Wyprawa do Machu Picchu


Do Machu Picchu przyjeżdża się pociągiem lub przychodzi piechotą, szlakiem Inków. Drogą, którą niegdyś biegali posłańcy niosący wieści z całego ogromnego królestwa. Pełną niewygodnych stopni, dostosowanych do biegu, a nie do tempa, w jakim „człapią” turyści…

Kolana bolą nas już po kilku krokach postawionych na tego typu szlaku, więc jak większość wybieramy pierwszą opcję (pociąg) i późnym wieczorem docieramy do celu naszej podróży – Aguas Calientes, bazy wypadowej do Machu Picchu, małej mieściny w dolinie Urubamby, pełnej restauracji i hoteli na jedną noc. Ze stacji dajemy się porwać do takiego hotelu jednemu z naganiaczy, zastanawiając się, co tam zastaniemy.

Herbatka z liści koki
Po całodziennych wędrówkach wokół Cusco nie mamy już sił na nowe przygody. I choć kolacja – w porównaniu z inkaskimi ruinami – nie jest tak atrakcyjna, to jednak dla nas wystarczająca, tym bardziej że kuchnią Peru nie można pogardzić.

Niektóre zestawienia są być może nieco dziwaczne (np. ryż i ziemniaki w ramach jednego dania), ale zawsze warto ich spróbować. Na koniec jeszcze mate de coca, herbatka z liści koki, pobudzająca ciało i umysł. Na nas jakoś nie działała, ale jest smaczna. Niesie posmak czegoś zakazanego w innych krajach. Choć na każdym kroku powtarzają nam łamaną angielszczyzną, że „koka to nie kokaina”, trudno zapomnieć, iż większość państw z radością przyjęłaby wyplenienie tutejszych upraw. Zaparzane, żute, pod postacią cukierków lub torebek z herbatą, liście koki towarzyszą nam w czasie całego wyjazdu.

Peruwiańskie zwyczaje
W nocy budzi nas szum deszczu. To niedobry znak, szczególnie że w Machu Picchu mamy spędzić tylko jeden dzień (kupiliśmy powrotne bilety). O świcie wita nas już tylko mżawka padająca z nisko wiszących chmur. Przeklinamy je, nieświadomi, że wkrótce dostarczą nam niezapomnianych wrażeń. Wychodzimy z hotelu i widzimy to, co noc ukryła przed nami, gdy przyjeżdżaliśmy. Ze wszystkich stron otaczają nas góry pokryte wilgotną dżunglą, znikające gdzieś w chmurach. Zanim dotrzemy do głównego placu, przestanie padać, a my z biletami w ręku biegniemy do autobusu, który zawiezie nas na górę. Z biletami do Machu Picchu, które trzeba kupić tu na dole, z dala od atrakcji, których dotyczą. Później przekonamy się, że to w Peru częste zjawisko (współczujemy spotkanym Holendrom niemogącym zrozumieć, dlaczego karty wstępu do świątyni, u wrót której stoją, muszą kupić w odległym o 30 km mieście).

Niesamowicie krętą drogą w kilkanaście minut pokonujemy kilka kilometrów dzielących nas od szczytu (droga w dół, już na piechotę, na skróty przez dżunglę, zajmie nam godzinę). Chwilami, gdzieś pośród drzew i mgły, miga nam to, na co wszyscy czekamy, jakieś fragmenty murów, przystawka, która wyostrza apetyt. Gdy przyjeżdżamy na miejsce, jest jeszcze niewielu ludzi, największy tłum przybędzie za dwie godziny porannym pociągiem. Jeszcze tylko bramka, karty wstępu, kilkadziesiąt kroków w poprzek zasłaniającego widok zbocza i niemal w jednej chwili z morza mgły wyłaniają się zarysy murów, pierwsze budynki i uliczki. Być może tak właśnie zobaczył je Hiram Bingham, gdy przed niemal stu laty odnalazł to zaginione miasto. Chwila refleksji: nie, to nie możliwe, z pewnością pokrywała je wszechobecna wkoło dżungla, ale to pierwsze, niesamowite wrażenie pozostaje.

Pocztówkowe widoki
Mgła się podnosi, a my wspinamy się na sąsiednie zbocze, z którego widać całe miasto. Robimy fotografię lamy wśród ruin – pełno takich na każdym straganie z pocztówkami – ale to jedno jest nasze, własne. Gdy docieramy do celu, widać już wszystko. Dopiero teraz siadamy i spokojnie jedząc wreszcie śniadanie, oglądamy widok. Wciąż jeszcze kręci się niewielu turystów, stąd wyglądają jak kolorowe laleczki, dzięki nim miasto ma w sobie trochę życia. Pomiędzy pozbawionymi dachów domami wyraźnie rysują się uliczki. Dostrzegamy zaznaczone w przewodniku punkty orientacyjne – poszczególne budowle. Biorąc pod uwagę, jak niewiele wiadomo o samym mieście, czemu służyło, kto w nim mieszkał – wiedza o jego poszczególnych konstrukcjach jest podejrzanie szczegółowa.

Na tarasach podtrzymujących grunt przed osuwaniem pasą się alpaki i lamy. Klucząc między nimi, ruszamy do samego miasta, zagłębiając się w rosnącym upale między domostwa, o tej porze dające jeszcze wiele cienia (mimo braku dachów). Wyraźnie widać struktury budynków i pomieszczeń znajdujących się wewnątrz nich. Ciężki, solidnie spojony kamień znosił przez setki lat dżunglę, teraz wciąż jeszcze opiera się tysiącom turystów. Jednak ruch turystyczny, podobnie jak w innych antycznych miejscach, staje się poważnym zagrożeniem dla zabytków i pojawiają się pomysły limitowania dostępu do Machu Picchu. Sądząc po rozmiarze głównej fali turystów, która właśnie przybyła – nieskuteczne.

Wspinamy się na Wayna Picchu
Opuszczamy gąszcz uliczek i kierujemy się w stronę zewnętrznego muru. W dole, brunatną wstęgą wije się Urubamba. Przed nami charakterystyczny rys szczytów. Jest w Machu Picchu takie miejsce, w którym ten kształt został dokładnie odwzorowany – Święta Skała, zaczątek każdego miasta. Po lewej zaś Wayna Picchu, groźnie wyglądający szczyt, na który zaraz wejdziemy.

Godzinna walka z meszkami, pochyłością wymagającą podpierania się rękami i wąziutkim tunelem prowadzącym na sam szczyt zostaje jednak wynagrodzona. Niezapomniany widok na ruiny, tętniące teraz turystycznym życiem, a na samym dole, w dolinie rzeki – miasteczko, do którego zaraz będziemy musieli wracać. Próby nocowania w Machu Picchu są surowo tępione.

4.7/5 - (184 votes)

Nikt nie pyta Cię o zdanie, weź udział w Teście Zaufania!

To 5 najczęściej kupowanych leków na grypę i przeziębienie. Pokazujemy je w kolejności alfabetycznej.

ASPIRIN C/BAYER | FERVEX | GRIPEX | IBUPROM | THERAFLU

Do którego z nich masz zaufanie? Prosimy, oceń wszystkie.
Dziękujemy za Twoją opinię.

Leave a Comment

POLECANE DLA CIEBIE

START TYPING AND PRESS ENTER TO SEARCH