Z Wojtkiem Brzozowskim, sześciokrotnym zdobywcą tytułu Mistrza Świata, Mistrzem Europy oraz wielokrotnym Mistrzem Polski w windsurfingu rozmawiała Krystyna Sygnowska.
Zdawałoby się, że życie w stolicy nie sprzyja uprawianiu sportów wodnych, skąd zatem Pana fascynacja windsurfingiem?
Zrodziła się z marzeń, z dążenia do ich realizacji. Gdy zaczynałem swą przygodę z windsurfingiem, wydawał mi się on czymś odległym, nieosiągalnym, barwnym, słonecznym. W okolicach Warszawy rzeczywiście jest tylko Zalew Zegrzyński. Wprawdzie to nie Hawaje i nie Kalifornia, ale z pewnością świetne miejsce do rekreacji i uprawiania sportów wodnych. Właśnie na Zalewie, pod okiem taty, zaczynałem trenować.
A najbardziej liczące się dla Pana sukcesy?
Pokonanie w wieku 10 lat lęku przed pływaniem na desce. Natomiast sukces bardziej spektakularny to – rok później – zakwalifikowanie się do Mistrzostw Polski, a w kolejnym roku – zwycięstwo w tych mistrzostwach w kategorii młodzieżowej.
Z sukcesów odniesionych na arenie międzynarodowej – zwycięstwo na Mistrzostwach Europy juniorów w 1994 roku w Hiszpanii. Później Mistrzostwo Świata, po którym wszystko się zmieniło, zaczęło się jakby inne, wspanialsze życie.
Sukcesy nie przychodzą ot tak sobie, trzeba na nie zapracować, trenować…
Przede wszystkim wierzyć, że są osiągalne. A czy trzeba ciężko na nie pracować? Życie nie powinno być nadmiernie ciężkie, bo wtedy nie daje radości. Staram się, trenuję, wkładam w to dużo wysiłku, cały czas jestem skupiony, ale wszystko robię z przyjemnością. To jest dla mnie przygoda.
Windsurfing to także morza świata, rajskie plaże i inne cudowne miejsca, które przy okazji zawodów można zobaczyć…
To są właśnie zalety uprawiania tego sportu. Niepowetowaną stratą byłoby pojechać na zawody i spędzić czas tylko na plaży czy w hotelu. Jak się jedzie w piękne miejsca, to trzeba je zwiedzać, poznawać. Ja tak robię i dlatego mam wielką frajdę z podróżowania.
Najpiękniejsze miejsca na świecie to…
Uważam, że istnym rajem na ziemi jest Tajlandia, ale ta prawdziwa, oddalona od szlaków turystycznych. Poza tym Australia, w której jest wszystko. To kraj przepięknej przyrody, niezwykle czysty. Kraj, który może być wzorem, jeśli chodzi o organizację społeczeństwa, dbałość o poziom wykształcenia, a także o ochronę przyrody. Tam żyje się wolniej, bardziej harmonijnie i naturalnie, a ludzie uśmiechają się do siebie.
Osiągnął Pan wielkie sukcesy sportowe i jednocześnie zadbał o swój rozwój intelektualny – jest Pan magistrem marketingu i robi Pan doktorat. Nie rezygnuje Pan również z życia prywatnego… Jak to wszystko udaje się łączyć?
Znam wartość czasu i dlatego żyję bardzo intensywnie, a z każdej przeżytej chwili staram się czerpać radość i satysfakcję. Trudno jest znaleźć równowagę w tym, co się robi i nie zagubić się. Poza tym zdaję sobie sprawę z tego, że nie mogę być przez całe życie sportowcem i dlatego powinienem być przygotowany do nowych wyzwań.
Wubiegłym roku uległ Pan poważnej kontuzji. Mogła ona przekreślić Pana karierę…
Ani przez moment nie wątpiłem, że wszystko dobrze się skończy i nadal będę pływał. A pobyt w szpitalu, cierpienie pozwoliło mi spojrzeć na życie z innej strony. Zrozumieć, jak bardzo jest ono cenne, że trzeba o nie dbać i wykorzystywać każdą minutę. Myślę, że teraz mam większą motywację do życia, treningów, bardziej ambitne plany i marzenia.
Co Pan czuje unosząc się na falach?
Gdy wiatr napina żagiel i deska zaczyna odrywać się od wody, czuję niezwykłą lekkość, wręcz euforię. Natomiast ewolucje, skoki na fali w czasie sztormu wyzwalają adrenalinę, dając niepowtarzalne emocje. To bardzo wciąga!
Dziękuję za rozmowę.