Zygmunt Krzyżanowski dopiero w kilkadziesiąt lat po śmierci doczekał się uznania. W Rosji jego twórczość ocenia się jako najważniejsze odkrycie literackie ostatniego półwiecza.
Na trop tego pisarza trafiłam zupełnie przypadkowo, bo też przypadkowo poznałam jego jedyną żyjącą krewną – historyka sztuki i kultury, moskiewską pisarkę polskiego pochodzenia Antoninę Molewą-Bielutin, autorkę książki zatytułowanej „Wiek XX widziany z Moskwy”, sagi polskich rodzin, które po wybuchu I wojny światowej los rzucił do Moskwy. Zafascynował mnie temat, obszerna dokumentacja i galeria występujących w książce postaci, wśród których jedną z ważniejszych był, wówczas jeszcze nikomu w Polsce nieznany, pisarz Zygmunt Krzyżanowski.
Poliglota i podróżnik
Zygmunt Krzyżanowski urodził się 11 lutego 1887 roku w polskiej, katolickiej rodzinie zamieszkałej w okolicach Kijowa. Krzyżanowskim powodziło się na tyle dobrze, że mogli sobie pozwolić na wszechstronne wykształcenie syna. Ukończył IV Gimnazjum w Kijowie, potem Wydział Prawa na Uniwersytecie św. Włodzimierza w Kijowie, studiując równolegle filologię klasyczną i języki nowożytne. Interesowały go również matematyka i astronomia, literatura, teoria sztuki i filozofia. Opanował biegle siedem języków, w tym łacinę i grekę. W latach 1912–1914 odbył podróż po uniwersytetach Francji, Włoch, Szwajcarii i Niemiec, gdzie słuchał wykładów w interesujących go dziedzinach. Znajomość uniwersyteckich ośrodków europejskich, topografii i architektury miast potem niejednokrotnie dała znać o sobie w jego twórczości.
Wraz z wybuchem I wojny światowej, jako poddany rosyjski, musiał wrócić do miejsca zamieszkania, co pozwoliło mu zaistnieć w środowisku naukowym i artystycznym Kijowa.
Zapomniana twórczość
Krzyżanowski pisał opowiadania, powieści, scenariusze filmowe, pisma filozoficzne i krytyczne. Publikował rzadko, nie zawsze pod własnym nazwiskiem, był jednak znany i ceniony w środowisku literackim, które orientowało się w wartości jego pisarstwa dzięki spotkaniom w prywatnych domach, na których twórcy prezentowali swoje utwory.
Proza Krzyżanowskiego, jego filozoficzne, satyryczno-liryczne fantasmagorie, opowiadania – metafory i metafizyczne powieści nie przystawały jednak do oficjalnego, socrealistycznego nurtu w sztuce. Dlatego w stalinowskim, jak i poststalinowskim ZSRR nie mogły ujrzeć światła dziennego w oficjalnym obiegu. Spowodowało to, że praktycznie przestał pisać prozę. Przez cały okres moskiewski Krzyżanowski zajmował się natomiast tłumaczeniami m.in. polskich klasyków.
Niepublikowany za życia dorobek twórczy Krzyżanowskiego został skrupulatnie zarchiwizowany przez żonę Annę Bowszek. Jednak pierwsze książkowe wydanie wyboru utworów Krzyżanowskiego ukazało się w Moskwie dopiero w 1989 roku, staraniem odkrywcy tej zapomnianej twórczości, poety i literaturoznawcy Wadima Perelmutera. Obecnie wychodzi pięciotomowe wydanie dzieł zebranych.
Droga do polskiego czytelnika
Siedem lat trwało poszukiwanie polskiego wydawcy twórczości Krzyżanowskiego. W tym czasie w Moskwie ukazała się napisana przez Antoninę Molewą-Bielutin wersja rosyjska wspomnień, na życzenie tamtejszego wydawcy okrojona z wątków polskich, a mnie udało się zdobyć pierwszy rosyjski wybór opowiadań Zygmunta Krzyżanowskiego. Przetłumaczyłam kilka z nich i – dzięki kieleckiemu Wydawnictwu STON2 oraz Instytutowi Adama Mickiewicza – ukazał się w 2004 roku pierwszy, bardzo jeszcze skromny, polski wybór prozy tego pisarza. Następnie wydano tomik jego miniatur „Niemożliwe do przewidzenia”, w rok później polski przekład powieści „Powrót Münchhausena”, a w czerwcu 2008 roku kolejny wybór opowiadań – „Most przez Styks” .
