wywiad z mgr farm. Kapitoliną Tychmanowicz, właścicielką „Apteki Radosnej” w Warszawie
Jak zaczęła się Pani przygoda z farmacją?
Farmacja była moim marzeniem. Dla taty to, że dostałam się na farmację było olbrzymią radością (niestety, zginął w wypadku, kiedy byłam na pierwszym roku). Nasza sytuacja rodzinna – w tamtych trudnych czasach – stała się jeszcze trudniejsza. Jednak dzięki uporowi i wysiłkowi mamy udało mi się skończyć studia na Wydziale Farmacji warszawskiej Akademii Medycznej. Mój mąż też jest farmaceutą, córka i syn również poszli w nasze ślady i oboje skończyli farmację na tej samej warszawskiej uczelni. Moja synowa także jest farmaceutką. Coś mi się wydaje, że to, iż ich córeczka jeszcze nie podążyła aptekarską drogą dziadków i rodziców tłumaczyć można tylko tym, że ma dopiero roczek.
Kocham tę pracę. Nie wyobrażam sobie, abym miała siedzieć za biurkiem osiem godzin. Tu zawsze dzieje się coś nowego, człowiek cały czas musi się dokształcać. Oboje z mężem mamy drugi stopień specjalizacji z farmacji aptecznej. Mąż w swojej aptece na Akermańskiej szkoli na pierwszy stopień, na opiekunów. Staramy się być otwarci, pomocni, chętnie dzielimy się swoją wiedzą z młodszym pokoleniem.
Angażuje się też Pani w pracę społeczną…
Od początku reaktywowania samorządów aptecznych zaangażowałam się w ich działalność. W ciągu tych lat byłam zastępcą rzecznika odpowiedzialności zawodowej, przez dwie kadencje pracowałam w Okręgowej Izbie Aptekarskiej, jestem członkiem oddziału warszawskiego Polskiego Towarzystwa Farmaceutycznego. Oprócz tego przez dwa lata byłam członkiem komisji kierowników aptek przy OIA, a obecnie ją prowadzę. Zgodnie z prawem farmaceutycznym ktoś, kto obejmuje funkcję kierownika, musi mieć rękojmię należytego prowadzenia apteki. Taką rękojmię wydaje właśnie komisja kierowników aptek.
Nie zapomniała też Pani o swojej uczelni…
Ze wspaniałą grupą aptekarzy założyliśmy Fundację Rozwoju Wydziału Farmaceutycznego AM. I dzięki zaangażowaniu środowiska pomogliśmy uruchomić dobrze wyposażoną pracownię komputerową, która funkcjonuje do dzisiaj, dając podstawy informatyczne studentom. Fundacja stara się też – w miarę swoich możliwości – wspierać pracowników naukowych dając im stypendia pozwalające na koncentrowanie się na pracy badawczej i szybszą obronę pracy doktorskiej.
Co najbardziej lubi Pani w swoim zawodzie?
Kocham ten zawód, lubię wszystko, co jest z nim związane. Bardzo chciałabym, by wróciły czasy, kiedy stawiałam pierwsze kroki w tym zawodzie. Kiedy standardy etyczne były bardzo wysokie. Kiedy nikt nie patrzył na pieniądze, współpracowaliśmy ze sobą, jeden drugiemu pomagał. Staraliśmy się, żeby nasze środowisko
było zintegrowane, solidne. Teraz wszystko się zmieniło, liczą się tylko pieniądze. Trudno wytrzymać tę konkurencję, np. wydawanie leków za grosz czy płacenie za przyniesioną receptę. To jest nie do pomyślenia. Niektórzy aptekarze opowiadają, że rozdają jakieś prezenty. Znam przypadek apteki, która dawała ćwierć kilo szynki jako premię dla klientów!!! To jest niestety prawdziwa historia. Będąc rzecznikiem odpowiedzialności zawodowej nasłuchałam się wielu takich opowieści.
