Sukces mojej Apteki


wywiad z mgr farm. Bożeną Buszewicz, właścicielką „Apteki w Rynku” we Lwówku Śląskim

Kiedy Państwo postanowili otworzyć własną aptekę?

Oboje z mężem skończyliśmy Akademię Medyczną w Poznaniu. Od razu wiedzieliśmy, że ruszymy w Polskę w poszukiwaniu pracy z mieszkaniem. Zaczęliśmy od Wrocławia, tzn. od wrocławskiego Cefarmu. Dlatego pierwsza nasza apteka znajdowała się w Jeleniej Górze. Po roku zauważyliśmy, że kierownicy aptek jeleniogórskich nie są starzy, daleko im do emerytury. Pomyśleliśmy, że długo nie będziemy mieć szansy na awans. Postanowiliśmy wyjechać z Jeleniej Góry i poszukać czegoś innego, lepszego dla nas. Dyrekcja Cefarmu, chcąc nas zatrzymać (szukaliśmy miejsca, w którym moglibyśmy zbudować własną aptekę), zaproponowała nam aptekę we Lwówku Śląskim. „Mąż będzie kierownikiem, pani zastępcą”. Do 1991 roku we Lwówku Śląskim była tylko jedna apteka. Pracowała na okrągło, całą dobę, więc praktycznie stała się naszym drugim domem. W tym samym roku Cefarm zadecydował o prywatyzacji aptek. Zgłosiliśmy więc chęć zakupu, choć cena była dla nas wtedy górą pieniędzy. Już 4 września 1991 rozpoczęliśmy pracę „na swoim”. Mieliśmy wtedy po 34 lata.

Na jakie trudności natrafili Państwo, budując własny biznes?

Za naszych czasów nie wykładano na studiach farmaceutycznych zarządzania czy ekonomii. Nie mieliśmy więc merytorycznego przygotowania do zarządzania firmą (apteką). Bez tego nie było nam łatwo. Człowiek uczył się niestety na własnych błędach. A było ich dużo. Pamiętam okresy, kiedy nie mieliśmy pieniędzy na zapłacenie podatków, podczas gdy ministerstwo zdrowia było nam winne bardzo duże pieniądze z niewypłacanych refundacji za leki. Do zarządzania apteką potrzebna jest wiedza ekonomiczna. Nawet teraz aptekarze najczęściej korzystają z usług biur księgowych. Ale to nie wszystko, trzeba przecież wiedzieć, o czym rozmawiać z księgową, znać podstawowe informacje o majątku firmy i wiedzieć, jak tymi zasobami skutecznie zarządzać. Obecnie mam za sobą studia podyplomowe z marketingu i zarządzania, kurs komputerowy, kurs „Przepływy finansowe”, a to podejrzewam jeszcze nie koniec mojego dokształcania.

Jak zbudować dobrą rodzinną firmę?

W 1991 roku przejęliśmy aptekę wraz z personelem. Pracowaliśmy razem 6 lat, współpraca ta układała się bardzo dobrze. Wiedzieliśmy, czego się spodziewać po naszych kolegach farmaceutach. Minęło tyle lat. Dzisiaj w naszej aptece pracuje m.in. matka z córką. Przez całe lata tworzyła się więź i przyjaźń z naszym personelem. Myślę, że chętnie przychodzą do pracy. Każdy jest inny, wobec tego od każdego wymaga się czegoś innego. Razem tworzymy zgrany zespół: jeden jest cierpliwy, więc idzie na front, czyli do pacjentów, drugi ma zmysł techniczny, więc objaśnia zasady działania urządzeń, np. ciśnieniomierza. Nasz personel jest jak rodzina. Wierzymy, że oni też czują tę specyficzną atmosferę w firmie – w naszej aptece. Wszyscy na to pracujemy.

