Dariusz Wnuk

Dariusz Wnuk – Znam swoje miejsce


Z Darkiem Wnukiem umówiłam się w foyer Teatru Ateneum. Bardzo chciałam poznać aktora, którego Gustaw Holoubek zamierzał obsadzić w roli Gustawa-Konrada. Spotkałam człowieka niezwykle interesującego, inteligentnego, a przy tym skromnego.

Niewiele można o Tobie przeczytać w prasie… Czy tak pilnie strzeżesz swojej prywatności czy to raczej media nie widzą Cię w roli bohatera skandalu?

Chyba jedno i drugie. Nie chcę być na okładkach wszystkich pism. Strzegę swojej prywatności, bo jest mi z tym dobrze. To jest mój świat, którym nie chciałbym się z kimkolwiek dzielić.

Dlatego nie będę pytać o Twoje życie prywatne, ale o sprawy zawodowe. Po technikum elektrycznym poszedłeś do szkoły teatralnej. Skąd pomysł na aktorstwo?

Zawsze jest tak, że na swojej drodze człowiek spotyka ludzi, którzy go wspierają, inspirują. Ja też miałem szczęście ich spotkać. Chciałbym wspomnieć o mojej polonistce, która namawiała mnie do wzięcia udziału w konkursach recytatorskich, o ludziach z koła teatralnego w Brwinowie, ale przede wszystkim o mojej przyjaciółce malarce. To ona pierwsza mnie zainspirowała. Nasze rozmowy otwierały mi przestrzeń niedostępną, świat, do którego chciałem dotrzeć. To, czym się zajmowała, jak myślała, czym się interesowała było wówczas dla mnie tak odległe, a jednocześnie fascynujące. To dzięki niej nie wykonuję zawodu elektryka.

Czy przejście z technikum do szkoły aktorskiej było dla Ciebie trudne?

Rozmowy z moją przyjaciółką, kółko teatralne, konkursy recytatorskie dały mi przedsmak tego, z czym będę miał do czynienia. Nie wiedziałem jednak, że to będzie siedem dni ciężkiej pracy od rana do nocy – po zajęciach trzeba było zostawać na indywidualną pracę, próby. Był to także czas na docieranie się zespołu, rozmowy z ludźmi, zawiązywanie przyjaźni.

Czy ktoś Ci pomagał przygotować się do egzaminów?

Bardzo często na konkursach recytatorskich w jury zasiadają aktorzy albo wykładowcy ze szkoły teatralnej. Zawsze są jakieś konsultacje i rozmowy. Przyznaję szczerze, że nie skorzystałem z żadnej z porad. Nie przez zarozumiałość czy pychę, ale z głębokiej wiary w swoją intuicję.

A gdyby ta intuicja Cię zawiodła i nie dostałbyś się do szkoły teatralnej?

Byłem na to przygotowany (śmiech). Złożyłem papiery na Politechnikę Warszawską. Na szczęście egzaminy do szkoły teatralnej są dużo wcześniej, a wyniki ogłaszano w przeddzień egzaminu z matematyki na Politechnice. Zaryzykowałem i nie przygotowywałem się do niego. Czułem, że muszę być jak wędrowiec, dążyć do wytyczonego celu. W moim przypadku było to aktorstwo.

Ta wędrówka doprowadziła Cię do teatru Ateneum. Jak wspominasz swoje początki w tym miejscu?

Spotkałem tu wielu wspaniałych ludzi, aktorów, których kiedyś oglądałem tylko z perspektywy widza. Wcześniej byli daleko, wydawali się nieosiągalni, a teraz są na wyciągnięcie ręki. Ta konfrontacja wciąż jest dla mnie trudna. Porównując ich dorobek artystyczny z moim, mam wrażenie, że cały czas jestem daleko w tyle. Czuję wobec nich ogromną pokorę, ciągle się od nich uczę. Nie chcę jednak, aby ta pokora – jak to mówił Goethe – przerodziła się w pychę.

Jesteś znany ze swojej skromności. A tymczasem skomplementował Cię sam Gustaw Holoubek. Chciał Cię obsadzić w roli, z której sam zasłynął, czyli Gustawa-Konrada z „Dziadów”…

Jak się o tym dowiedziałem, wbiło mnie w ziemię. Ogromnym wyróżnieniem była już rozmowa z panem Gustawem w jego gabinecie, gdy angażował mnie do teatru Ateneum. Tydzień później zadzwonił do mnie z prośbą o przygotowanie kilku fragmentów z „Dziadów”. Doskonale pamiętam tamten poranek. Dzień wcześniej wróciłem bardzo późno do domu, byłem zmęczony. Dlatego, gdy wczesnym porankiem zadzwonił telefon, nie miałem ochoty odbierać, zwłaszcza że był to numer zastrzeżony. Gdy zadzwonił po raz drugi, odebrałem i usłyszałem w słuchawce pana Gustawa. Powiedział: „Dzień dobry, panie Darku. Mam dla pana pewną propozycję. Nie wiem tylko, czy pan się zgodzi”. Szczerze mówiąc, o cokolwiek by mnie wtedy poprosił, zgodziłbym się. Tak zaczęła się sprawa z „Dziadami”. Natychmiast zacząłem przygotowywać „Wielką Improwizację” i powtarzałem ją codziennie. To były dla mnie bardzo twórcze wakacje.

