Dr Józef Hornowski uważał, że medycyna jest jak dobry jacht. Potrzebuje sternika (to rola młodych) i balastu (to zadanie dla starych). On sam był takim balastem – który nie obciąża, ale pozwala śmiało płynąć do przodu.
O ludziach, których leczył, mówił z szacunkiem: „Cisi bohaterowie dociekań, eksperymentów, ale i pomyłek lekarskich”. Umiał ich słuchać. Doktor Józef Hornowski zawsze powtarzał, że nie może być dobrym lekarzem ktoś, kto nie jest dobrym człowiekiem. On był jednym i drugim.
Wybór zawodu
Józef Hornowski urodził się w Gruzji, w Kutaisi, w roku 1916. Ojciec był dyplomowanym inżynierem, matka nauczycielką. W rodzinie nie brakowało też lekarzy. Jego brat wybrał ten zawód, a stryjeczny dziadek był jednym z wybitniejszych anatomopatologów swojego czasu. Do Polski rodzina Hornowskich przyjechała w 1923 roku. Mieszkali najpierw w Modlinie, potem w Toruniu, wreszcie w Warszawie. Tam młody Józef rozpoczął studia na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Warszawskiego im. Marszałka Józefa Piłsudskiego. Oficjalną naukę przerwała wojna. Ale tytuł lekarza zdobył na Tajnym Uniwersytecie Lekarskim (1943). Do wybuchu powstania warszawskiego pracował jako kurator sanitarny. Był też asystentem prof. Witolda Orłowskiego w II Klinice Chorób Wewnętrznych i szkolił studentów na tajnym uniwersytecie oraz w Szkole im. Zaorskiego. Po wybuchu powstania pracował w szpitalu RGO we Włochach. – Wszystko, co zdobyłem jako lekarz, zawdzięczam swoim wychowawcom i nauczycielom – wielokrotnie podkreślał. W 1945 roku trafił do wojska i tam zainteresował się epidemiologią i bakteriologią. I znowu trafił na znakomitego szefa i mistrza – prof. Edmunda Mikulaszka.
Józef Hornowski od podstaw zorganizował Oddział Wewnętrzny Wojskowego Szpitala Zakaźnego w Otwocku. Potem kierował pracami naukowymi, medycznymi i dydaktycznymi nowo powstającego Wojskowego Instytutu Medycyny Lotniczej. Uzyskał też specjalizację z medycyny lotniczej. Aż do emerytury był kierownikiem Kliniki Chorób Wewnętrznych Wojskowego Instytutu Medycyny Lotniczej.
Leczyć – to najważniejsze
Nigdy nie myślał o tym, by zostać profesorem. Profesura, jak zawsze podkreślał, to olbrzymi obowiązek i odpowiedzialność. Za to napisał dwa doktoraty. Pierwszy był z historii medycyny „Dr med. Stanisław Florian Ceynowa”. Jednak nim Józef Hornowski zdał wymagane egzaminy, zmieniła się ustawa o stopniach naukowych i doktorat był nieważny. Za wzór wzięto wówczas (lata 50.) system funkcjonujący w Związku Radzieckim, gdzie pierwszym stopniem był kandydat nauk, dopiero potem doktor. Napisał więc pracę kandydacką „Poziom inhibitorów grypowych w niektórych chorobach wewnętrznych”. I znów padł ofiarą zmiany ustawy, w której zrezygnowano ze stopnia kandydata nauk. Doktorem nauk medycznych jednak został. – 27 lutego 1954 r. na ćwiartce papieru dostałem zaświadczenie, że przysługuje mi tytuł doktora medycyny. Podpisał je prof. Sylwanowicz. To jest jedyny dokument świadczący o przysługującym mi tytule – wspominał ze śmiechem.
