Pawana na jeden akord

Pawana na jeden akord


W przestrzeni muzyki, a dokładnie w jej strefie głębokiej, nie ma pojęcia prawdy. Nie dociera tu ona z powierzchni życia, nie przebijają się oczywistości ważnych ludzkich spraw, które od wieków znajdują odbicie w sztukach obrazu i słowa.

Wobec braku zdolności wyrażania, ideologizacja w muzyce wydaje się wręcz niemożliwa: pieśni masowe zatruwały słowem, a socrealizm zaczynał się i kończył na tytułach. Fascynacja kulturą mechaniczną („Pacific 231” Honeggera – symfonia inspirowana lokomotywą) pokazuje jedynie, że w strukturę dźwiękową można wtłoczyć najwyżej pewien zespół skojarzeń (równomierny rytm jako sugestia pracy tłoków), nie zaś treść czytelną i bez podanego wcześniej programu.
Muzyka
sama dla siebie
Broni się przed prawdą, deklarując, że nie jest w stanie komunikować wprost (co jest „statutową” zdolnością prawdy). A to dlatego, że nie istnieje w niej pojęcie czystego znaczenia; to zaś, które można jej nadać, wymaga albo innego nośnika (słowo), albo kontekstu (ilustracyjność, np. w filmie). Jakaś tam „Kantata o Stalinie” bez słów będzie ledwo wiązanką infantylnych marszy, a soundtrack horroru bez nagłego ataku potwora – zestawem ogranych do znudzenia chwytów ekspresyjnych.
Muzyka broni się przed zajęciem stanowiska; nie potrafi określać, że to jest takie, a tamto inne (np. dobre albo złe). Choć po powierzchni tańczy kożuch muzyki „powierzchownej”, to w głębinie czerni się absolut, gdzie nie ma nic prócz herców i decybeli (nie jest jedynie czarownym new-age’owskim headline’em termin „muzyka absolutna”, oznaczający niegdyś muzykę samą dla siebie, w przeciwieństwie do „muzyki programowej”). Muzyka nie gra niczego poza samą sobą.
Niebezpieczna głębia
Tak było do tej pory. Ale odkryto jej słaby punkt – a może po prostu obnażyły go jej wahania i niemoc z lat 50., dzięki czemu tak nieoczekiwanie łatwo udało się ją niemal w całości wtłoczyć w nową maszynę taniochy i komercji, która przerabia wszystko na dającą się bez ograniczeń kopiować bezbarwną papkę. Jak to się mogło stać?
Gdzieś tam chichoczą wcale nieprzedawnione rewolucyjne utopie: amputowanie społeczeństwom sfery elity, a co za tym idzie – elitarności, sprytnie zmieszana potem w słownikach z pejoratywnym rozumieniem snobizmu; absurdalna wspólność = niczyjość, równość realizowana przez swą antytezę, czyli przez przycinanie złożoności świata do jednego paradygmatu (z konieczności „ludowego”, czytaj tego, który w swej populistycznej prostocie nie wymaga, bo nie wie czego, i nie chce iść wzwyż, bo nie wie, którędy)… Ale, przyznajmy, to tylko tło dla niemilknącego jazgotu jarmarków, niekończącej się parady głupców, w jaką zamienia się na naszych oczach globalna scena kultury. W takiej atmosferze zjawiska, które nabierały mocy w sferach głębokich, stają się obiektem eksterminacji (z punktu widzenia Wielkich Wodzirejów – koniecznej, więc planowanej). Wszystko, co posiada głębię, staje się niebezpieczne; każdy zamyślony przegra w starciu z wesołym miasteczkiem (by zaraz szukać ukojenia w enklawach, których obronny hermetyzm wyłącza je z walki o przestrzeń kultury). Wymuszona powszechność wbija zakres potrzeb we wzorzec „fajne-niefajne”.
