cyrkowiec

CYRKOWIEC

Wędrował z cyrkiem po świecie. No, po Europie. Patrzył, podziwiał. Wreszcie przyjechał z cyrkiem do Ameryki. Był specem od żonglerki. I nagle zamarzyła mu się wolność, którą wtedy w Ameryce dawali jak leci. No to wybrał wolność. Cyrk wrócił do kraju. Bez niego.
Występował na rogach ulic. Żonglował butelkami, budzikiem, kryształowym wazonem, przywiezionym z Polski na sprzedaż, na czarną godzinę. Zaczął pić. Od wódki coraz bardziej trzęsły mu się ręce. To znaczy właśnie po wódce, przez pierwszych parę minut mu się nie trzęsły. Wtedy robił niezwykłe numery. Zarabiał do czapki. Ale odcinki czasu, gdy po wypiciu był w stanie żonglować, zaczęły się skracać. Rozbił mu się wazon. Musiał zastąpić go kulą zrobioną z szalika. Malały zarobki. Ale jeszcze walczył. Jeszcze miał nadzieję.
Pewnego dnia nie miał już na czynsz. Musiał opuścić mieszkanie – subway na Greenpoincie, przeprowadził się do prawdziwego subwayu na Manchattanie. Wolność… Coraz mniej o niej myślał, coraz rzadziej ją odczuwał. Nie miał przyjaciół, był osamotniony. I biedny. Coraz biedniejszy. Jeszcze żonglował. Jeszcze się trzymał. Wspominał – rzadko, bo to bolało – arenę, tłumy ludzi, oklaski. Był naprawdę dobry w tym żonglowaniu. Miłośników pokazów cyrkowych nie brakuje na świecie. Tylko tutaj… No tak, jest sam, nie ma cyrku. Piłeczki, maczugi lub co tam jeszcze da się wyrzucić w powietrze – pamiętał, jak to wszystko w jego rękach fruwało, jaką sprawiało mu radość, jak cieszyło publiczność. Jak go podziwiali, jak mu zazdrościli, że tak potrafił. Pamiętał też euforię, w jaką wprawiał go udany występ, zwłaszcza, gdy opanował technicznie nową rzecz. Pamiętał… Za dużo pamiętał. Więc sięgał po wódkę.
Kiedyś w Hopkins Square Park w Nowym Jorku, jak żonglował czterema pustymi puszkami po piwie i jedną butelką po winie (natychmiast po ich wypiciu), zobaczył go polski dramatopisarz. Wpisał go w swoją sztukę pod imieniem Pchełka.

4.7/5 - (221 votes)

Leave a Comment

POLECANE DLA CIEBIE

START TYPING AND PRESS ENTER TO SEARCH