**Czy apteka jest tylko miejscem Państwa pracy? Ile czasu średnio dziennie spędzają Państwo w swojej aptece? **

Na początku w aptece przebywaliśmy od rana do wieczora. Więc apteka była naszym domem. Tu rosły także nasze dzieci. Gdy były małe, opiekowały się nimi kochane panie sprzątaczki. W aptece suszyliśmy pieluchy, gotowaliśmy obiady – jak w domu.

Było tak, że ledwo człowiek wstał, a już był wieczór, nie zdążył się wyspać, a już musiał wstawać. Nie bywaliśmy na balach, bo wiecznie pracowaliśmy. Dziś też nie bywamy, tak nam zostało. Ale nikt nie mówił, że będzie lekko, trzeba było jednak wziąć sprawy w swoje ręce. Ktoś z boku może powiedzieć – miła praca, ciepełko, uregulowana sytuacja finansowa, widać auta, ale mało kto wie, ile naprawdę to kosztuje pracy i wyrzeczeń. Może dlatego nasi synowie nie pójdą w nasze ślady i nie interesuje ich farmacja.

Dlaczego pacjenci lubią Państwa aptekę?

Nasza apteka stoi w tym samym miejscu od wielu lat. Mieszkańcy przyzwyczaili się do lokalizacji. Przyprowadzali tu swoje dzieci, dziś te dzieci kupują u nas leki dla swoich dzieci. Wiedzą, że zawsze mogą liczyć na pomocną dłoń. Pomagamy im rozwiązywać ich problemy. Słuchamy ich uważnie, a potem rozmawiamy. Często pytają nas, czy leki przepisane przez lekarza są dobre na ich schorzenie. Chcą wiedzieć więcej. Trzeba być bardzo cierpliwym i umieć słuchać. Z pacjentami znamy się nie tylko z apteki. To inaczej niż w dużym mieście. Nie ukryjemy się w tłumie. Kiedyś nasz syn powiedział: „Mamo, powinniście sobie przykleić tabliczkę z napisem >dzień dobry<, tyle ludzi się wam kłania”. Często zaczepiają nas na ulicy. Żyjemy z ludźmi i dla ludzi. To miłe, że mamy misję; ludzie nam ufają, a to jest ważniejsze niż pieniądze. Trzeba znaleźć równowagę między zyskiem apteki a oczekiwaniami pacjentów. Żeby apteka mogła się rozwijać, musi osiągać zyski. Zdecydowana większość naszych pacjentów to ludzie starsi – emeryci, renciści. Pomagamy im w miarę naszych możliwości. No cóż, myślę, że nasza apteka jest przyjazna ludziom starym. Wiemy, czego potrzebują – ciepła, serdeczności, cierpliwości. Często po prostu chcą pogadać. Najlepiej wie o tym mój mąż. Kocha wszystkie babcie, a babcie kochają jego. Proszę sobie wyobrazić, że jedna z „fanek” mojego męża dzwoni: „Tu Franciszka, kiedy będzie pan magister? O trzeciej? Dobrze, przyjdę o trzeciej”.

Jakie są Państwa plany na przyszłość zarówno zawodowe, jak i osobiste?

Chcielibyśmy stworzyć bazę pacjentów i rejestrować ich recepty – data, co zostało przepisane, w jakich ilościach i kto wystawił receptę. Przy każdej wizycie moglibyśmy wtedy szybko sprawdzić, czy pacjent ma dany lek w domu. Piękne, trzeba się nad tym poważnie zastanowić.

Ale oczywiście nie tylko pracą żyjemy. Uwielbiamy góry, w tym roku znów wybieramy się w Tatry na Słowację. Kiedyś spędzaliśmy wolny czas oddzielnie. Nie było nas stać na większy personel. Teraz jest inaczej, dzięki większemu i zaufanemu personelowi możemy sobie pozwolić nawet na dłuższy urlop.

4.4/5 - (219 votes)

Leave a Comment

POLECANE DLA CIEBIE

START TYPING AND PRESS ENTER TO SEARCH