Zapytani o atrakcyjne miejsce na wakacje, zapewne nie wymienilibyśmy Transylwanii. No, chyba że naszym idolem
jest hrabia Drakula…
Transylwania, zwana także Siedmiogrodem, to kraina leżąca w centralnej części Rumunii. Swą drugą nazwę zawdzięcza Sasom, którzy skolonizowali niegdyś te tereny, zakładając właśnie siedem grodów. Nazwa „Transylwania” pochodzi z łaciny bądź z języka węgierskiego – w obu przypadkach oznacza „krainę za lasem”. Dzieje tego regionu były bardzo burzliwe. Liczne podboje kraju sprawiły, że powstał tu specyficzny tygiel kulturowy, do którego składniki dorzucili Krzyżacy, Tatarzy, osadnicy z Niderlandów i z Niemiec, a także Polacy (stąd pochodził Stefan Batory).
Wielka siódemka
Zwiedzanie najlepiej rozpocząć od miast, od których kraina wzięła swą nazwę. Owe siedem grodów to: Kluż-Napoka, Sybin (Sibiu), Bystrzyca (Bistrita), Sebesz, Mediasz, Braszów i oczywiście Sighishoara, nazywana Perłą Siedmiogrodu. To w Sighishoarze znajdziemy budynek, w którym w 1431 roku na świat przyszedł Vlad Tepes, zwany także Vladem Palownikiem – pierwowzór hrabiego Drakuli.
Ten hospodar wołoski zasłynął z niezwykłego okrucieństwa podczas długiej i owocnej walki z Turkami: pod Targoviste „na powitanie” armii sułtana ustawił las pali z nabitymi nań tureckimi jeńcami. Ponoć ów makabryczny szlak ciągnął się przez trzy kilometry… W końcu jednak zdradzony Vlad zginął w czasie potyczki z oddziałem tureckim, a jego głowa – zakonserwowana w miodzie – trafiła na dwór sułtana…
Sigishoara to jednak nie tylko Drakula. To także pełne barokowych kamieniczek tak zwane „dolne miasto” oraz olśniewająca basztami, kościołami, a przede wszystkim gotycką wieżą zegarową jego górna część. Starówka to labirynt wąskich uliczek wybrukowanych kocimi łbami. Została ona wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO.
Drugi w kolejności do zwiedzenia jest Braszów (Brasov). Panoramę tego zabytkowego miasta podziwiać można ze szczytu wysokiej na prawie kilometr góry Tampa, na którą wjeżdża tak zwana telecabina (pojazd przypominający kolejkę). Warto przejść się wzdłuż uliczek z barokowymi budowlami, zobaczyć ratusz i rynek, rozległe miejskie mury, cerkiew św. Mikołaja, a także Czarny Kościół (usmoliły go sadze podczas pożaru, dziś jednak został oczyszczony), w którym można podziwiać liczne arcydzieła sztuki sakralnej. Założony w 1211 roku przez Krzyżaków Braszów, jest jednym z większych miast w Rumunii.
Chłopskie zamki
Pozostałe miasta z „wielkiej siódemki” także potrafią zachwycić architekturą, ale nie przyciągają tak wielu turystów. Ci koniecznie powinni natomiast odwiedzić któryś z siedmiogrodzkich kościołów warownych. Romańskie lub gotyckie kościoły najczęściej stawiano na wzniesieniu, miały potężne mury, okienka strzelnicze, wysokie wieże, dodatkowo jeszcze otaczały je podwójne, a nawet potrójne pierścienie murów obronnych. Te niezwykłe fortece w obrębie murów posiadały pomieszczenia mieszkalne i gospodarcze, połączone ze sobą istnymi labiryntami drewnianych drabinek i galeryjek. Za najpiękniejszy uchodzi ten z Biertana – budynek nigdy nie został zdobyty, a jego drzwi zamyka się na 15 rygli olbrzymim, półmetrowym kluczem.
