Między misją a komercją

Między misją a komercją


Teatry dotowane zarabiają najwięcej, kiedy nie grają, bo nie trzeba do przedstawień dopłacać, natomiast teatry prywatne, kiedy nie grają – tracą. Dlaczego tak jest?

Co by tu założyć? Aptekę, sklep warzywny, a może teatr? Rosnąca dynamika narodzin nowych teatrów w Warszawie wskazuje, że ten ostatni wybór może być pociągający: w ostatnim sezonie powstały m.in.: Och-teatr jako filia Polonii Krystyny Jandy, IMKA Tomasza Karolaka, Teatr 6. piętro Michała Żebrowskiego, Scena Chłodna 25 i jeszcze kilka innych. Wedle statystyk ułożonych ze starannością profesjonalnego archiwisty przez Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego w Warszawie, poza 24 teatrami – nazwijmy to – instytucjonalnymi (nie wliczając w to teatrów muzycznych i tańca), dysponującymi 47 scenami, działało w stolicy w poprzednim sezonie ponad 60 grup teatralnych, choć tylko nieliczne z nich dysponowały własną siedzibą. Całkiem nieźle, ale jednak, jeśli spojrzeć na repertuar w miesiącach letnich, to jakby te teatry – w lwiej części – gdzieś wywiało. Miało być inaczej, ale było jak zawsze: latem teatry w stolicy zamykają podwoje na amen, życie teatralne zamiera. Wyjątek od reguły stanowiły jedynie niektóre teatry prywatne: Bajka, Capitol, Druga Strefa, IMKA, Kamienica, Laboratorium Dramatu, Och-teatr, Polonia i Studio Buffo.

Letni repertuar
Najmłodsze dziecko prywatnego biznesu teatralnego (jeśli to jest biznes), czyli IMKA Tomasza Karolaka, dało na lato nawet premierę, i to nie byle jaką – „Sprzedawców gumek” Hanocha Levina, polską prapremierę sztuki najwybitniejszego dramaturga izraelskiego. Prapremierą może się też poszczycić Laboratorium Dramatu, które zresztą w prapremierach się specjalizuje. Tradycyjnie już przygotowało przegląd swoich spektakli, okraszony nowym przedstawieniem „Cukier Stanik” Zyty Rudzkiej. Premiery dały także Polonia („Przygoda” Sándora Máraia) i Och-teatr („Zaświaty” Jerzego A. Masłowskiego, notabene debiut reżyserski Marii Seweryn, która próbowała z tej drugorzędnej komedii wycisnąć trochę dowcipu). Co więcej, Teatr Polonia przygotował pokazy spektakli na Placu Konstytucji, jak to czyni od paru lat, wychodząc na spotkanie z publicznością. „Ależ to czysta misja” – kontestują koledzy z branży, dodając kąśliwie, że Janda nie prowadzi żadnego prywatnego biznesu, bo czerpie z samorządowych dotacji i tak naprawdę szefuje teatrom kryptosamorządowym. Panie i panowie, oby i wam popełnienie takich grzechów kiedyś wyrzucano!

Wróćmy do głównego pytania: dlaczego teatry prywatne mogą, a instytucjonalne nie mogą? Na czym to polega, że teatry repertuarowe, a w każdym razie państwowe i samorządowe, grać nie mogą, a prywatne mogą, a nawet muszą? Odpowiedź jest prosta: teatry dotowane zarabiają najwięcej, kiedy nie grają, bo nie trzeba do przedstawień dopłacać, natomiast teatry prywatne, kiedy nie grają – tracą. Może więc zrezygnować z ociężałych i zbiurokratyzowanych teatrów stałych i przejść na system teatrów impresaryjnych, bardziej elastyczny i opłacalny? Taki wniosek nasuwa się sam: skoro teatr repertuarowy, kiedy nie gra, to oszczędza, a teatr prywatny, przeciwnie – tu chyba jest ratunek. Pozornie jednak. Wprawdzie resort kultury i samorządy zaoszczędziłyby co nieco, ale teatr by się „rozchorował”. Sukcesy teatrów prywatnych ufundowane są bowiem na mocnym fundamencie teatrów samorządowych (i nielicznych narodowych). To kadra tych ostatnich zasila obsady przedstawień w teatrach prywatnych, od czego szlachetnym wyjątkiem jest trzon Teatru Montownia. Założony przed ponad 10 laty przez świeżo upieczonych wówczas absolwentów warszawskiej szkoły teatralnej, którzy pozostali wierni swemu teatrowi do dziś i praktycznie nigdy nie weszli w skład zespołów teatrów instytucjonalnych (nawet jeśli ich przedstawienia były w repertuarze tych teatrów, ale na odrębnych prawach produkcji niezależnej), także posiłkuje się artystami z zespołów samorządowych. Tak czy owak jest to obieg wymienny.

