wywiad z mgr farm. Andrzejem Wróblem, Prezesem Naczelnej Izby Aptekarskiej
Na czym według Pana polega misja zawodu farmaceuty?
Misja ta może być różnie rozumiana, nie da się jej określić w kilku słowach. Sądzę, że jeśli ktoś czuje potrzebę realizowania się w zawodzie aptekarskim, jest w jakiś sposób wewnętrznie przygotowany do niesienia bezinteresownej pomocy pacjentowi. Misja naszego zawodu jest uwarunkowana także historycznie. Już w średniowieczu, nie bez przyczyny, zawody lekarza i aptekarza uzyskały swoją odrębność. Gwarantowało to pacjentowi poczucie dobrej opieki medycznej.
Obecnie misją zawodu aptekarza można też nazwać kreatywność poszczególnych przedstawicieli tej profesji. Apteka nie może być zwykłym sklepem sprzedającym kolorowe pudełka. Pacjent otrzymuje tu poradę, rzetelną informację i rozwiązanie swoich problemów. Z tego co widzę, coraz większa rzesza farmaceutów (choć nie mówię, że do tej pory było z tym źle) w ten sposób pojmuje swoją rolę we współczesnym społeczeństwie.
Jednak nie zawsze właścicielem apteki jest farmaceuta.
Najgorsze, co mogło się nam przydarzyć – jeśli chodzi o wykonywanie zawodu – to w moim odczuciu kwestia własności aptek. Czysty biznes został oficjalnie dopuszczony w przestrzeń prowadzenia aptek. W tym wypadku dbanie o misję zawodu aptekarza jest utrudnione, ponieważ właściciel niefarmaceuta nie zawsze chce tę misję zrozumieć.
Z jednej strony rola farmaceuty polega na ofiarnej służbie pacjentom, z drugiej zaś musi on sprostać wymaganiom rynku i być zaradnym przedsiębiorcą stosującym różne chwyty marketingowe, aby polepszyć sprzedaż. Czy nie ma tu jakiegoś konfliktu?
Oczywiście, to jest w absolutnej sprzeczności. Te zgrzyty widać na co dzień. Przeraża mnie oplakatowanie witryn aptecznych kolejnymi promocjami, konkursami. Był też okres, kiedy za odpowiednie zakupy w aptece nagminnie rozdawało się artykuły gospodarstwa domowego.
Nikt nie ukrywa, że największe dochody są ze sprzedaży leków refundowanych. Stąd szereg firm, które zajęły się sprzedażą apteczną, swoimi działaniami marketingowymi chciało uzyskać jak największe środki z NFZ-u. W tym roku refundacja planowana jest na ok. 6,5 mld złotych – więc jest o co się bić.
Uważam, że mimo twardych realiów rynkowych można zachować twarz i realizować swoją misję, stosując przy sprzedaży leków doradztwo i informację farmaceutyczną. Jesteśmy przecież prawą ręką lekarza. Możemy być tym ogniwem systemu ochrony zdrowia, które odciąża lekarza (w lekkich przypadkach chorobowych). Wstępna „selekcja” pacjentów może się odbywać bezpośrednio w aptece. W tym czasie lekarz może więcej uwagi poświęcić cięższym przypadkom chorobowym.
Porozmawiajmy o najmłodszym pokoleniu farmaceutów. Uczelnie medyczne wprowadzają do programu nauczania zajęcia z zakresu marketingu aptecznego i ekonomii. Co Pan o tym sądzi? Czy nie jest to pokusa dla młodych aptekarzy, aby skupić się wyłącznie na walce o zysk, zaniedbując misję służby pacjentom?
To nie jest tak. Ja sam, zaczynając w 1985 roku pracę w aptece, czułem niedosyt wiedzy z zakresu ekonomii, marketingu, księgowości – na studiach tego nie uczono. Rzucony na głęboką wodę, zdałem sobie sprawę, jak bardzo taka wiedza jest przydatna. To dobrze, że nowe pokolenie aptekarzy ma szansę ją nabyć już na studiach i w pełni przygotować się do konkurencji na rynku. Przecież apteki również podlegają prawom rynkowym – te słabsze po prostu upadają.
Program studiów rozszerzony o farmakoekonomikę, zasady księgowości i marketingu pomoże pogodzić sprzeczne rzeczy, jakimi są: kultywowanie misji naszego zawodu oraz działalność czysto gospodarcza. Cieszę się, że ludzie odpowiedzialni za kształcenie nowych pokoleń aptekarskich to rozumieją. Ta wiedza, zarówno na poziomie przed-, jak i podyplomowym (np. szkolenie ustawiczne aptekarzy), powinna być pogłębiana. Najlepszym dowodem jej przydatności są coraz lepsze wyniki uzyskiwane przez polskie apteki.
Listy, jakie otrzymujemy od naszych czytelników, dowodzą, jak ogromną potrzebę praktycznej wiedzy marketingowej mają farmaceuci, zwłaszcza ci trochę starsi, którzy podobnie jak Pan nie mieli okazji zdobyć jej na studiach.
Dla mnie znakiem ostrzegawczym była sytuacja, kiedy po raz pierwszy ogłoszono program szkolenia ustawicznego. Elementy marketingu i zarządzania nie były w nim stawiane na pierwszym miejscu, a tego środowisko oczekiwało najbardziej! Pierwsze tematy ogłoszone przez Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego były powieleniem tego, co ludzie mieli na studiach. Obecnie program nauczania na wydziałach farmaceutycznych jest uzupełniany, więc młodzież jest dużo lepiej przygotowana niż my, którzy uczyliśmy się na własnych błędach i sukcesach. Czas hossy w prowadzeniu aptek dawno się skończył. W tej chwili dopiero rzeczywista wiedza w połączeniu z umiejętnościami w zarządzaniu mogą sprawić, że placówka apteczna będzie miała szansę utrzymać się na rynku i zdobyć własnych pacjentów. Zabiegam też o to, aby poradnictwo w aptekach było finansowane ze środków NFZ-u.
Na czym miałoby polegać takie dofinansowanie?
Upraszczając, jeżeli pacjent uzyska od aptekarza informację na temat danego leku, lecz niekoniecznie go zakupi, NFZ i tak może zaoszczędzić środki przeznaczone na refundację. Gdy aptekarz rozmawia z pacjentem, NFZ płaci za to, co jest pacjentowi niezbędne, nawet jeżeli nie dojdzie do zakupu – oszczędnością dla funduszu jest bowiem sama porada, jakiej farmaceuta udzielił pacjentowi. Tak naprawdę każda ze stron uzyskuje w tej sytuacji jakieś korzyści. NFZ może zaoszczędzić na wydatkach, nawet gdy część środków przeznaczy na farmaceutę, który udziela porad i informacji. Farmaceuta będzie usatysfakcjonowany, ponieważ nie musi sprzedać leku, a i tak trochę środków uzyskałby z NFZ-u. Pacjent również będzie zadowolony, ponieważ uzyskawszy dobrą poradę, nie wyda własnych pieniędzy, nie dozna uszczerbku na zdrowiu ze względu na źle zastosowany lek itd.
Dziękuję za rozmowę.