Innym specyficznym dla tego regionu zabytkiem są… chłopskie zamki! Ich twórcami byli również Sasi. Te budowle, utrzymywane i remontowane przez całą wieś, wykorzystywane były jako miejsce schronienia w razie niebezpieczeństwa. Szczególnie godnym polecenia jest zamek w leżącym nieopodal Braszowa Rasznowie (Rasnov).
A skoro już jesteśmy na wsi lub w małych miasteczkach, warto rozejrzeć się za domostwami seklerów, czyli ludności pochodzenia węgierskiego. Do ich domów prowadzą bajecznie kolorowe bramy, w których centralnym miejscu znajdziemy tak zwane drzewo życia, z mottem w języku madziarskim i skomplikowanym wzorem ponoć przynoszącym szczęście mieszkańcom. Ambicją seklerów jest namalowanie na bramie wzoru innego niż u sąsiadów, stąd jest co podziwiać.
Nieopodal Klużu-Napoki, w mieście Huedin, żyje z kolei dość ekscentryczna kolonia cygańska – tutejsi Romowie zwieńczają bowiem dachy swych domostw… znakami firmowymi Mercedesa! Dlaczego? Aby odróżnić się – a może nie być gorszym – od swych sąsiadów, arian, dekorujących ten sam element domu kogucikiem, symbolem religijnym. Romowie, nie mając własnych symboli, zdecydowali się na ów niemiecki symbol luksusu… Jest tutaj i targ, na który kupcy i kupujący często podjeżdżają – jak zresztą w wielu miejscach w Siedmiogrodzie – bryczkami zaprzężonymi w woły, osiołki lub konie. Oczywiście, prawie wszystkie powozy mają rejestracje.
Czosnek i inne specjały
Szukając bardziej odludnych zakątków, trafimy z pewnością do bacówek czy też wsi, których mieszkańcy żyją z wypasu owiec. To właśnie tutaj w okresach postu wciąż jada się w dużych ilościach czosnek i cebulę. No, ale wiadomo – wampiry…
Mniej wyrafinowanych napastników, na przykład liczne w rumuńskich Karpatach niedźwiedzie, odgania się tradycyjnym i niezwykle jazgotliwym biciem w to, co kto ma akurat pod ręką (obecnie najczęściej są to chińskie garnki).
W tychże wsiach i mniejszych miejscowościach możemy zakosztować miejscowych specjałów. Najbardziej znanym jest gęsta zupa ciorba de burta, która trochę przypomina nasze rodzime flaczki. Przyrządza się tutaj również mamałygę z serem, jajkiem i mlekiem, a także sarmale, małe kwaśne gołąbki z mięsnym farszem i słoniną, owinięte w liście winorośli lub kapusty. Bardzo popularne są wszelkie mięsa z rusztu, a mititei – mocno przyprawione czosnkiem mielone kotleciki z wołowiny – można kupić na stoiskach przypominających nasze budki
z hot dogami.
Karpackie szlaki
Pokrzepieni miejscowymi daniami, możemy już wyruszyć na karpackie szlaki. A te są wciąż w miarę dzikie (co nie znaczy, że źle oznakowane) i puste. Dookoła rozciągają się wspaniałe widoki, pasą się wielkie stada owiec i koni. Łatwo też natknąć się na niedźwiedzia – żyje ich tutaj około 6 tysięcy! Na stromych zboczach zwinnie skaczą nadal liczne tutaj kozice.
Amatorzy wysokogórskich wędrówek powinni się wybrać na szlaki w Górach Fogaraskich, w których leżą najwyższe szczyty Rumunii: Moldoveanu i Negoiu (oba nieco wyższe niż Rysy). Podchodząc pod ten drugi, trzeba się zmierzyć ze Żlebem Drakuli, w którym w kilku miejscach jest bardziej stromo i niebezpiecznie, niż na naszej Orlej Perci! Ale któż nie chciałby rzucić wyzwania samemu Drakuli?!