Rozmowa z prof. dr. hab. n. farm. Markiem Naruszewiczem, dziekanem Wydziału Farmaceutycznego WUM
Jak z dzisiejszej perspektywy oceniłby pan profesor swoją kadencję dziekańską?
Najbardziej jestem dumny z rekordowej ilości osób na studiach doktoranckich. Jest ich w tej chwili około 50. Poza tym wiele rzeczy musiało ulec szybkiej zmianie. Przy wieloletnich przyzwyczajeniach kadry naukowej wprowadzenie ich było dosyć trudne. Są jednak spowodowane m.in. wprowadzeniem nowej ustawy o szkolnictwie wyższym, która narzuca nie tylko określone rygory, ale w ogóle nowe spojrzenie na kadrę naukową.
Za kadencji pana profesora przybyło doktorów habilitowanych i profesorów, utworzono Zakład Biologii Molekularnej oraz Zakład Farmakogenetyki, kupiony nowoczesny sprzęt…
To nie jest tylko moja zasługa. Ja jedynie przyspieszyłem pewne procesy. Byłem trochę jak operator wirówki – podkręciłem obroty. Siedem osób uzyskało tytuł doktora habilitowanego, pięć otrzymało tytuły profesora. Natomiast sprzęt pochodzi z naszego udziału w tworzeniu Centrum Badań Przedklinicznych sponsorowanego przez Unię Europejską.
Nie jest to mało jak na trzy lata!
Jeżeli ktoś ma dorobek naukowy, nie ma powodów, aby czekać. Niestety zwolnienie w poprzednich latach tempa prac naukowych wpłynęło negatywnie na kategoryzację Wydziału. Jest ona bowiem przeprowadzana według określonej procedury: ilość osiągnięć naukowych dzieli się przez ilość pracowników. Nawet przy sporej grupie ludzi aktywnych zawodowo, jeżeli pracowników jest dużo, to ten dorobek się rozmywa i ocena wartości Wydziału nie jest do końca adekwatna do rzeczywistości. Należało więc od razu narzucić ostre tempo. Jednym z bodźców do przyspieszenia rozwoju karier naukowych na naszym Wydziale było wprowadzenie corocznych konferencji naukowo-sprawozdawczych, na których każdy zakład ma obowiązek zaprezentowania swojego dorobku w danym roku.
Stawia pan profesor na młodych?
Od początku swojej pracy naukowej budowałem swoją szkołę badań nad miażdżycą, więc zawsze przywiązywałem ogromną wagę do rozwoju młodej kadry. To jest świeża krew. Młodzi ludzie mają zapał, chcą pracować. A pracują jak szaleni, bo po dwóch latach mają po 2-3 publikacje naukowe, i to w czasopismach zagranicznych, dostają nagrody, granty, wygrywają konkursy itp.
Ilość doktorantów jest imponująca, ale jakie możliwości będą mieli ci ludzie po ukończeniu doktoratu?
To jest problem. Staram się dawać dobry przykład i zatrudniać doktorantów w moim zakładzie. Poza tym będą się zwalniać miejsca, gdyż część pracowników odchodzi na emerytury lub przechodzi na innego rodzaju etaty. Niektórzy z pracowników naukowych zbliżają się do wieku emerytalnego, a nie spełniają obecnych wymogów, nie są w stanie wygenerować nowej jakości w badaniach naukowych. Dla nich są stanowiska starszych wykładowców. Na ich miejsce będą wchodzili młodzi adiunkci. Warunkiem otrzymania etatu adiunkta jest opublikowanie pięciu prac.
To ostre wymagania!
Tak, ale dwóch z czterech moich doktorantów już spełnia to kryterium. Po obronie pracy doktorskiej będą mogli natychmiast przystąpić do konkursu na stanowisko adiunkta. W tej chwili na każde stanowisko są rozpisywane konkursy. Do czerwca br. mamy do przeprowadzenia około 30 konkursów.
Kiedy pan profesor ma czas na własną pracę naukową?
Właśnie z tym miałem największy problem. Bo praca dziekana to praca 24 godziny na dobę i jeszcze trochę. Dlatego nie będę kandydował na następną kadencję. Mam jeszcze wiele pomysłów jeśli chodzi o własną pracę naukową i nie chcę z tego rezygnować. Wiążą się one m.in. z wprowadzeniem nowych leków do polskiej farmakologii.
