Anna Wyszkoni fot. Łukasz Pęcak

Anna Wyszkoni: Jestem pracowitą szczęściarą


Anna Wyszkoni jest jedną z najpopularniejszych polskich wokalistek.
Sukces osiągnęła dzięki swojej ambicji i ciężkiej pracy. Mimo wielu obowiązków zawodowych, zawsze ma czas dla tych, których kocha.

Moje marzenia się spełniają

Miałam bardzo spokojne, szczęśliwe dzieciństwo: kochającą i wspierającą mnie rodzinę, koleżanki, z którymi bawiłam się czy plotkowałam w ogródku. Ale jednocześnie zawsze byłam ambitna i pracowita, nie sprawiałam rodzicom kłopotów. Taka typowa dobra uczennica. Ktoś mógłby nawet powiedzieć: kujon. Zawsze miałam wiarę w to, że spełnią się moje marzenia. I tak się stało! Od dziecka pragnęłam śpiewać. Pamiętam moje pierwsze próby – zamiast mikrofonu trzymałam w ręku dezodorant. Dziś jestem piosenkarką. Ale najfajniejsze jest to, że nie działałam pod żadną presją, wszystko toczyło się naturalnie.

Nie mogę o sobie powiedzieć, że jako artystką miotały mną skrajne emocje, nie było żadnych ucieczek z domu, nie miałam tak zwanego życia pełnego wrażeń. Spokojnie i wytrwale pracowałam na swój sukces. Tyle że śpiewanie zawsze było dla mnie na pierwszym miejscu. Kiedy przyszedł moment buntu, pojawiły się w zasięgu ręki kuszące używki, wszystko to przegrywało u mnie ze śpiewaniem. Postawiłam na zdrowie, dbałam, żeby moje gardło i struny głosowe nie były obciążane bez powodu. Dlatego dzisiaj też nie piję, nie palę. Nie czuję takiej potrzeby. Dobrze pamiętam chwilę grozy, którą przeżyłam, kiedy straciłam głos. Myśl, że mogłabym już nigdy nie móc śpiewać, była paraliżująca. Na szczęście okazało się, że to była tylko infekcja gardła i po jakimś czasie wszystko wróciło do normy.

Największą adrenalinę daje mi muzyka i śpiew. To moja prawdziwa pasja! Kiedy wychodzę na scenę, widzę ludzi, którzy przyszli się z nami bawić, kiedy słyszę, jak zapowiadają zespół i jaka podnosi się wrzawa… To są naprawdę cudowne chwile, usłyszeć jak tysiące ludzi śpiewa z nami. Czuję się wtedy tak nakręcona, że nie potrzebuję żadnych wspomagaczy.

Siła naturalności czy obciach?

Miałam 16 lat, kiedy dołączyłam do zespołu. Na początku było trudno. Chodziliśmy z nagranym materiałem od wytwórni do wytwórni. Nikt nie chciał z nami podpisać kontraktu, nie proponował żadnej formy współpracy. Ale się nie poddawaliśmy. Było nam o tyle łatwiej, że byliśmy bardzo młodzi i nie czuliśmy żadnej presji. Dla nas liczyło się tylko jedno: móc grać dla ludzi. I właściwie pocztą pantoflową dotarliśmy do mas. Dzięki naszej wytrwałości coraz więcej ludzi zaczęło nas rozpoznawać. Nasz pierwszy album „Słońce” Adam Konkol sam rozwoził maluchem po hurtowniach. Podobnie zresztą sami zabiegaliśmy o koncerty. Zdarzało się, że pukaliśmy po kilka razy do tego samego klubu, żeby tylko ich przekonać, że naprawdę fajnie zagramy. Pierwsze koncerty dawaliśmy za przysłowiową colę i zwrot kosztów. Ale uważaliśmy, że było warto. A po sukcesie piosenki „Agnieszka” wszystko już się szybko potoczyło. Wydaje mi się, że nie bez znaczenia była także nasza naturalność, mimo że niektórym mogła się wydawać obciachowa. Ubieraliśmy się na czarno i na pewno nie wszystkim to się podobało. Teraz, kiedy oglądam stare zdjęcia, myślę, że nie zawsze to było trafione. Ale tacy wtedy byliśmy i nigdy nikogo nie chcieliśmy udawać. Myślę, że to było naszą wielką siłą.