Jest to początek drogi do polskiego czytelnika jednego z ważnych twórców emigracyjnych, któremu nie dane było żyć w niepodległej Polsce, a umrzeć przyszło w niedostatku i oficjalnym niebycie.
Nie wiadomo do dziś, co kryje się w archiwum w Kijowie, gdzie dwa lata temu odnalazły się m.in. sztuki teatralne i scenariusze filmowe oraz korespondencja Krzyżanowskiego. Zagadek, szczególnie dotyczących pierwszych 35 lat życia pisarza, jest nadal wiele, ale też coraz szerszy krąg osób interesuje się życiem i spuścizną zapomnianego przez pół wieku autora.
Jak na razie najmniej uczestniczą w tych penetracjach polscy krytycy i literaturoznawcy, ale jest nadzieja, że to, co z jego dorobku już ukazało się w Polsce, stanie się sygnałem, iż w kręgu literatury rosyjskiej istnieje twórczość autora europejskiej miary, który nigdy nie wyparł się polskich korzeni. Za życia hermetyczne granice Związku Radzieckiego nie dały pisarzowi szansy zaistnienia ani na świecie, ani w Polsce. Warto nadrobić tę stratę, bo niepowtarzalność stylu, specyficzne obrazowanie, odwaga metafory, język niestroniący od nowych określeń są w stanie oszołomić, zafascynować i zadziwić czytelnika.
Piśmiennictwo u autorki.
#Zygmunt Krzyżanowski „Powrót Münchhausena”
Baron był człowiekiem dostatecznie wyćwiczonym przez sławę (…).
Jednak nawet wypracowana długą praktyką umiejętność obcowania ze sławą tym razem nie mogła uratować barona Münchhausena przed uczuciem pewnego zmęczenia ni przesytu. Każdego dnia otrzymywał dyplomy i tytuły członka korespondenta, doktora filozofii itd. ze wszelkich możliwych akademii i uniwersytetów; amerykański związek dziennikarzy wybrał go na swojego przewodniczącego; na ciele barona, dostatecznie zresztą długim, nie wystarczało już miejsca na ordery i przyszło zawieszać je z pewnym odstępstwem od protokołu. Król hiszpański przysłał mu artystycznie wykonany, obsypany pryszczami brylantów język ze złota, a jeden z samowładców Wszechrosji – medal z brązu z napisem: Za ratowanie ginących.
Wybrany został komitet do zbierania datków na budowę pomnika Hieronimusa Münchhausena; zewsząd wpływały monety na konto komitetu i wkrótce na jednym z londyńskich placów uroczyście wmurowano kamień węgielny pod postument.
Baronowi jedynie z rzadka udawało się zostać sam na sam ze starą fajką, maszyna do pisania na próżno podstawiała klawisze pod poobiednie aforyzmy: Münchhausen był zajęty ważniejszą i bardziej odpowiedzialną pracą – jego wykład nagłośniony przez wszystkie gazety świata, z dnia na dzień rozrastał się w książkę, nad którą pracował zapominając częstokroć o śnie i jedzeniu. Zdarzało się, że któremuś reporterowi, zaglądającemu do domu przez dziurkę od klucza, nawet się udało zatrzymać pióro Münchhausena. Zazwyczaj uprzejmy baron, zwracał niezadowoloną twarz ku uniżonemu człowiekowi:
Dziesięć sekund. Sekundnik ruszył. Czekam: raz, dwa…
Oszołomiony reporter rzucał pierwsze lepsze pytanie w rodzaju:
Z jakich działów powinna się składać dobrze redagowana gazeta?
I w szóstej sekundzie pada odpowiedź:
Z dwóch: oficjalnego i oficjanckiego. Osiem… dziewięć… dziesięć. Żegnam.
przekład: Walentyna Mikołajczyk-Trzcińska; wydawnictwo BOSZ (www.bosz.com.pl)