Pomoc bez granic (częsć 1)


Wywiad z prof. dr. hab. med. Zbigniewem Chłapem, przewodniczącym Stowarzyszenia Lekarze Nadziei.

Działalność Stowarzyszenia Lekarze Nadziei jest dowodem na to, że serce lekarskie wciąż jeszcze bije, a sumienie jest żywe…

Jeździliśmy i jeździmy z pomocą medyczną nawet tam, gdzie nas nie proszą. Czasem wyjeżdżaliśmy bez wiz, bez dokumentów celnych, jak choćby do Kurdystanu czy Czeczenii. Wierzymy, że pomoc humanitarna nie ma granic. To nas mobilizuje. Uważam naszą działalność także za ważny element edukacyjny młodej kadry lekarzy, niestety wychowywanej w duchu akceptacji zmaterializowanego i egoistycznego traktowania medycyny i świata.

Dlaczego zajął się pan działalnością, która nie przynosi profitów, a jest trudna i niewdzięczna?

Wybierając studia medyczne, nie myślałem o profitach, ale o satysfakcji, którą może dać ten zawód. Ogromny wpływ miała na pewno atmosfera domu rodzinnego. Mieszkaliśmy w Częstochowie; ojciec działał społecznie w najuboższej dzielnicy miasta. Matka nauczyła mnie, jak sobie radzić trudnych czasach II wojny światowej i pomagać innym, np. rodzinom polskim z Poznania czy Warszawy, wysiedlonym przez Niemców do Częstochowy. Wzorem był też dr Władysław Biegański, internista, filozof, działacz społeczny o ogromnych zasługach dla społeczeństwa częstochowskiego. A poza tym zawsze byłem aktywny: najpierw w Szarych Szeregach AK, potem jako pracownik naukowy w Krakowie, w krajach północnej Afryki, w „Solidarności”, jako przewodniczący Komisji Nauki AM.

Jednak bezpośrednim impulsem, który spowodował, że pochłonęła mnie potrzeba działalności społecznej, był stan wojenny. Spotkałem wtedy wielu znakomitych przedstawicieli zagranicznych organizacji humanitarnych, którzy przyjeżdżali do nas z wszechstronną pomocą, nie tylko medyczną. Gdy ogłoszono stan wojenny, zorganizowaliśmy potajemnie z dr Zofią Michalską i zaufanymi lekarzami aptekę i punkt medyczny, aby zaopatrywać w leki, opatrunki oraz żywność komitety strajkowe Nowej Huty i ustalać zasady ochrony oraz pomocy medycznej dla rannych i pobitych mieszkańców Krakowa czy robotników Kombinatu.

Co zadecydowało o współpracy z francuską organizacją Médecins du Monde? Przypadek?

W jedną z mroźnych nocy w grudniu 1981 roku zawiadomiono mnie, że pod Krakowem utknęła w śnieżnej zaspie ciężarówka z Francji wioząca leki i materiały medyczne. Był to pierwszy transport francuskiej organizacji Médecins du Monde. Mieliśmy wtedy wszyscy gorące serca i zapał do niesienia pomocy innym, wolontariatu, ale brak nam było doświadczeń. Chętnie podjąłem współpracę z Médecins du Monde, później także z innymi francuskimi organizacjami, jak Médecins sans Frontières, Pharmaciens sans Frontières, aby przy okazji przyjrzeć się strukturze i działalności tego typu organizacji. Zamarzyła się nam taka organizacja w Polsce. W 1984 roku, po wstępnych uzgodnieniach z Médecins du Monde i naszym środowiskiem medycznym, doszło do potajemnego spotkania francusko-polskiego w podziemiach Kościoła Świętego Krzyża w Warszawie, którego rezultatem było podpisanie umowy o założeniu w Polsce filii MdM – Lekarze Świata. Takie były korzenie obecnego Stowarzyszenia Lekarze Nadziei.

Czy stowarzyszenie zostało utworzone na drodze oficjalnej?

Nie, to byłoby zbyt piękne, zwłaszcza że był to stan wojenny. Występowaliśmy do władz, by uznano naszą organizację. Do dzisiaj mam pisma, w których ówczesny minister spraw wewnętrznych, gen. Kiszczak, pisał, że propozycja tworzenia humanitarnej organizacji w Polsce jest bezpodstawna, gdyż taką organizacją jest już Polski Czerwony Krzyż! Szczęśliwie te czasy minęły i 18 sierpnia 1989 roku Sąd Wojewódzki w Krakowie zarejestrował Stowarzyszenie Lekarze Świata jako filię Médecins du Monde.

Pan został jego przewodniczącym. Zaczęły się wspólne wyjazdy z pomocą medyczną, m.in. do Rumunii.