Mam miłość jak z filmu

Przez kilkanaście lat działalności „Łzy” bardzo się zmieniły. Ja także przeszłam metamorfozę. Odbywała się bardzo naturalnie. Stałam się kobietą, dojrzałam. Naznaczyły mnie także drastyczne wydarzenia. Jako młoda dziewczyna wyszłam za mąż, potem szybko się rozwiodłam. Co najważniejsze: urodziłam dziecko. I to jest ogromna zmiana w życiu kobiety, zaczyna się ona otwierać na świat, na ludzi. Tak też było u mnie. Ale również jako artystka chcę się zmieniać, zaskakiwać, proponować stale coś świeżego, pozwalać odkrywać Anię Wyszkoni na nowo. Zazwyczaj jeszcze dwie godziny po koncercie spędzam czas z ludźmi: wychodzę do nich, rozmawiamy, śmiejemy się, rozdaję autografy. To są oczywiście bardzo miłe spotkania. Zdarzają się też jednak mniej przyjemne momenty, kiedy niektórzy oczekują zbyt wiele, uważają mnie za swoją własność, ale i z takich sytuacji można wybrnąć z uśmiechem. To naturalne, są chwile, kiedy bardzo potrzebuję odpocząć od tłumu, pobyć sama ze sobą. Oczywiście chciałabym, żeby ludzie wiedzieli, że jestem normalna, że na scenie oddaję im cząstkę siebie. Ale czasami oni uznają za naturalne, że mogą mnie pocałować lub uściskać. Kiedy ktoś mnie pyta, czy może to zrobić, wtedy muszę odmówić. Choć takie zdarzenia traktuję z przymrużeniem oka.

Moja metamorfoza w dużym stopniu związana była z życiem prywatnym. Poznałam Maćka, który jest moim menadżerem, i ta nowa miłość mnie uskrzydliła, jeszcze bardziej otworzyła na ludzi. Miałam świadomość, że wcześniej niektórzy uważali, że jestem zarozumiała, czy że gwiazdorzę. Przyznaję, był czas, kiedy unikałam kontaktów z ludźmi. Ale wynikało to wyłącznie z tego, że byłam nieśmiała. To znajomość z Maćkiem w dużej mierze wpłynęła na to, jaka teraz jestem. Chcę rozmawiać z ludźmi, wychodzę im naprzeciw, uśmiecham się częściej. Jedno się nie zmieniło. Nadal jestem bardzo wrażliwa. Chyba najbardziej wzruszają mnie filmy o idealnej miłości. Potrafię sobie wtedy nieźle popłakać. Jak niemal każda kobieta, zawsze marzyłam o takim uczuciu: poznaję idealnego faceta, zakochujemy się w sobie, on jest romantykiem i mnie rozpieszcza. I taką filmową miłość znalazłam. To moje największe szczęście!

Zawodowo, ale prywatnie

To był przełom w moim życiu, kiedy Maciek został naszym menadżerem. Jesteśmy ze sobą od kilku lat. Ludzie zazwyczaj się dziwią, że jeszcze się sobą nie znudziliśmy, i jak nam się udaje z powodzeniem łączyć życie prywatne z zawodowym. A nam to nigdy nie sprawiało trudności, bo się kochamy, a poza tym nasza praca jest także wielką pasją. Obydwoje jesteśmy szczerzy i potrafimy ze sobą rozmawiać. Kiedy coś mi nie pasuje, mówię o tym wprost, podobnie zresztą robi Maciek. Kiedy mój menadżer zwróci mi uwagę na jakiś błąd popełniony na scenie, to oczywiście boli, bo tym samym błąd wytyka mi ukochana osoba. Ale mam świadomość tego, że Maciek robi to dla mojego dobra, bo jest profesjonalistą. Poza tym lubię szczerość, a krytyka może wiele nauczyć. A ja lubię się uczyć.

