Katarzyna Zielińska, aktorka filmowa i teatralna, po tacie odziedziczyła odwagę i siłę do podnoszenia się po porażkach. Wie, że dążenie do celu wymaga hartu ducha i odwagi, ale przeciwności ją mobilizują do działania. Na razie najbardziej znana jest z serialu „Barwy szczęścia”, w którym gra Martę Walawską. Występuje także w III edycji programu „Gwiazdy tańczą na lodzie”.
Urodziła się w Limanowej, wychowała w Starym Sączu. Przed 6 laty ukończyła PWST w Krakowie. Już w czasie studiów
grała w teatrach i śpiewała. Jej śpiewu słuchała Elżbieta Zapendowska, która podpowiedziała, co jest zaletą jej głosu i jakiego repertuaru powinna unikać.
Jej oryginalny niski i ciemny głos świetnie pasuje do żydowskich piosenek, a ponieważ jest perfekcjonistką, uczy się języka jidysz.
O miłości
Kiedyś wydawało mi się, że o wszystko w życiu, co jest ważne, trzeba walczyć, nie czekać, że samo przyjdzie. Podobnie myślałam o miłości, więc walczyłam. Teraz myślę inaczej, o miłość trzeba się starać, pielęgnować ją, kiedy się pojawi. Dbać o nią, szanować i stale o niej pamiętać. Nie traktować jej tak, jakby musiała zostać, skoro już przyszła. A drugiego człowieka trzeba kochać codziennie, nie tylko od święta.
A gdy się kocha, trzeba to okazywać! Okazywać to słowami, zachowaniem i myśleniem. Doszłam także do wniosku, że zazdrość do niczego dobrego nie prowadzi. Bo w związku musi panować wzajemne zaufanie. Jeśli go brakuje, to niestety źle wróży na przyszłość. Oczywiście zaufanie nie oznacza, że partnerowi muszę mówić absolutnie wszystko
co mi przyjdzie do głowy. Trzeba szanować partnera i jego czas, nie zawracać mu głowy głupstwami. Za to należy słuchać uważnie tego, co mówi. Nikt nie dostaje miłości na zawsze i dlatego trzeba ją stale pielęgnować.
Swojej miłości jestem wdzięczna za to, że mnie odwiedziła. Jeśli zechce znów to zrobić, będzie cudownie, bo zawsze jestem na nią otwarta! Teraz jednak nastawiam się na coś innego, na rozwój. Kobieta samotna ma czas na spełnianie marzeń, poznawanie siebie, docenienie mocnych stron i obserwowanie tych słabych. Singielka uczy się sama podejmować wszystkie wyzwania, nie czekając na opinię i decyzje swojego mężczyzny.
Z moim ostatnim chłopakiem byliśmy razem przez kilka lat. To był cudowny okres mojego życia i to pod każdym względem. Był romantyzm i opiekuńczość, była czułość i pocieszenie w trudnych chwilach. Kiedy cierpiałam, że nie dostałam roli po kolejnym castingu, pocieszał mnie i mówił, że być może czeka na mnie ważniejsza rola. I zwykle miał rację. Ważniejsza rola czekała… Wierzył we mnie i budował moją wiarę w siebie. Także dzięki niemu pokochałam podróże. Razem pojechaliśmy do Paryża, romantycznego miasta wszystkich zakochanych. Razem zwiedziliśmy Europę, zachwycaliśmy się Grecją. To on przekonał mnie, że warto pojechać na jeden dzień w góry albo do mojego ukochanego Krakowa tylko na grilla, kawę lub wino z przyjaciółmi.
Dlaczego się rozstaliśmy? Bo choć się kochaliśmy, nie udawała się nam codzienność. Mieliśmy inne priorytety i bycie razem kosztowało każde z nas zbyt wiele ustępstw. A na takie zmiany żadne z nas nie było gotowe. Mam świadomość, że za miłość warto być wdzięcznym, nawet jeśli już minęła. Teraz znowu czekam na tego jedynego, ale proszę, niech pojawi się dopiero za jakiś czas, bo jeszcze nie jestem gotowa. W miłości będę teraz ostrożna.