I nie tylko tam. W oparciu o wolontariuszy tworzyliśmy ekipy medyczne, które wyjeżdżały np. do Zambii, Ruandy, Kurdystanu, gdzie wówczas działy się rzeczy straszne: rzezie ludności, ucieczki, tworzenie obozów uchodźców. Braliśmy też udział w wyjazdach z pomocą humanitarną na Litwę (masakra ludności w Wilnie), do byłej Jugosławii. Gdy w Rumunii wybuchła rewolucja (grudzień 1989) Médecins du Monde zaproponowało nam dowiezienie do szpitali na północy Rumunii (Satu Mare) materiałów medycznych i leków. Ostatecznie równolegle z naszymi transportami z Krakowa i Warszawy ruszyły z Europy inne oddziały Médecins du Monde. To było emocjonujące i pouczające doświadczenie. W Rumunii przecież rewolucja nie była bezkrwawa, paliły się miasta, trwała strzelanina, a nas zaraz przy wjeździe „aresztowała” cywilna straż rewolucyjna. Po wielu godzinach ustalania naszej tożsamości, spędziliśmy wieczór przy dobrym winie, wysłuchując komplementów i mów oficjeli (jeszcze w bardzo socjalistycznym stylu). Do Rumunii wracaliśmy potem jeszcze kilkakrotnie z darami dla sierocińców.

Czy nasi lekarze udzielali też pomocy medycznej na miejscu w czasie misji?

Jeżeli były założenia stacjonarnej pomocy, to oczywiście, że tak. Jeden z naszych chirurgów przeprowadzał operacje, m.in. przyszywał kurdyjskiemu chłopcu urwane palce dłoni. Wszystko to działo się w namiocie, przy świeczce, w warunkach urągających sterylności sali operacyjnej. Z reguły w czasie każdej misji nasi specjaliści udzielali konsultacji i wydawali leki.

W 1995 roku rozstaliście się z Médecins du Monde i stworzyliście samodzielne Stowarzyszenie Lekarzy Nadziei. Dlaczego?

Chcieliśmy skoncentrować się na działalności prospołecznej, przede wszystkim w kraju oraz byłych republikach radzieckich, w których nadal tysiące Polaków żyją w ciężkich warunkach materialnych i społeczno-politycznych. Dla nas priorytetem była Polska i dawne Kresy, ale nie dla organizacji francuskiej. Postanowiliśmy więc powołać własne stowarzyszenie, utrzymując dalszą współpracę z Médecins du Monde, zwłaszcza z silnym i prężnym ośrodkiem w Bordeaux, w którym tzw. Mission Pologne kierował wielki przyjaciel Polski, dr René Chassaigne. Niestety odszedł niedawno z tego świata.

Stowarzyszenie ma obecnie trzy oddziały: w Krakowie, Warszawie i we Wrocławiu. W Krakowie i Warszawie prowadzi przychodnie lekarskie dla bezdomnych, ubogich i migrantów, tzw. apteki darów z bezpłatnymi lekami.
Idea świadczenia usług medycznych dla osób nieubezpieczonych, jakimi w większości są wasi podopieczni, nie jest u nas zjawiskiem powszechnym.

Stosunek ludzi do osób bezdomnych i wyobcowanych ze społeczeństwa jest niewłaściwy, czasem naganny. Funkcjonuje przekonanie, że bezdomni i żyjący w nędzy to tzw. margines społeczny. Najgorsze zaś jest to, że ludzie bezmyślnie powtarzają zasłyszane gdzieś opinie, że „on jest bezdomny, bo chce być bezdomny”. Zbyt długo pracujemy w tym środowisku, stąd wiemy, że jest to nie tylko nieprawda, ale też opinia krzywdząca dla tych osób. Tak się czasem układa życie, często wcale nie z ich winy. A bezdomnym można się stać w jednej chwili.

Pomyśl, zanim rzucisz kamieniem?

Właśnie. Zdumiewa mnie okrucieństwo słów. Tak może mówić tylko ktoś, kto tych osób nie poznał, nie pracował wśród nich.

Dlaczego przychodnie są takie ważne?

Z wielu powodów. Nie tak dawno pani minister zdrowia publicznie powiedziała, że w Polsce wszyscy są ubezpieczeni. Otworzyłem szeroko oczy ze zdumienia, gdyż 90 proc. naszych podopiecznych to ludzie nieubezpieczeni, niemający prawa do żadnych świadczeń. Ci ludzie są u nas leczeni, bezpłatnie otrzymują leki. Tego aspektu naszej działalności Ministerstwo Zdrowia nie tylko nie docenia, ale rzuca nam kłody pod nogi różnymi restrykcyjnymi rozporządzeniami, uniemożliwiając nam pracę!

Na czym polegają te utrudnienia?