Gustaw Holoubek w ostatnim wywiadzie udzielonym „Newsweekowi” określił Cię jako inteligentnego, nieźle mówiącego, przystojnego, dobrze wychowanego i skromnego. Zobaczył w Tobie długo wyczekiwanego aktora, który sprostałby roli Gustawa-Konrada w nowej adaptacji „Dziadów”. Czy po takich słowach nie uderzyła Ci do głowy woda sodowa?

Ależ odbiła mi sodówka! (śmiech) Poczułem się wyjątkowy, jak ten Konrad. Tę wodę sodową łączyłbym z przekonaniem, że mam tu coś do powiedzenia. Zacząłem o sobie myśleć, że mogę coś dać teatrowi, że mam szansę przenieść „Wielką Improwizację” do naszego „tu i teraz”. Że mam szansę znaleźć w tym monologu rzeczy, które są ważne dla naszego pokolenia. Poczułem ten ciężar na barkach i nie mówię, że było mi łatwo go unieść. To zaczęło działać na moją psychikę.

Czy bałeś się porównywania?

Nie, w ogóle nie myślę o porównaniach. Porównanie może dotyczyć techniki. Natomiast to, w jaki sposób rodzą się wielkie role czy wielkie wykonania, zależy od wielu okoliczności: czasu, ludzi, miejsca.

Zespół teatralny można porównać do wielopokoleniowej rodziny. Jak się w niej czujesz?

Czuję ciągłą troskę i opiekę moich kolegów. To troskliwe spojrzenie jest dla mnie bardzo ważne, nie wiem nawet, czy nie ważniejsze od słów. Podziwiam ludzi, z którymi pracuję. Nie mówię im tego, ale staram się, aby oni to czuli. Znam swoje miejsce w teatrze, wiem co mogę, czego nie mogę. Niektórzy koledzy proponowali mi przejście na ty. Może to być odebrane za niegrzeczne, ale ja wolę zwracać się do nich per pan – w ten sposób okazuję im szacunek. Przejście na ty powoduje, że relacje stają się luźne, kumpelskie. To w jakiś sposób pozbawia mnie ambicji, rozleniwia w dążeniu do celu.

A czy gra w serialu „Samo Życie” nie pozbawiła Cię szansy zagrania w ambitniejszych projektach?

Po skończeniu szkoły teatralnej przechodziłem coś w rodzaju buntu. Przez rok nigdzie nie grałem. Utrzymywałem się z robienia projektów instalacji elektrycznych. Od czasu do czasu chodziłem na castingi. Gdy pojawiła się szansa zagrania w „Samym Życiu”, skorzystałem z niej. To zresztą były początki seriali w polskiej telewizji, nie było ich jeszcze tak wiele. Dlatego mieliśmy ambicję, aby zrobić coś fajnego, wyjątkowego. W pracy nad serialem miałem szczęście trafić na bardzo dobrych, wymagających reżyserów: Wojtka Nowaka, Wojtka Pacynę, Maćka Pieprzycę, Michała Rosę, Macieja Dejczera, a także na wspaniałych aktorów – Staszkę Celińską, Jana Kociniaka, Krzyśka Stelmaszyka. Nigdy nie miałem wrażenia, że oni nie przykładają się do pracy w serialu. Zawsze przychodzili przygotowani, robiliśmy próby i dokładną analizę tekstu. Pamiętam, że jak Staszka Celińska grała ze mną sceny, to grała na full, nie odpuszczała.

Dzięki grze w serialu dostrzegł Cię Daniel Olbrychski i zaangażował do swojego przedstawienia „Król Lear”. Czy gra w serialu otworzyła Ci jeszcze jakieś drzwi?

Na pewno zostałem zauważony i doceniony. Przede wszystkim przez Daniela Olbrychskiego. To była moja pierwsza bardzo duża rola w teatrze od czasów szkoły. Gdyby nie ten serial, to nie byłoby żadnego „Króla Leara”, Teatru na Woli, nie byłoby nowych znajomości – wielu pięknych światów ludzkich.

Nie startujesz w wyścigu szczurów, nie walczysz o role?

Nie, uważam, że jeśli jest coś we mnie, to ktoś to w końcu zauważy i zaangażuje mnie. Nie gonię za wielkimi rolami. Być może one rozwijają, ale dla mnie rozwojem jest sama praca. To ona jest moją wizytówką. Jeśli ktoś chce ze mną pracować, to dlatego, że wydaję mu się ciekawym aktorem. Chodzi tu o pewną fascynację, ciekawość drugim człowiekiem.

Czyli stawiasz na chemię między dwojgiem ludzi?

Myślę, że to jest bardzo ważne. Wtedy mam wrażenie jakiegoś większego spełnienia. W ogóle w pracy lubię to, jak coś pójdzie, jak powstaje jakaś energia. Czasem zdarza się to pod koniec próby albo w czasie przedstawienia. Czuję wtedy coś w rodzaju uniesienia, natchnienia. Jestem aktorem, który potrzebuje takich uniesień, inspiracji pozaziemskich.

Czego Ci życzyć nowym roku?

Przygotowujemy nowy spektakl, „Szarańczę” Biljany Srbljanović, w reżyserii Natalki Sołtysiak. Chciałbym, aby grudniowa premiera się udała. Chciałbym – o ile będzie taka wola – nadal pracować w tym teatrze, nad kolejnym przedstawieniem. A z planów niezawodowych – żeby dobrze się działo. Tak po prostu.

Będę trzymać kciuki. Dziękuję za rozmowę.

4.5/5 - (8 votes)

Leave a Comment

POLECANE DLA CIEBIE

START TYPING AND PRESS ENTER TO SEARCH