Dwie strony medalu
A sztuka inscenizacji? W teatrach prywatnych mogłaby ulec uwstecznieniu wskutek więcej niż skromnych możliwości. To wyposażenie techniczne (a i finansowe) teatrów instytucjonalnych umożliwia realizację kosztownych projektów, których nie udźwignie teatr prywatny, pozostawiony sam sobie, zwłaszcza że mrzonki o rwącym nurcie pieniędzy płynących od prywatnych sponsorów okazały się marzeniem ściętej głowy. To wreszcie wyśrubowany poziom artystyczny czołowych scen repertuarowych wyznacza pewien ideał, wzorzec, do którego warto i trzeba równać. Dzięki temu, że widzowie mogą porównywać produkcje w teatrach repertuarowych i prywatnych powstaje zdrowe napięcie, czasem coś iskrzy negatywnie, czasem pozytywnie, ale to dwie strony tego samego medalu. Trudno sobie wyobrazić w jakimkolwiek prywatnym teatrze w Polsce spektakl o takiej skali inscenizacyjnej jak „Marat/Sade” Petera Weissa w reżyserii Mai Kleczewskiej na scenie Teatru Narodowego czy – żeby zajść z innej estetycznej strony – „Pinokia” w reżyserii Jarosława Kiliana w Teatrze Polskim w Warszawie. Teatry prywatne dysponują na ogół „biedną” sceną, dość archaicznym wyposażeniem technicznym, które pasuje jak ulał do małych produkcji, spektakli małoobsadowych czy monodramów. Nie ma w nich mowy o wielkich inscenizacjach, spektaklach z obsadą przekraczającą 30 osób (toż to byłoby efektowne bankructwo!).

Ambitnie i komercyjnie
Nie chodzi jednak tylko o ten aspekt czysto praktyczny, czyli możliwości techniczne. Także o stronę, nazwijmy to wzniośle, „duchową”. Model teatru prywatnego nie jest przecież wynalazkiem z ostatniej chwili, obowiązywał w Polsce międzywojennej. Mimo to, realizowano od czasu do czasu wielkie, ambitne przedstawienia, o których historycy teatru napisali potem opasłe tomy. Ale w teatrze, który nie mógł się skutecznie opierać oddziaływaniu komercyjnego żywiołu, panoszyła się miernota.

Jeśli jednak teatr ma zachować rolę swego rodzaju wentyla bezpieczeństwa, chroniącego organizm społeczny przed triumfalnym zwycięstwem umysłowej drętwoty, jeśli ma być twórczym ćwiczeniem wyobraźni, przynajmniej od czasu do czasu, potrzeba jest rozsądna równowaga między misją i komercją.

4.5/5 - (247 votes)

Nikt nie pyta Cię o zdanie, weź udział w Teście Zaufania!

To 5 najczęściej kupowanych leków na grypę i przeziębienie. Pokazujemy je w kolejności alfabetycznej.

ASPIRIN C/BAYER | FERVEX | GRIPEX | IBUPROM | THERAFLU

Do którego z nich masz zaufanie? Prosimy, oceń wszystkie.
Dziękujemy za Twoją opinię.

Leave a Comment

POLECANE DLA CIEBIE

START TYPING AND PRESS ENTER TO SEARCH