Jest np. zarządzenie Ministerstwa Zdrowia, które mówi, że przychodnie nie mają prawa jednocześnie konsultować i leczyć, tzn. lekarz po zbadaniu pacjenta nie może podać mu leku. A nasi pacjenci są w specyficznej sytuacji. Trzeba rozumieć ich potrzeby i zdawać sobie sprawę z warunków, w jakich żyją. Nasz podopieczny nie wyjdzie i nie kupi leków w aptece komercyjnej, bo go na to nie stać. Ministerstwo uważa też, że nasza przychodnia ma kupować leki wyłącznie w aptekach komercyjnych, a nie w hurtowni. Urzędnicy stojący za takimi rozporządzeniami nie mają pojęcia, jak wyglądają chorzy przychodzący do nas z odmrożeniami, poranionymi stopami (tzw. „stopa bezdomnego”) czy różnymi chorobami skórnymi, zwykle zakaźnymi. Czy można przechodzić obojętnie obok chorych, których nie stać na leczenie, czy takich, którzy na skutek różnych kataklizmów życiowych, jakie ich spotkały, nie są w stanie się leczyć? I kolejna sprawa z tym związana: darmowe apteki.

Kolejne zarządzenie?

Tak, likwidujące tzw. apteki darów. Swego czasu były one obficie zaopatrywane, obecnie coraz skromniej. To akurat dzieje się nie tylko u nas. Ostatnio np. we Francji spalono 100 ton dobrych leków, byle tylko nie wysyłać ich w ramach pomocy humanitarnej! U nas też „utylizuje” się tony dobrych leków. I po co mówić o etyce, humanizmie, ogłaszać europejskie programy walki z bezdomnością?

Czy to może być lobbing koncernów farmaceutycznych?

Tak podejrzewamy. W Polsce też niszczy się leki na granicy terminu ważności. A przecież one jeszcze mogłyby komuś pomóc! Nie mówię o lekach przeterminowanych, lecz o tych, których termin ważności wynosi np. pół roku. Właśnie wysłałem kolejne pismo do pani minister zdrowia w sprawie utrzymania działalności aptek z darmowymi lekami. Nie mamy wielkich dezyderatów w stosunku do ministerstwa. Prosimy tylko, by nie przeszkadzano nam działać dla dobra chorych, najbardziej potrzebujących pomocy. Jako koronny argument za zlikwidowaniem tych aptek podaje się straty ekonomiczne, jakie ponosi państwo i producenci leków. To czysta demagogia. Wystarczy przyjrzeć się skali naszych działań. Obywatele, którzy korzystają z naszych aptek i przychodni, są obywatelami „innej kategorii”. To o nich mówi się: „czwarty świat”.

Jak zdobywacie środki na działalność?

To bardzo delikatna i trochę smutna sprawa. Dzięki Bogu mamy podpisany dwuletni kontrakt z Miejskim Ośrodkiem Pomocy Społecznej, na mocy którego otrzymaliśmy dotację około 150 tys. zł rocznie na wszystko, tj.: na działalność przychodni, apteki itp. Oczywiście to nie wystarcza (dla przykładu: sam czynsz za lokale w Krakowie to około 84 tys. zł rocznie), więc podpieramy się grantami. I liczymy na ludzi dobrej woli. Ostatnio dzięki inicjatywie pp. Starowieyskich, zorganizowaliśmy Wieczór Maltański, z którego cały dochód został przeznaczony na gabinet onkologiczny dla kobiet bezdomnych i ubogich. Chodzi przede wszystkim o diagnostykę raka szyjki macicy i raka piersi. Zgłasza się do nas około 500 bezdomnych kobiet, które nigdy w życiu nie były badane ginekologicznie! Pieniądze z Wieczoru Maltańskiego pozwolą nam wyposażyć naszą poradnię onkologiczną w najpotrzebniejszy sprzęt. Naturalnie wpływają także na nasze konto bardzo niewielkie kwoty w postaci darowizn i odpisów podatkowych. To rzeczywiście skromne sumy w porównaniu do tego, ile dostają inne organizacje charytatywne. Myślę, że to wyraźny sygnał, iż nasze społeczeństwo nie docenia codziennej pracy wolontariuszy, lekarzy i pielęgniarek zajmujących się pomocą najbardziej potrzebującym. W sumie bardzo nieszczęśliwym ludziom. Wprawdzie wyobcowanym ze społeczeństwa, ale wciąż będącym obywatelami tego kraju.

W następnym numerze opublikujemy ciąg dalszy wywiadu, w którym prof. Chłap opowiada o pracy Stowarzyszenia na Kresach Wschodnich i w Kamerunie oraz o działalności Pierwszej Damy Kamerunu – Chantal Biya.

Dalsza część wywiadu

4.4/5 - (189 votes)

Nikt nie pyta Cię o zdanie, weź udział w Teście Zaufania!

To 5 najczęściej kupowanych leków na grypę i przeziębienie. Pokazujemy je w kolejności alfabetycznej.

ASPIRIN C/BAYER | FERVEX | GRIPEX | IBUPROM | THERAFLU

Do którego z nich masz zaufanie? Prosimy, oceń wszystkie.
Dziękujemy za Twoją opinię.

Leave a Comment

POLECANE DLA CIEBIE

START TYPING AND PRESS ENTER TO SEARCH