W ostatnich miesiącach wiele osób przypomniało sobie znaczenie słowa bessa. Niektórzy poznali jego gorzki smak pierwszy raz.
Chyba najwięksi znawcy tematu nie pamiętają tak wielkich spadków w ciągu zaledwie roku. Styczeń i październik dla WIG-u 20 okazały się miażdżące, kiedy to indeks spadał odpowiednio o 822 i 986 punktów. O ile w pierwszym przypadku spadek wyniósł około
25 proc., o tyle w drugim był to już poziom 40 proc.
Przecena na rynkach zniweczyła blisko pięć lat mozolnego „budowania” hossy. Przez cały ten czas nikt nie widział potrzeby ani powodów, aby zaprzątać sobie głowę jakimiś kosztownymi (czytaj: zmniejszającymi zyski) operacjami zabezpieczającymi inwestycje na wystarczającym poziomie.
Niewinne początki
Zaczęło się w Stanach Zjednoczonych dość niewinnie od problemów na rynku nieruchomości i powiązanym z nim rynkiem kredytów. Zapewnienia o lokalnym zasięgu kłopotów w tym sektorze doprowadziły europejskie instytucje finansowe na skraj przepaści. Zasada udzielania kredytów każdemu, kto o nie poprosił, okazała się typową bańką spekulacyjną, znaną chociażby z krachu w 1929 roku.
Jak już wspominaliśmy w poprzednich artykułach, historia lubi się powtarzać. Zwłaszcza jeśli chodzi o ryzyko inwestycyjne. Wraz z pierwszymi ocenami realnej sytuacji na rynku nieruchomości i roli w tym procederze instytucji finansowych przyszło przy okazji otrzeźwienie na rynkach towarowych. Okazało się, że ropa nie musi kosztować 150 USD za baryłkę. Dość gwałtownie potaniały także inne surowce.
Im dalej, tym gorzej
Na początku jesieni dowiedzieliśmy się, że kilku światowych gigantów finansjery dostało ataku serca i znajduje się w stanie agonalnym (np. Lehmann Brothers). Jednym pozwolono odejść z tego świata, innych zaczęto ratować, podając zastrzyk z państwowej kasy.
Problemy międzynarodowych grup finansowych szybko wpłynęły na postawę banków działających w Polsce. Praktycznie z dnia na dzień odcięły one dostęp do kredytów hipotecznych, stawiając w bardzo trudnej sytuacji deweloperów, mających dodatkowo kłopoty ze zbytem wybudowanych mieszkań.
W tarapatach znaleźli się też szczęśliwi do tej pory posiadacze kredytów w walutach obcych. Wysokość rat w skrajnych sytuacjach wzrastała nawet o połowę. Oni jednak mogą podziękować głównie inwestorom zagranicznym, którzy panicznie pozbywali się w Europie Środkowej akcji, następnie kupowali na potęgę walutę i w popłochu uciekali, by ratować parkiety w swoich krajach.
Tak to mniej więcej wyglądało w lapidarnym skrócie. Skala zjawiska okazała się tak duża, że nie dało się nad nim zapanować. Tym bardziej że nikt nie próbował nawet interweniować w celu stabilizacji kursów. Może to i dobrze.
Szukanie odtrutki
W ślad za innymi krajami Rada Polityki Pieniężnej podjęła dość radykalne decyzje o cięciu stóp procentowych. Okazuje się, że nawet premier przebywający w Davos nie był w stanie przekonać potencjalnych inwestorów o dobrych fundamentach polskiej gospodarki. Teraz chyba sam ma kłopot z uwierzeniem w to, co mówił jeszcze pół roku temu. Przecież nawet małe dziecko wie, że polska gospodarka jest dość silnie powiązana z gospodarką Europy Zachodniej, będąc w pewnym sensie na jej łasce i niełasce.
W Polsce wystąpił jeszcze jeden problem powiązany z walutami, określany mianem „toksycznych” opcji walutowych. Zastanawiające jest, jak bardzo musiały być toksyczne, skoro dało się nimi omotać tak wiele polskich firm. Tyle lat umacniania się złotówki i nagle wszyscy zapragnęli zabezpieczać wpływy z obrotu z zagranicą. Kolejny raz kłania się zasada ograniczania ryzyka inwestycyjnego. Poczekajmy, może rząd znajdzie „odtrutkę” na problemy przedsiębiorców. Tylko co na to banki?
Chwytanie się brzytwy
Perspektywy, przynajmniej te giełdowe, na pierwsze półrocze nie wyglądają optymistycznie. Po ustanowieniu w lutym nowych minimów na WIG-u 20 można z dość dużym prawdopodobieństwem ocenić, że to jeszcze nie koniec spadków. Rynek jest bardzo rozchwiany i podatny na dane napływające z USA, Europy Zachodniej i Polski.
W dłuższej perspektywie kapitał inwestycyjny za sprawą niskich stóp procentowych i niskiego zysku z obligacji powoli zmieni kierunek z bezpiecznego na rynek akcji. Nie zapominajmy jednak o tym, że ceny spółek są już bardzo atrakcyjne, a awersja do ryzyka z czasem przeminie.