Nie chcę niczego robić na siłę. Partnera i przyjaciół trzeba dobrze poznać, żeby wiedzieć, że to na pewno te osoby, z którymi warto iść przez życie.
Granie
Zawsze kochałam muzykę. Za pieniądze, które dostałam z okazji pierwszej komunii, kupiłam stary stuletni fortepian, a kochany wujek go wyremontował. Zaczęłam brać lekcje u Stanisława Dąbrowskiego, najlepszego nauczyciela muzyki w mieście. Jako trzynastolatka nagle się zbuntowałam, miałam już dosyć i nie chciałam nawet patrzeć na fortepian. Dopiero rodzice namówili mnie, żebym ćwiczyła dalej i nie straciła tego, co już wyćwiczyłam i umiem. Do dziś gram, gdy chcę się wyciszyć, uspokoić, bo muzyka bardzo dobrze na mnie działa, łagodzi moje emocje.
Śpiewanie
Wychowałam się w muzykalnym domu. Zawsze podczas świąt i spotkań rodzinnych dużo śpiewaliśmy. Kiedy byłam w szkole średniej, wystąpiłam na Festiwalu Słowa, który organizowała Sława Przybylska. Recytowałam wiersze Wisławy Szymborskiej, śpiewałam psalm. Siostra akompaniowała mi na fortepianie i na flecie. Na ten festiwal przyjechał Leopold Kozłowski.
To bardzo znana postać w Krakowie, mówi się o nim: ostatni klezmer Galicji, który szkolił grupę aktorów śpiewających żydowskie piosenki.
Ta współpraca zaowocowała i trzy lata temu zaśpiewałam na jego płycie „Leopold Kozłowski i przyjaciele”. Teraz co roku śpiewam na festiwalach kultury żydowskiej w Warszawie i w Krakowie. Występowałam też podczas dni kultury polskiej w Izraelu.
Castingi
Przypominam sobie czasy, gdy po szkole teatralnej mieszkałam w Krakowie i jeździłam do Warszawy na castingi, aby zdobyć ciekawe role. Zrywałam się o świcie, jechałam trzy godziny pociągiem, żeby wziąć udział w piętnastominutowym przesłuchaniu. Przez półtora roku tak jeździłam i nic. Można się było załamać, ale ja miałam nadzieję, że za którymś razem wyjdzie. I wreszcie się udało. Dlatego myślę, że nie należy rezygnować i poddawać się, jeśli coś się nie udaje. Trzeba zacisnąć zęby i próbować dotąd, aż się uda.
Do dziś nie lubię chodzić na castingi, ale chodzę. Podglądam jak grają inni, porównuję z moim wyobrażeniem tego, jak to powinnam zrobić. Cieszę się, gdy wygrywam, bo przywykłam do rywalizacji. Jestem na ogół nieśmiała, ale gdy muszę, potrafię się zmobilizować i stać się przebojowa.
Po szkole teatralnej wygrałam Konkurs Sztuki Estradowej. W komisji był Andrzej Strzelecki. Zaprosił mnie na przesłuchania do swojego spektaklu „Złe wychowanie” i tak trafiłam do jego ekipy. Musiałam brać udział w próbach, więc stale byłam w drodze między Warszawą a Krakowem, wynajmowałam dwa mieszkania. W końcu zrozumiałam, że dłużej tak się nie da i przeniosłam się do stolicy.
Mam bardzo stresującą pracę. Choć ją kocham, potrzebuję się wyciszyć i rozładować stres. Jestem „gadżeciarą”, lubię świecidełka i kupowanie ich poprawia mi humor. Uważam, że to bardzo kobiece. W moim domu jest dużo bibelotów z podróży, z rodzinnego domu i takich, które są związane z moimi przyjaciółmi. Moje mieszkanie jest kolorowe i nie martwię się tym, że mieszają się w nim różne style.