**Wchodząc do Pani apteki, zauważyłam, że panuje tu bardzo ciepła, wręcz rodzinna atmosfera. **
Tak, to taka „Radosna Apteka”. Już samą nazwą wprowadziliśmy radosny nastrój. Staraliśmy się, aby wystrój apteki dostosować do potrzeb pacjentów, aby każdy czuł się tu jak u siebie. A że jesteśmy z mężem miłośnikami malarstwa, we wnętrzu wiszą też obrazy, grafiki, m.in. Antoniego Uniechowskiego, Marii Berezowskiej, Włodzimierza Zakrzewskiego. Mąż był z nimi zaprzyjaźniony. Postawiliśmy też ławeczkę, na której można przysiąść czekając na lek i poczytać czasopisma, które prenumerujemy specjalnie dla naszych pacjentów.
Jakie są największe plusy prowadzenia apteki rodzinnej przy własnym domu?
Bardzo się cieszę, że apteka mieści się tu. Mogę wyskoczyć do domu, nastawić ziemniaki, przygotować obiad. Nie tracę czasu na dojazdy, mogę go poświęcić sobie i rodzinie. Nasi pacjenci są naszymi sąsiadami, znajomymi. Przychodzą do nas całe rodziny: dziadkowie, rodzice, dzieci… Znamy się od lat. Czasem świadczymy sobie różne przysługi. Jeżeli apteka stoi niedaleko jakiejś przelotowej ulicy, np. na Marszałkowskiej, to jej klienci są przeważnie anonimowi. Wpadają i wypadają. A my znamy z nazwiska większość pacjentów, wiemy na co chorują i jakie leki biorą. Jeżeli zdarzy się taka sytuacja, że nie ma lekarki (np. jest na zwolnieniu), to możemy pomóc danej osobie wydając potrzebny lek, bo wiemy, że na pewno go zażywa.
Jak Państwo na początku swojej działalności budowali lojalność i zaufanie pacjentów?
Obecnie pacjenci mają możliwość wyboru, porównania. Są tacy, którzy przyjeżdżają do nas z Ochoty, Żoliborza, Ursynowa. Wielu z nich woli raz w tygodniu przyjechać do nas, bo wiedzą, że zostaną dobrze obsłużeni, poinformowani, niż chodzić gdzieś indziej. To zależy od nastawienia. My lubimy i chcemy rozmawiać z pacjentami, doradzać im. Gdy ktoś jest chory i nie może wyjść z domu po lekarstwo, może zadzwonić do nas i poprosić o dostarczenie leków. Nasza apteka pełni czasem, szczególnie dla ludzi starszych, rolę takiej małej świetlicy. Można posiedzieć na ławeczce, poplotkować.
Jaka według Pani jest recepta na sukces apteki?
Miłość do zawodu, zaangażowanie, otwartość. Trzeba kochać swój zawód, żeby człowiek był bez reszty zaangażowany w pracę. Nie można się łatwo poddawać. Czasem człowiek włoży dużo pracy w jakieś działanie i nic z niego nie wyjdzie – nie można wtedy popadać w zniechęcenie. Poza tym, należy zawsze stawiać potrzeby pacjenta na pierwszym miejscu. Niektórzy przychodzą po leki, niektórzy po prostu porozmawiać…
To jest ważne, żeby pacjent miał poczucie, że w każdej chwili może przyjść, zadzwonić…
Ludzie są różni. Niektórzy są bardzo wrażliwi, nie można na nich podnieść głosu, tylko zawsze spokojnie rozmawiać, tłumaczyć. Gdy pacjenci zadają dużo pytań, a kolejka wydłuża się, czasem trzeba odciągnąć takie osoby i na osobności cierpliwie rozmawiać. Nie wolno mówić: „proszę nie zawracać mi głowy, proszę nie przeszkadzać”.
Czasami przyjdzie ktoś, kto wziął leki i chce je zwrócić. Jak wiadomo, nie można tego w aptekach robić. Trzeba wtedy spokojnie wszystko wytłumaczyć, że nie możemy danego leku przyjąć, bo nie wiemy, w jakich warunkach był przechowywany itp., i zapytać: „Czy chciałaby Pani/Pan otrzymać lek z niewiadomego źródła?”. Bo przecież robimy to wszystko dla dobra pacjenta.
Dziękuję za rozmowę.