Z doc. dr. hab. n. med. Tadeuszem Pieńkowskim, kierownikiem Kliniki Nowotworów Piersi w Centrum Onkologii, mazowieckim konsultantem wojewódzkim w dziedzinie onkologii klinicznej, rozmawia Katarzyna Pinkosz.
Od czego zależy powodzenie w leczeniu nowotworów piersi?
Jest kilka czynników o tym decydujących. Na pewno rokowanie zależy od wielkości zmian nowotworowych w momencie postawienia diagnozy, oraz od tego, czy nowotwór został rozpoznany w stadium inwazyjnym czy przedinwazyjnym. W ostatnich latach jednak dokonał się ogromy postęp. Dzięki rozwojowi technik biologii molekularnej możemy sprawdzić, czy, i w jakim stopniu, nowotwory nabywają cech groźnych dla gospodarza, takich jak zdolność do dawania przerzutów, do nieograniczonego wzrostu, do niszczenia otaczających tkanek.
Stopień nasilenia tych niekorzystnych cech zagrażających życiu chorych zależy od uaktywnienia lub zahamowania różnych genów. Badać możemy stopień ekspresji tych genów lub zawartość białek przez nie kodowanych, które są pochodną aktywności genów. Dzięki temu dziś rozróżniamy nie jeden nowotwór piersi, ale kilka jego rodzajów, które różnią się cechami biologicznymi, rokowaniem i podatnością na leczenie.
Około 75 proc. przypadków raka piersi to są nowotwory, w których stwierdza się nadmierną ilość receptorów estrogenowych i progestagenowych. To są raki hormonalnozależne, w których istnieją duże szanse uzyskania odpowiedzi terapeutycznej po podaniu leków hormonalnych. Z nowotworami HER2-dodatnimi mamy do czynienia, gdy na powierzchni komórek guza występuje zwiększona ilość białka receptorowego o nazwie HER2. I wreszcie są raki „potrójnie ujemne”, które charakteryzują się tym, że nie stwierdza się u nich ani ekspresji receptorów hormonalnych, ani nadekspresji receptora HER2.
Czy pacjentki są w Polsce dobrze leczone?
Weryfikacją tego jak są leczone jest to, czy po stwierdzeniu choroby żyją tak długo, jak w innych krajach. Niestety, tak nie jest. Chociaż ryzyko zachorowania u Polki na nowotwór piersi jest cztery razy mniejsze niż u Brytyjki czy Szwedki, to gdy Polka zachoruje, ma mniejsze szanse na przeżycie 5, 10 lat czy 20 lat niż Brytyjka czy Szwedka. I chociaż w ciągu ostatnich dwudziestu lat dokonał się w Polsce olbrzymi postęp w leczeniu, to niestety wciąż jesteśmy na szarym końcu statystyk europejskich.
Jest to spowodowane późnym rozpoznaniem choroby, czy złym leczeniem?
Przyczyną jest i późne rozpoznawanie, i leczenie – nie zawsze zgodne z aktualnym stanem wiedzy. Leczenie ma wpływ nie tylko na długość życia, co jest sprawą fundamentalną, ale też na jego jakość. Kiedyś prof. Marek Pawlicki przeprowadzał badania na temat jakości leczenia w Polsce. Jego zdaniem około jedna trzecia chorych na nowotwory jest leczonych suboptymalnie. To może mieć różne przyczyny: zbyt długie oczekiwanie na terapię czy niewłaściwe kojarzenie poszczególnych metod leczenia.
Narodowy Fundusz Zdrowia bada, na co wydano pieniądze i jeśli zostały one wydane niezgodnie z jego przepisami – karze lekarzy oraz szpitale. Nikt systematycznie nie bada, czy wszyscy chorzy, którzy mają wskazania do konkretnej terapii, zostali jej poddani. Tym NFZ się nie zajmuje, bo nie wydał pieniędzy, więc nie jest to przedmiotem jego zainteresowania.
Monitorowane jest więc tylko wydawanie pieniędzy, a nie sposób leczenia…
Tak. Teoretycznie tą sprawą powinni zajmować się konsultanci wojewódzcy, ale to jest niewykonalne, potrzeba badań, analiz. Częściowo można by to było robić na podstawie informacji i materiałów, które przekazujemy do NFZ, tylko że Fundusz tych materiałów nie ujawnia.
Lekarze skarżą się, że dostęp do niektórych terapii jest poważnie ograniczony. Chociaż na świecie są one absolutnym standardem, w Polsce zostały uznane za terapię niestandardową. Tak jest na przykład z leczeniem inhibitorami aromatazy.
To jeden z absurdów. Ta terapia bezwzględnie powinna być standardowa, jeśli pacjentka ma do niej wskazania. Tymczasem, lekarze muszą za każdym razem wypisywać indywidualne wnioski do NFZ. To potworna biurokracja, proszę zwrócić uwagę, że taki wniosek, zanim dotrze do funduszu, musi być podpisany przez sześć osób, a w NFZ podpisują go jeszcze trzy osoby!
Hasło „terapia niestandardowa” powinna oznaczać, że to jest coś niezgodnego z przyjętym sposobem postępowania. Tymczasem, w większości przypadków są to procedury zgodne z przyjętym sposobem postępowania, a w katalogu chemioterapii niestandardowej znalazły się z czysto administracyjnych względów. Sąsiadują tam zresztą ze sobą leki, które kosztują kilkadziesiąt złotych i takie, którymi miesięczna kuracja kosztuje 30 tysięcy. Kryterium nie były więc nawet finanse, tylko stosowanie leku – przy innych zaleceniach, niż uznawane przez NFZ. Tylko że o sposobie leczenia powinien decydować lekarz, a nie urzędnik.
Problemem jest nie tylko wypisanie wniosku, lecz także i to, że musi to zrobić ośrodek o wyższym stopniu referencyjności…
Tak. Można powiedzieć, że stanowi to ograniczenie dostępu do świadczeń medycznych. W tej chwili oczekiwanie na decyzję NFZ na Mazowszu trwa 2-3 tygodnie. Pacjentka niepotrzebnie czeka, a mogłaby już być leczona. Myślę, że te przepisy powinny zostać zmienione.
Dziękuję za rozmowę.