Wywiad z dr. n. farm. Leszkiem Borkowskim, niezależnym ekspertem medycznym i ekspertem Unii Europejskiej ds. leków.
Jak pan ocenia projekt zmian w Prawie farmaceutycznym przygotowywany w Ministerstwie Zdrowia?
Odbieram go jako pomysł na wprowadzenie dodatkowych pieniędzy do budżetu państwa. Brakuje mi natomiast równoległego pomysłu, w jaki sposób wybierać leki do refundacji i co robić, by pacjent w Polsce, który ma małe przychody, był chroniony przed podwyższaniem cen leków refundowanych.
Ustawa niestety nie precyzuje najważniejszych spraw: według jakiego klucza leki będą refundowane, jaki będzie jawny tryb udzielania odmów i jaki będzie jawny tryb udzielania zgody na refundację leków. Bardzo dużo miejsca zajmuje opisywanie różnego rodzaju komisji. Jednak według mnie nie jest najbardziej istotne to, czy może w niej zasiadać kuzyn sąsiada prowadzącego biznes, bo to nie na tym polega transparentność. Transparentność polega na tym, że zostanie dokładnie określone, jakimi kryteriami komisja będzie się kierować, wydając decyzję, że lek A jest refundowany, a lek B – nie.
I takich jasnych kryteriów brakuje?
Tak. Ustawa porusza wiele istotnych spraw, ale tylko o nich mówi, zaś w ogóle ich nie reguluje. Jeśli na przykład mówimy, że preparat refundowany musi być skuteczny terapeutycznie, to musimy również zdefiniować, w jaki sposób będziemy tę skuteczność mierzyć. Gdy mówimy, że dany preparat zostanie skreślony z listy, jeżeli będzie nieobecny na rynku, to musimy zdefiniować, co to znaczy nieobecność na rynku. W tej ustawie jest dużo niedoprecyzowanych szczegółów. Jest to ustawa życzeniowa, zbiór pobożnych haseł.
Widzę w niej jedno: pomysł, jak ściągnąć pieniądze od firm farmaceutycznych do budżetu.
W projekcie jest mowa o tym, że firmy będą przekazywały 3 proc. przychodu rocznego ze sprzedaży leków refundowanych, a te pieniądze zostaną przeznaczone m.in. na funkcjonowanie Agencji Oceny Technologii Medycznych oraz na niekomercyjne badania kliniczne. Co w tym złego?
Można się spodziewać, że firmy farmaceutyczne odpowiedzą na to, ściągając pieniądze od pacjenta, czyli podwyższając ceny leków. Po drugie, jeśli chodzi o niekomercyjne badania kliniczne, to wydaje mi się, że w ten sposób jest realizowana cicha idea pani minister Ewy Kopacz, czyli zwiększenie liczby pediatrycznych badań klinicznych w Polsce. Takie badania powinny być, ale z drugiej strony nie chciałbym, żeby Polska była krajem przewodzącym w ilości takich badań. Podjęcie decyzji o każdym takim badaniu musi być bowiem uzasadnione – i to w sposób bardzo przekonujący.
Czy po wprowadzeniu tej ustawy zapłacimy za leki refundowane więcej niż dotychczas?
Niestety tak. Polski system refundacyjny opiera się na systemie limitu. Tak naprawdę to państwo wcale nie musi negocjować z firmami farmaceutycznymi cen leków, bo z tego i tak nic nie wynika. Ministerstwo ustala limit, czyli kwotę, jaką budżet płaci za lek refundowany. A to, co pacjent potem dopłaca, to już jest jego ból głowy, niestety coraz mocniejszy, bo współpłacenie pacjentów za leki w Polsce jest jednym z najwyższych w Europie. Limit to ta część ceny leku, którą dopłaca NFZ. Przy naszym systemie refundacyjnym państwo nie musi więc dyskutować z producentem na temat cen, wystarczy, że ustali limity. To rozwiąże problem NFZ, ale oczywiście nie rozwiąże problemu pacjentów.
