scenariusze czy teksty, producenci chętnie mnie angażują do swoich projektów. Dlaczego to robią? Bo mam talent.
Dziękuję za rozmowę.
PS: Podczas autoryzacji wywiadu pan Piotr Pręgowski powiedział, że słuchał, jakby to była opowieść o kimś innym i mało nie pękł z zazdrości.
Człowiek wielu talentów
Pierwszy zawód Piotra Pręgowskiego to tokarz (skończył technikum obróbki metali), ale nie zabłysnął w nim, bo wybrał studia w PWST. Ostatnie lata przyniosły mu ogromną popularność. Taja Krashan Bhamaradżang w „Zmiennikach”, Brudner w sitcomie „Halo Hans! Czyli nie ze mną te numery”, detektyw Ostrowski w „Pitbullu”, Wojtek w „Heli w opałach”, Roman w „Camera Cafe”, Pietrek w serialu „Ranczo” i w filmie pełnometrażowym „Ranczo Wilkowyje” – to postacie, których się nie zapomina.
Życzliwy, serdeczny, pogodny, lubi ludzi, zwierzęta (ma pięć kotów i psa) i dziką, nieskażoną turystami przyrodę (polską!). Uwielbia sporty ekstremalne, ale jako widz, bo nazbyt kocha rodzinę, by uczestnicząc w nich ryzykować utratę zdrowia czy nawet życia. Prywatnie mąż Ewy Kuryło,
aktorki, i ojciec Oli.