Kariera
Często słyszę pytanie, co mam zamiar wybrać: aktorstwo czy śpiewanie? A ja nie zamierzam z niczego rezygnować. Specjalizacja ogranicza, ciekawiej jest łączyć, próbować, szukać czegoś nowego i eksperymentować. To rozwija, więc jest dobre dla każdej dziedziny.
Mam teraz sporo zajęć, co sprawia mi wielką frajdę. Właśnie wróciłam z Chicago, gdzie byłam z Teatrem Komedia ze spektaklem „Lewe interesy”, które reżyserował Jerzy Bończak. Od kilku lat występuję w Warszawie, m.in. na deskach Teatru Komedia, Teatru Syrena czy Teatru Rampa. W spektaklu „Przyjaciółki” gram z Kasią Jamroz. Dubbinguję też filmy. Brałam udział w wielu telewizyjnych programach: w specjalnym wydaniu „Szansy na sukces”, „Mrągowskich nocach kabaretowych”, „Kraj się śmieje”, „Dubidu”, „Europa da się lubić”, „Załóż się”, „Śpiewające fortepiany”, „Ford Boyard”, „Kuba Wojewódzki” oraz w benefisach w teatrze STU.
Dostałam także propozycję wzięcia udziału w programie „Gwiazdy tańczą na lodzie”. Zastanawiałam się nad tą propozycją, prosiłam o radę rodziców i moją agentkę Marysię Niewczasińską. Jeździłam na łyżwach jako dziecko, ale nie zdradzałam specjalnego talentu w tym kierunku. Problemem jest także to, że ćwicząc na lodzie można zrobić sobie krzywdę, skręcić nogę, a nawet coś złamać czy nabić guza w widocznym miejscu. A przecież gram w kilku spektaklach i w serialu. Tam takie kontuzje są wykluczone. Ale do odważnych świat należy, więc zdecydowałam się wziąć udział w tym programie. Teraz mój dzień zaczyna się o świcie, a kończy późną nocą. Jestem tym i zachwycona, i trochę zmęczona. Zawsze dbałam o kondycję i obowiązkowo dwa razy w tygodniu chodziłam na basen, do siłowni i sauny. Teraz mam osobistego trenera, który przygotowuje mnie do programu i opracowuje mi specjalny zestaw ćwiczeń. Ćwiczę więc dwie godziny dziennie.
Moja Marta Walawska
Marta Walawska, którą gram w serialu „Barwy szczęścia”, jest bardzo podobna do mnie. Obie jesteśmy energiczne, lubimy wyzwania i pokonywanie przeszkód.
Przygotowując się do roli Marty, trochę wzorowałam się na moich przyjaciołach, którzy podobnie jak bohaterka serialu pracują jako dziennikarze.
Moja postać ma siedmioletni staż małżeński. Jest świetnie ubrana, jeździ drogim samochodem i żyje w luksusie. Na Marcie można będzie obejrzeć ubrania pokazujące najnowsze trendy w modzie. Pracują nad tym styliści, znakomici i doświadczeni fachowcy. Zainteresowanym mogę podpowiedzieć, aby uważnie obserwowali co Marta ma na sobie. Choć jest zapracowana i brakuje jej na wszystko czasu, jest stale uśmiechnięta.
Fani serialu pamiętają pewnie, że moja Marta stanęła przed bardzo trudnym i skomplikowanym życiowym problemem. Co powinna zrobić w sytuacji, w jakiej postawiło ją życie? Czy powinna wybaczyć mężowi zdradę i wspólnie z nim wychowywać córeczkę kochanki, czy pójść za głosem zranionego serca i szukać pocieszenia w ramionach szefa? Jej mąż Piotr chce być najlepszym ojcem dla swojej osieroconej przez matkę córki.
