Jak zdobyłem lekarskie ostrogi


Doszedłem do Targowej, gdzie wówczas wynajmowałem pokoik. W górze, po wiadukcie, przeleciał z dudnieniem pociąg. Jednakowo żółte, puste okna przelatujące nad ulicą sprawiały jakieś nierealne wrażenie. Od strony Dworca Wschodniego dobiegł świst parowozu. Długi, za chwilę jeszcze jeden krótki, jak czkawka.

W kępie krzewów, tuż przy pętli tramwajowej, majaczył owalny, blaszany pissoir. Teraz moje myśli krążyły wokół łazienki Dziurbidziów. – Jeszcze pięć minut – pocieszałem się. Nagle zauważyłem, że przy szalecie kręcili się jacyś ludzie, co było niezwykłe, zważając na tak wczesną porę. Wiedziałem, że jest to przystań „ciot”. Tym razem w grupie gapiów przeważali jednak nie „kochający inaczej”, lecz znane mi również z widzenia sylwetki emerytowanych dziwek, rezydujących pod kolejowym wiaduktem.

Wszyscy stali w milczeniu, w pewnej odległości od krzaków, ze spuszczonymi głowami, patrząc na coś z zainteresowaniem. Spojrzałem i ja. Serce podskoczyło mi do gardła, które w jednej chwili stało się suche jak Sahara. Na ziemi, tuż przy szalecie, leżał mężczyzna w średnim wieku.

„Pijany, chory, może zawał, może pobity?” – szybko przebiegły mi po głowie myśli. „Muszę podejść, zobaczyć. Jestem prawie lekarzem. Może będę mógł pomóc.

Ale z drugiej strony, ja tak naprawdę nie mam jeszcze pojęcia o medycynie. Wymienienie rodzajów bakterii, zasad dużego krążenia krwi czy prawideł załamywania się światła w soczewkach niewiele tutaj pomoże. A może mu jednak pomogę? Może sztuczne oddychanie? Może trzeba udrożnić drogi oddechowe? Trzeba natychmiast wezwać karetkę i milicję. Ale z drugiej strony, jak mnie zaczną ciągać po komisariatach…”. „Co student robił o tak wczesnej porze w tym miejscu? Czy student znał denata? Czy student lubi chłopców?”

Już słyszałem zadawane mi na komisariacie pytania. Już widziałem, jak „organa” uniemożliwiają mi chlubne ukończenie studiów. Paść na mecie? Tuż przed otrzymaniem dyplomu? Ale muszę pomóc. To mój obowiązek.
– Przepraszam panie, jestem medykiem – powiedziałem do dziwek-emerytek. Rozstąpiły się bez słowa.

Za chwilę klęczałem przy nieznajomym. Nie miał więcej niż 35 lat. Jego twarz miała dziwnie ostre rysy, wąskie czarne brwi i spiczasty, dość długi nos. Była odwrócona w kierunku ulicy. Lekko wystające zęby dziwnie raziły bielą w jego półotwartych ustach. Mężczyzna nie oddychał. Dotknąłem jego ręki. Nie była jeszcze zimna, ale znacznie chłodniejsza niż u żywego człowieka. Zauważyłem brak czwartego palca u lewej ręki. U podstawy zwisał strzęp krwawej skóry. Krew już nie leciała. Biała koszula czerwieniła się licznymi plamami krwi. Powstrzymując obrzydzenie przyłożyłem ucho do klatki piersiowej. Cisza. Nie ulegało wątpliwości. Ten człowiek nie żył.

Spojrzałem na przyglądające mi się w milczeniu prostytutki i słaniającego się na nogach starszego mężczyznę z brezentową teczką, który wyglądał jak urzędnik kas chorych.

– Trzeba wezwać pogotowie i milicję. On nie żyje – powiedziałem. – Zaraz będą. Mała Jolka dzwoniła – powiedziała zasłużona prostytutka z czarną jak smoła ondulacją i krechami narysowanych węglem brwi.

Podniosłem się, strzepując z kolan grudki ziemi. Zawyła syrena. Z piskiem opon podjechał milicyjny radiowóz. Z wozu wyskoczyło dwóch milicjantów w mundurach i jeden cywil. Jeden z nich prowadził na smyczy dorodnego owczarka.

– Kto dzwonił? Rozejść się! A obywatel czego? – to ostatnie pytanie skierowano do mnie. Cywil wydobył aparat fotograficzny i wkręcił żarówkę do lampy błyskowej. Błysnął flesz.

– Jestem medykiem. Mieszkam obok – odparłem.

– Jak pan doktor sądzi? Dawno denat nie żyje? – spytał sierżant.

– Myślę, że z godzinę, ale nie jestem pewny, nie zdawałem jeszcze medycyny sądowej – plątałem się w zeznaniach.

– Nazwisko? Adres obywatela doktora? Wasze też cipulki. Po kolei. Bez migania się – padały komendy.

– Poczekajcie – powiedział stary człowiek o wyglądzie żebraka, stojący dotąd w cieniu krzaka. – Trup miał sygnet na palcu. Złoty, dlatego go zabili – dodał.

– Urwali razem z palcem – dodała najmłodsza emerytka z tlenioną na jasny blond baraniną na głowie.

– To był jego kumpel – dodała czarna Jolka, wskazując na pochlipującego mężczyznę o wyglądzie urzędnika z kasy chorych. – Pili razem.

– To nie był złoty sygnet, a tombaczny – powiedział urzędnik kas chorych.

– Jaki?

– No, z tombaku. Sam mu darowałem. I dla takiej błyskoty zabić człowieka.

– Porozmawiamy z wami, obywatelu. A obywatel doktor jest wolny.

Zrobiło się widno. Odechciało mi się spać. „Usłyszeć, że mnie nazywają doktorem… To wspaniale” – myślałem, drepcząc niekończącymi się schodami wiodącymi na piąte piętro fortecy, gdzie mieszkali Dziurbidziowie. „Tak, jestem prawie lekarzem. Nic dziwnego, że milicjant nazwał mnie doktorem w takich okolicznościach… W dodatku nic nie pomogłem…”. „Panie doktorze”… Usłyszeć taki zwrot to może warte „tombacznego” sygnetu, ale nie uciętego palca ani ludzkiego życia. Czy tak wygląda prawdziwa medycyna?

Do mieszkanka w kamienicy przy ulicy Targowej 15 wchodził świeżo mianowany „obywatel doktor”.

4.8/5 - (109 votes)

Nikt nie pyta Cię o zdanie, weź udział w Teście Zaufania!

To 5 najczęściej kupowanych leków na grypę i przeziębienie. Pokazujemy je w kolejności alfabetycznej.

ASPIRIN C/BAYER | FERVEX | GRIPEX | IBUPROM | THERAFLU

Do którego z nich masz zaufanie? Prosimy, oceń wszystkie.
Dziękujemy za Twoją opinię.

Leave a Comment

POLECANE DLA CIEBIE

START TYPING AND PRESS ENTER TO SEARCH