Kiedy po raz pierwszy w roku 1979 wszedłem do budynku Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego, Jacek Kaczmarski był już legendą.
Rozpoczął studia trzy lata wcześniej. Nam, świeżo przyjętym nawet nie wypadało do niego podchodzić, kiedy siadywał z papierosem na parterze, schodziliśmy do palarni pod schodami. Gdyby był gwiazdą, nie mielibyśmy oporów przed rozmową. Ale dla mojego pokolenia był czymś o wiele, wiele większym – naszym pokoleniowym mitem. Śpiewał o tym, że wolno nam myśleć. Losy połączyły nas nie tylko podczas dramatu stanu wojennego, ale także na emigracji, podczas niekończących się lat życia w podróży od kraju do kraju bez wyraźnego sensu. O poczuciu rozdarcia między duchowym związkiem z Polską i próbami zapuszczenia korzeni w nawet najbardziej przyjaznych krajach, nie wszystkim udawało się zapomnieć. Wieczorami, w myślach powracały zwrotki z piosenek Jacka o narodowej historii, o zdradzie, o klęskach, o zesłańcach – o chwilach złych, ale zawsze związanych z naszą Ojczyzną. To była emigracyjna tęsknota. Ci z nas, którzy podjęli ryzyko powrotu, z bezkompromisową zadziornością zbudowali nad Wisłą nową Ojczyznę. Jakby jej nie oceniać, jest nowa i lepsza, nieporównywalna do tej opuszczanej z biletem w jedną stronę.
Jacek Kaczmarski tak naprawdę nie powrócił nigdy z emigracji. Bywał co prawda w Polsce, śpiewał, publikował książki, prowokował. Taki był Jego wybór – zamknął się w kręgu jednego, wiernego pokolenia wygnańców i emigrantów wewnętrznych. Zbudował mur wokół nich, choć nie wiem, czy do tego dążył.
Z ogromnymi oporami zabrałem swojego jedenastoletniego syna na pogrzeb autora Kraj-obrazu po uczcie. Lał deszcz. W samochodzie próbowałem wprowadzić syna w klimat tamtego czasu. Szło opornie do chwili, kiedy znaleźliśmy się na cmentarzu. Widok kilku tysięcy ludzi w strugach wody musiał zafascynować młodą wyobraźnię. Liczba znajomych, z którymi się witaliśmy, dokonała reszty. Od powrotu do domu słuchamy wspólnie Obławy. Tłumaczę synowi sens przenośni w pieśniach, których – z własnej i nieprzymuszonej woli – chce słuchać.
Jacku, mury runą, między pokoleniami też.