Na domiar złego rodzice kochanki Piotra chcą mu odebrać maleńką i sami ją wychowywać.
Przyznam, że nigdy nie chciałabym znaleźć się w takiej sytuacji, w jakiej jest Marta. Nie wiem, co ja bym zrobiła na jej miejscu. Nie umiem sobie tego nawet wyobrazić…
Gabrysia, dziewczynka grająca rolę córeczki Piotra, jest fantastyczna. Wszyscy na planie zakochali się w niej. Mało tego, choć to jeszcze niemowlaczek, cudownie rozumie to, co powinna zagrać. Gdy reżyser chce, aby się uśmiechnęła, uśmiecha się, gdy trzeba, płacze i macha rączką.
To urodzona aktorka. Gdy na nią patrzę, czuję, jak budzą się we mnie macierzyńskie uczucia. I chyba podobnie czują wszystkie kobiety na planie, a może nawet niektórzy mężczyźni?
Rodzina
Myślę już o założeniu rodziny. W moim życiu powinno pojawić się dziecko, bo myśl o nim mnie uskrzydla. Nie boję się macierzyństwa. Jestem przekonana – wbrew obiegowej opinii – że karierę zawodową można pogodzić z macierzyństwem. Na pewno będę mogła liczyć na pomoc moich rodziców i partnera. Ale nie zamierzam robić nic na siłę.
Moi rodzice ukończyli AGH w Krakowie. Zajmowali się turystyką, prowadzili schroniska, a potem gospodarstwo ogrodnicze, w którym mieliśmy kwiaty, pomidory, ogórki. Potem tata zaczął prowadzić hotel. Myślę, że to po mamie odziedziczyłam kolor oczu i głos, a po tacie charakter. Obydwoje lubimy ryzykować. Poza tym jestem troszkę bałaganiarą, wszystko wokół siebie rozrzucam. To chyba też po tacie. Oboje rodzice są moimi przyjaciółmi. W każdej chwili mogę się do nich zwrócić w każdej sprawie i z każdym problemem.
Najcenniejszą lekcją, jakiej mi udzielili, było wpojenie szacunku do ludzi i tego, by ich pochopnie nie oceniać. Radzili, abym każdego starała się zrozumieć i odczytać motywy jego działania. Mówili także, że nie powinnam działać pod wpływem emocji. I powtarzali, że powinnam w życiu uśmiechać się i traktować innych tak jak sama chciałabym być traktowana.
Zapewniali mnie, że to wraca. Mówili też, bym starała się nie przejmować potknięciami, bo i tak nasza rodzinna karawana pojedzie dalej.
Gdy dorastałam, trochę zawiodłam się na ludziach. Zobaczyłam, że sporo z nich wcale nie chce dobrze traktować innych. Te osoby podważały zasady, w jakich byłam wychowywana. Rodzice wytłumaczyli mi, że sama muszę wybierać, jaka chcę być. Czy szczera i otwarta, uczciwie odnosząca się do innych, czy też taka jak ci ludzie, którzy mi się tak nie podobali. Teraz baczniej obserwuję i mam sprawdzone grono przyjaciół, na których zawsze mogę liczyć.
Dwie świetne koleżanki mam w Krakowie, a kilka zdobyłam już w Warszawie. Mam też grupę znajomych w siłowni, czyli „sexy girls”. Trener ustawił mnie i przyjaciółce identyczne ćwiczenia, żebyśmy mogły swobodnie plotkować. Prawdziwymi przyjaciółkami są też moja siostra Karolina i kuzynka Agnieszka.
Myślę, że zawsze trzeba wierzyć w siebie i realizować swoje marzenia. Codziennie rano trzeba budzić się z wiarą we własne siły i nadzieją, że można na drodze do celu postawić choćby mały krok. Nawet najdłuższa droga zaczyna się od jednego kroku.