Jako ordynator wypuścił ze swojego oddziału ponad stu specjalistów chorób wewnętrznych. Wojskowy Instytut Medycyny Lotniczej był – jak na swoje czasy – jedną z lepiej wyposażonych placówek medycznych. – Mieliśmy komorę niskich ciśnień, wirówkę przeciążeniową, a więc możliwość badań fizjologicznych w warunkach ekstremalnych. To była ogromna frajda. Badaliśmy już wtedy, przed 30 laty, rytm dobowy mózgu i całego ciała podczas snu. Zrobiono mi specjalne łóżko z czujnikami, które rejestrowały fazy snu i zachowanie się organizmu podczas snu. Były to badania pionierskie, niestety nieopublikowane – opowiadał.
Na emeryturę odszedł w wieku 60 lat (1975). Nie zostawił jednak pacjentów. Pracował jako internista w Międzyzakładowej Przychodni Leczniczej przy ulicy Mazowieckiej w Warszawie. O ludziach, których leczył, mówił z szacunkiem: „Cisi bohaterowie dociekań, eksperymentów, ale i pomyłek lekarskich”. Umiał ich słuchać. I potrafił rozmawiać tak, by każdy chory poczuł spokój i pozbył się lęku.
Lekarz – wciąż potrzebny
– Kiedyś zawód lekarza to było posłannictwo… – powiedziałam raz nieopatrznie. – To jest posłannictwo! – wykrzyknął doktor z pasją. – Lekarz nie jest wyłącznie kimś świadczącym określone usługi, a pacjent jedynie tym, który te usługi kupuje! Lekarz jest od leczenia, a nie od świadczenia usług. Usługi są w gestii fryzjerów, hydraulików, szewców… A pacjent to nie obiekt ani zbiór narządów, lecz osobowość, która szuka u lekarza współdźwięczenia – tłumaczył Hornowski.
Twierdził, że co dziesięć lat medycyna dość radykalnie się zmienia. Starał się nadążać za tymi zmianami. Z poczuciem humoru mówił, że nawet opanował „tę dziką bestię”, czyli komputer z internetem. A miał już wtedy ponad 80 lat! – Niezbędne jest nieustanne kształcenie się. Myśmy mieli głównie biblioteki, dziś są wyjazdy na sympozja, stypendia, internet. Za moich młodych lat kolej była cudem. Po mieście jeździło się dorożką, a podczas okupacji rykszą. Dziś są samochody, komputery, telewizory, telefony komórkowe, ba!, nawet roboty w salach operacyjnych. To wszystko nastąpiło w czasie mojego życia.
– Cieszę się, że nadal jednak lekarz (żywy człowiek) jest niezbędny – mówił. Ze smutkiem patrzył na niezrozumienie i niedostrzeganie roli starych specjalistów. Podkreślał, że oni mają przecież nie tylko ogromne doświadczenie, ale i czas, cierpliwość, tolerancję, wyrozumiałość – cechy, których u młodych lekarzy czasem trudno dziś znaleźć.
Pasja doktora
Doktor Józef Hornowski miał spory dorobek piśmienniczy. Nie tylko naukowy (m.in. skrypt „Służba zdrowia w wojsku”, publikacje w „Wiadomościach Lekarskich”, w „Archiwum Medycyny Wewnętrznej”), ale i popularyzatorski oraz kronikarski. Jego teksty zamieszczane na łamach „Pulsu” to najcenniejsza biblioteka i kronika ostatnich dziesięcioleci polskiej medycyny. Aktywnie uczestniczył też w reaktywowaniu izb lekarskich. W I kadencji pełnił funkcję Przewodniczącego Okręgowej Komisji Rewizyjnej OIL w Warszawie. Został też delegatem na okręgowy i krajowy zjazd lekarzy. Samorząd izby warszawskiej, decyzją VI Okręgowego Zjazdu Lekarzy, nadał mu godność Delegata Honorowego. Pod koniec życia Józef Hornowski przez dwie kadencje był sekretarzem Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Lekarskiego. Pełnił także funkcję sekretarza Budowy Domu Lekarza Seniora PTL. Spędził tam zresztą swe ostatnie lata. Był człowiekiem i lekarzem wyjątkowym. Pokazał swoim całym życiem, na czym polega etos lekarza i jak można, i należy, służyć innym. Zmarł 13 czerwca 2011 r. w Warszawie.