Ustawa wprowadza grupy limitowe. Jest obawa, że może być to z niekorzyścią dla pacjenta i dla aptek. Marża detaliczna w aptece będzie liczona od limitu. Jeśli więc np. lek kosztuje 54 zł, a limit na niego wynosi 10 zł, to marża detaliczna nie będzie liczona od 54 zł, tylko od limitu, czyli od 10 zł. To prowadzi do spadku przychodów aptek.
Według Ministerstwa Zdrowia zmiana naliczania i sposobu finansowania będzie oznaczać zwiększenie wydatków publicznych o kwotę 250 tys. zł. Dla NFZ to nieznaczna kwota. Natomiast nas, pacjentów, ta zmiana, która będzie miała miejsce po wprowadzeniu ustawy, może kosztować 760 mln zł (to wyliczenie zostało wykonane przez firmę Pharma Expert). Oczywiście, ta prognoza może być obarczona błędem, jednak porównanie 250 tys. zł i 760 mln zł wzbudza wiele kontrowersji.
Jak przepisy ustawy wpłyną na sytuację hurtowni farmaceutycznych?
Obecnie marża hurtowa, w zależności od tego, jak jest liczona: czy od ceny zbytu, czy od ceny hurtowej, wynosi albo 9,78 albo 8,91 proc. W ustawie mówi się o stałych marżach, ale przy okazji obniża się je do 5 proc. Zabiera się więc hurtowni ponad 4 proc. marży. Oczywiście dotyczy to wyłącznie leków refundowanych. Marże na leki pełnopłatne i OTC pozostają dowolne. Można się jednak spodziewać, że hurtownie farmaceutyczne będą chciały odrobić straty środków finansowych na lekach refundowanych, podnosząc marżę na leki OTC i pełnopłatne. To oznacza, że pacjenci będą musieli więcej za nie zapłacić. Sytuacja hurtowni farmaceutycznych i tak nie będzie łatwa, gdyż średnia cena leku OTC w 2009 roku wynosiła 9 zł, zaś refundowanego – 26‑27 zł. Dlatego sprzedając leki OTC trudno nadrobić straty finansowe poniesione w wyniku zmniejszenia marży na lekach refundowanych. Jest więc ryzyko pogorszenia sytuacji hurtowni farmaceutycznych.
A co z aptekami?
W tej chwili mamy w Polsce 13 300 aptek, z czego połowa jest zadłużona. Ta ustawa jest najbardziej niebezpieczna dla tych aptek, w których sprzedaje się głównie leki refundowane, a stosunkowo niewiele OTC – czyli dla aptek położonych w rejonach biedniejszych, wiejskich, gdzie ludzie kupują głównie leki refundowane, bo nie mają pieniędzy. I te apteki, według moich szacunków, mogą stracić do 20 proc. przychodów. Część z nich na pewno pójdzie na dno.
Rynek farmaceutyczny w Polsce jest rynkiem relatywnie dobrze funkcjonującym. Nie rozumiem, dlaczego Ministerstwo Zdrowia nie robi nic w sprawie szpitali, skracania kolejek osób czekających na operacje, poprawienia dostępu do usług medycznych, co jest poważnym problemem, a majstruje w rynku leków.
O tej ustawie mówi się już od dawna. Czy wiadomo, kiedy wejdzie w życie?
To pytanie do pani minister Ewy Kopacz. Jako pacjenci odnosimy wrażenie, że tryb pracy resortu zdrowia często jest podporządkowany wydarzeniom politycznym. Wygląda na to, że w tej chwili w sprawie służby zdrowia nic się nie dzieje. A pacjenci chorują bez względu na to, czy są wybory, czy nie. Publicznie powinno być postawione pytanie: dlaczego resort zdrowa nie pracuje regularnie, tylko od kampanii do kampanii politycznej? Celem polityki zdrowotnej kierowanej przez ministra zdrowia jest ochrona interesów zdrowotnych społeczeństwa. Ale jako społeczeństwo musimy wywierać presję na resort zdrowia, by wszystko, co robi, robił w naszym interesie. Polityka lekowa powinna chronić interesy pacjenta, a proponowana ustawa niestety tego nie zapewnia.
Dziękuję za rozmowę.