No tak, a tu gros energii i czasu pochłania biurokracja.
Oczywiście. Poza tym uważam, że to, co było możliwe do zrobienia, już zrobiłem. Ostatnim rzutem na taśmę jest przeniesienie dosyć dużej ilości osób ze stanowisk adiunktów na etaty starszych wykładowców. To spowoduje pewne konsekwencje, przede wszystkim zmniejszenie ilości nadgodzin, których obecnie jest bardzo dużo. Jako dziekan otrzymuję dotacje z Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego na swoje nazwisko. Osobiście jestem odpowiedzialny za ewentualne błędy i wypaczenia w gospodarowaniu pieniędzmi na dydaktykę i badania statutowe. Muszę pilnować budżetu. Jeżeli otrzymuję sygnały o przekroczeniu ilości nadgodzin, muszę to szybko rozwiązać. Adiunkt jest zobowiązany do 220 godzin, a starszy wykładowca do 320 godzin zajęć dydaktycznych. Łatwo sobie wyobrazić, ile jest nadgodzin. Zostałem więc zmuszony do przedstawienia konkretnych propozycji pracownikom, nawet tym bardzo zasłużonym dla Wydziału, którzy – mimo że są bardzo wartościowi – nie spełniają kryterium zasadniczego, czyli nie prowadzą intensywnych prac naukowych. Muszę powiedzieć, że spodziewałem się większego oporu i niezadowolenia ze strony ludzi. Jednak większość z nich uważa moje stanowisko za słuszne.
Pewnie dlatego, że pan profesor z nimi rozmawia, a nie zostawia na ich biurku urzędowy papierek informujący o przeniesieniu na inne stanowisko.
Oczywiście. Przedstawiam im konkretne argumenty oparte na rzetelnych podstawach. To nie są jednak łatwe decyzje, bo uderza to w tych ludzi także i finansowo. Mieli np. nadgodziny, teraz ich mieć nie będą. Ja nie straszę jak nasz premier, ale sytuacja jest krytyczna i trzeba szukać takich rozwiązań, by uporać się z nią, ponosząc jak najmniejsze straty. To ostatni dzwonek, by spełnić kryteria obecnej ustawy o szkolnictwie wyższym.
Pan profesor ma też swojego „konika” aptekarskiego, czyli opiekę farmaceutyczną.
To prawda, dlatego powołałem pierwszy w Polsce oddzielny Zakład Opieki Farmaceutycznej. Dążę bowiem do tego, żeby do aptek została wprowadzona opieka farmaceutyczna z prawdziwego zdarzenia. Przy tej liczbie ludzi starszych, przedłużeniu wieku emerytalnego i przy obecnej, niewystarczającej ilości lekarzy opieka farmaceutyczna jest niezbędna. Włączenie jej w proces terapeutyczny przyniesie dobre wyniki i większe oszczędności niż ustawa refundacyjna.
Na czym ogólnie miałaby polegać taka opieka?
Farmaceuta pracujący w aptece może np. przekonywać do kontrolowania ciśnienia tętniczego. W tej chwili efektywność leczenia nadciśnienia tętniczego wynosi w Polsce nieco ponad 20 proc. W wielu krajach, dzięki opiece farmaceutycznej, wzrosła aż do 60 proc. Farmaceuta ma do odegrania znacznie większą rolę niż w przeszłości. Tym bardziej że szykuje się przełom: farmakogenetyka. Będziemy dopasowywali leki do rodzaju genomu człowieka, będziemy podawać leki w postaci mikrochipów, z których lek będzie uwalniany do organizmu w odpowiedniej dawce o odpowiednich porach. Ktoś będzie musiał mieć nad tym kontrolę.
W wielu państwach w obchodach na oddziałach szpitalnych biorą udział farmaceuci, bo oni najlepiej się orientują, jakie leki wchodzą ze sobą w interakcje itp. Niestety w Polsce przed takimi rozwiązaniami cały czas widoczny jest opór lekarzy, tak jakby farmaceuci chcieli im zabrać część tortu, którego oni i tak nie są w stanie sami skonsumować. Ale życie wymusi zmiany.