Oboje mamy dystans do siebie. A miłość „załatwia” resztę. Każdą przeszkodę jesteśmy w stanie pokonać. Jestem szczęściarą, ale też nigdy do końca nie jestem z siebie zadowolona. Zawsze znajdę choćby najmniejszy pretekst do zmartwienia. Walczę z tym, choć z drugiej strony to mnie mobilizuje, żeby się rozwijać i zawodowo, i jako partnerka w związku, i jako matka. Maciek jest poukładany, ma wszystko przemyślane, ma zawsze konkretny plan. To wynika z jego wewnętrznej równowagi, a to daje poczucie bezpieczeństwa. Tak jak ja, musi czuć, że to co robi ma sens. Jest wrażliwy. To mi się w nim bardzo podoba. Jest romantyczny, ale też ambitny. Pracował z największymi nazwiskami w naszym kraju. Podziwiam go za to, że osiągnął tak wiele i znalazł się tym miejscu, w którym teraz jest. Jest stanowczy, wie, czego chce. Jest męski, a z drugiej strony opiekuńczy i romantyczny. A kłótnie? Zdarzają się, jak w każdym związku. Potrafimy żarliwie dyskutować, ale zawsze znajdujemy kompromis. Maciek jest profesjonalistą i uważam, że jednym z najlepszych polskich menadżerów. Ktoś może uważać, że nie jestem obiektywna. Kiedyś w jakiejś gazecie przeczytałam złośliwy artykuł na temat, że tak wychwalam mojego partnera. Kończyło się pytaniem: ciekawe, czy tak będę mówić, kiedy się rozstaniemy. A ja będę obstawać przy mojej opinii nawet po naszym rozstaniu. Choć mam nadzieję, że nigdy się to nie zdarzy.

Ich pięciu i ja

Zawsze wolałam męskie towarzystwo. Jeszcze w liceum, mimo że oczywiście miałam koleżanki, najlepiej rozmawiało mi się z kumplem z klasy. Więc bardzo szybko odnalazłam się w towarzystwie chłopaków z zespołu. Zresztą oni nigdy mnie jakoś specjalnie nie rozpieszczali. Nie należą do superdżentelmenów (śmiech). Ale bez problemu się z nimi dogaduję. Adam miał bardzo duży wpływ na to, że nam się udało. Jest konsekwentny i bardzo chciał wszystkim udowodnić, że odniesiemy sukces.

Myślę, że nasze spotkanie – moje z Adamem – było momentem decydującym w karierze zespołu. Po pierwsze: jestem szczęściarą, po drugie: jestem bardzo pracowita i dążę do celu, ciągle staram się rozwijać. A on jest bardzo uparty. Różni nas tylko podejście do sprawy. Ja wymyślam sobie marzenia i spełniam je dla siebie, a Adam chyba próbuje coś udowodnić światu. Ale spotykamy się w tym samym miejscu – naszym celem jest to, żeby coś osiągnąć. Kiedy obchodziliśmy 10-lecie istnienia zespołu, byliśmy z siebie zadowoleni. Uważam, że osiągnęliśmy naprawdę wiele. Ale dla mnie jednocześnie był to moment, kiedy pomyślałam, że chciałabym czegoś więcej. Nagrać solową płytę. Łut szczęścia sprawił, że producent Bogdan Kondracki zaproponował mi współpracę. Materiał na płytę powstawał trzy lata. Może się wydawać, że to długo, ale na początku nie miałam na nią pomysłu. Nie było także żadnego ciśnienia, poganiania. Mogłam pracować w swoim tempie i mogłam do niej dojrzeć. Oczywiście, z chłopcami było kilka ostrych rozmów na ten temat. To naturalne, że zespół się bał, że wokalistka nie będzie już tak zaangażowana w sprawy grupy. Ale w rezultacie zrozumieli, że moja płyta solowa pomoże też grupie, bo odświeży wizerunek „Łez”. Podczas promocji mojego albumu, zawsze byłam pytana o zespół. Poza tym chłopaki wiedzą, że jak sobie wyznaczę cel, to i tak będę dążyć do jego realizacji. I postawiłam na swoim, a płyta odniosła sukces.

Taka zwyczajna mama

Kiedy jestem w domu, wstaję rano, odprowadzam syna do szkoły, jestem normalną mamą. Płacę rachunki, nadrabiam zaległości, żyję zwyczajnie. Czasami jestem roztrzepana, ale potrafię wszystko ogarnąć. Z domowych zajęć nie przepadam za gotowaniem. Wolę te chwile poświęcić Tobiaszowi, spędzić z nim jak najwięcej czasu. Pouczyć się z nim, pobawić, porozmawiać. W czasie wakacji lubimy dłużej pospać, wieczorem dłużej posiedzieć. Czasami zabieram go na koncerty. To ciekawe doświadczenie, ale też dosyć męczące dla 9-latka. Wrażliwość i zamiłowanie do muzyki odziedziczył po mnie, choć ogólnie jego charakter to miks cech moich i jego taty. Jest zdolny, ale leniwy, bardzo wrażliwy, ale czasem zbyt uparty. Typowy domator, którym ja kiedyś byłam. Teraz to nadrabiam. Kiedy siedzę kilka dni w domu, to już mnie nosi i chcę gdzieś wyjechać. Potrafię sobie wyobrazić, że syn kiedyś pójdzie w moje ślady, jednak nie będę na to naciskać. To jego życie. Jako mały chłopiec ciągle mi opowiadał, że zostanie rolnikiem i będzie jeździł na kombajnie. I wtedy też słuchałam tego ze spokojem. Uważam, że jeśli ktoś coś robi z pasją i robi to dobrze, to naprawdę może się świetnie spełniać w życiu.