I tutaj poległa również muzyka. Nie załatwiono jej wcale zastrzykiem z treści (nie zaczęła nagle znaczyć sama przez się), lecz odarciem z prawa do głębi; całkiem, jak inne dawne wartości „głębokie”, które wyciągnięto na mielizny – jak etos pracy, zmieniony w tępą pseudoambicję i prawo do podłości, jak stosunki społeczne, z których wypompowano relacje głębokie, pozostawiając jedynie egotyczną skorupkę, jak wiele przymiotów niedawno jeszcze żywych, a teraz wtłoczonych w sferę jakości wstydliwych: wrażliwość, godziwość, skromność, patriotyzm.
Batutą o pulpit
No właśnie. Kiedy to piszę, Krakowskie Przedmieście faluje morzem zniczy i przewiązanych kirem flag. Jarmark zamiera, milkną katarynki i sprzedawcy Czegokolwiek, a obśmiana głębia nastawia ucha, pochylając się nad istotą tego, co ułożyło kakofonię współczesności w tak harmonijny nagle akord.
Nie zaśpiewa chór, w którym chórzyści przepychają się i mażą sobie po nutach, w którym każdy chce być solistą i w efekcie zdąży tylko ryknąć cokolwiek, byle głośniej i znamienniej, bo zaraz i tak do solówki przedrze się następny (zatem wróg, nie kompan). Akord nigdy w takiej sytuacji nie zabrzmi, a wybuchająca w jego miejsce kakofonia mogłaby nigdy nie zamilknąć – potrzebny jest huk uderzenia batuty o pulpit. Coś większego, coś sponad. Ktoś, kto potrafi wyprowadzić egoistyczny w swej naturze tłum na głębię, gdzie nie ma po co się pchać i gardłować. Kto chce sobie powrzeszczeć – niech się zamknie w wytłumionej piwnicy. Kto uwierzył w rewolucyjną pseudorówność – niech sam sobie będzie dyrygentem, chórem i publiczką. Kto chce natychmiast zyskać – niech z drżeniem śpiewa kuplety silniejszym. Ale kto chce uczestniczyć w budowie harmonijnego akordu – niech najpierw na chwilę zamilknie, a gdy batuta pozwoli mu się włączyć w akord, niech baczy, by owocem jego uczestnictwa było współbrzmienie.
Bo w mądrym chórze wiadomo, że aby wystroić akord, należy intonować go piano. Po cichu, by się nawzajem nie zagłuszać. Nie ma też czasu na chaotyczne próby (vide etos pracy): wesołe miasteczka nie usiedzą długo w ciszy, a tłumy sprzedawców Czegokolwiek budzą się z przerażeniem, że kto nie zyskuje – traci. Jeszcze chwila i znów nie będzie wypadało mówić o wartościach „głębokich”, znów przyjdzie się ich wstydzić na salonach i głupio będzie brać do ręki skrzypce, by wrażliwym na dotyk kawałkiem drewna atakować elektryczne syntezatory. Kożuch na powierzchni będzie coraz grubszy i głębia muzyki absolutnej znów stanie się nieosiągalna, staroświecka, mitologiczna. Bo nikomu nie będzie się chciało przebijać tej powłoki śmieci, fachowo poszerzanej strefy odpadków z iluzorycznych prawd, dostarczanych wedle generowanych wcześniej potrzeb – i nurkować aż tam.
Z zaciśniętymi powiekami trzymamy fermatę jak długo się da… bo ile jeszcze uda się utrzymać niezmącony akord? Wszak runie zaraz w tumult zasłuchanych w same siebie pieśniczek. A może jeszcze nie? Może uda się na nim zbudować jakieś wartościowe dzieło? 

4.8/5 - (133 votes)

Nikt nie pyta Cię o zdanie, weź udział w Teście Zaufania!

To 5 najczęściej kupowanych leków na grypę i przeziębienie. Pokazujemy je w kolejności alfabetycznej.

ASPIRIN C/BAYER | FERVEX | GRIPEX | IBUPROM | THERAFLU

Do którego z nich masz zaufanie? Prosimy, oceń wszystkie.
Dziękujemy za Twoją opinię.

Leave a Comment

POLECANE DLA CIEBIE

START TYPING AND PRESS ENTER TO SEARCH