To co kocham, mam przy sobie Mój syn jest najważniejszy, ale ze względu na moją pracę, nie możemy spędzać ze sobą każdego dnia. Za to kiedy jestem w domu, jestem przede wszystkim dla niego. Z Maćkiem też nie jesteśmy razem non stop, ponieważ każde z nas ma swoje obowiązki. Ale zdecydowanie więcej czasu możemy spędzać ze sobą, niż bez siebie. Kiedy wyjeżdżamy w trasę, mamy możliwość przeżywania czegoś fajnego razem. Nie wyobrażam sobie związku z mężczyzną spoza naszej branży.

Bardzo lubimy podróżować. Wtedy znakomicie odpoczywamy. Jeździmy także na koncerty innych artystów, najczęściej do Berlina. To nasza wspólna miłość, poza pracą. Przynajmniej raz w roku wyjeżdżamy całą rodziną na wakacje. Ostatnio popłynęliśmy z córką Maćka i moim synem w rejs statkiem turystycznym. Wyruszyliśmy z Miami i przez dwa tygodnie zwiedzaliśmy siedem karaibskich wysp. To była podróż mojego życia! Codzienność jest tak intensywna, stale na walizkach, że w czasie urlopu zazwyczaj leniuchujemy.

Zdecydowanie jestem ciepłolubna i szczerze mówiąc, nie za dobrze czuję się zimą. Mam mniej energii i często nie wiem, co ze sobą zrobić. Nie lubię sportów zimowych, więc jestem mniej aktywna. W zimowe wieczory najchętniej siadam przy kominku i czekam na wiosnę. Kiedy topnieje śnieg, budzę się do życia. Mogłabym wyjeżdżać na zimę do ciepłych krajów i wracać do Polski z pierwszymi bocianami. W związku z tym, że nie mogę tak zrobić, szukam pozytywnych stron. Ubieram się więc ciepło i wychodzę z moim synem lepić bałwana, robić orły czy pograć w wojnę na śnieżki. Co roku obiecuję sobie, że dla Tobiasza zacznę jeździć na nartach, bo on bardzo to lubi. Niestety, do tego stopnia tego nie znoszę, że jest mi trudno się przełamać.

W okresie zimowym uwielbiam natomiast Boże Narodzenie, bo to czas, kiedy całkowicie mogę poświęcić się bliskim. W dzisiejszym pędzącym świecie coraz mniej jest takich chwil. Coraz mniej mamy czasu na odcięcie się od obowiązków. Święta to taki czas, w którym powinniśmy zapomnieć o pracy, i mnie się to udaje. Spotykam się z całą rodziną, przygotowujemy wigilijną kolację, ubieramy choinkę. Lubię przygotowania do świąt. Zawsze poszukuję wyjątkowych prezentów. Staram się zaskakiwać oryginalnością, więc często robię je na zamówienie. To wszystko sprawia mi dużą przyjemność. Ale magia świąt to nie tylko prezenty i choinka. Święta muszą być w naszych sercach. Spokój i miłość to najważniejsze elementy Bożego Narodzenia.

Wysłuchała Monika Adamczyk

Wywiad z Anną Wyszkoni powstał, gdy artystka była jeszcze wokalistką zespołu „Łzy”.
Artykuł zilustrowany zdjęciem autorstwa Łukasza Pęcaka

4.8/5 - (145 votes)

Nikt nie pyta Cię o zdanie, weź udział w Teście Zaufania!

To 5 najczęściej kupowanych leków na grypę i przeziębienie. Pokazujemy je w kolejności alfabetycznej.

ASPIRIN C/BAYER | FERVEX | GRIPEX | IBUPROM | THERAFLU

Do którego z nich masz zaufanie? Prosimy, oceń wszystkie.
Dziękujemy za Twoją opinię.

Leave a Comment

POLECANE DLA CIEBIE

START TYPING AND PRESS ENTER TO SEARCH