Czytając zarządzenia Jacka Paszkiewicza – prezesa NFZ – nie sposób zachować stoicki spokój i nie dopatrywać się ukrytych intencji autorów. Czy tylko ja mam taką spiskową teorię dziejów i skojarzenia z koniem trojańskim?
Większość zarządzeń prezesa NFZ pisana jest podobno po to, by ułatwić pacjentowi dostęp do lepszych świadczeń medycznych. W tym momencie nieżyjący już, niestety, profesor Edward Rużyłło, rwałby włosy z głowy, krzycząc: „Jakie świadczenia medyczne, kolego! Lekarz leczy chorego człowieka…”. Obserwuję efekty tych zarządzeń i sądzę, że określenie „spisek” może okazać się zbyt mało pojemne – nie wystarczy, by określić to, co się dzieje.
Władza absolutna
Prezes NFZ zaopatrzony został przez ustawodawcę w niezwykły instrument, czyli prawo do określania warunków kontraktowania świadczeń medycznych w drodze zarządzeń. Myślę, że naiwny ustawodawca nie przemyślał, jakie to może mieć skutki. Otóż dzięki tym zarządzeniom tak naprawdę to prezes NFZ, a nie minister zdrowia decyduje o kształcie polskiej ochrony zdrowia. Może nawet podejmować decyzje wbrew obowiązującym aktualnie ustawom. Co mam na myśli? Już wyjaśniam.
Dyskusyjne decyzje
Wydając zarządzenie, które w praktyce odbiera lekarzom po pierwszym stopniu specjalizacji prawo do niektórych świadczeń, narusza zasadę, że prawo nie może działać wstecz i odbierać praw nabytych. Narusza także ustawę o zawodzie lekarza i lekarza dentysty, która mówi, iż w Polsce może leczyć każdy lekarz z nieograniczonym prawem do wykonywania zawodu. W założeniu twórcy tego zapisu chodziło chyba o poprawę jakości leczenia, efektem zaś jest ograniczenie dostępności do leczenia i frustracja blisko dwudziestu tysięcy polskich lekarzy i lekarzy dentystów z „tylko” pierwszym stopniem specjalizacji.
Na podstawie kolejnych zarządzeń prawo leczenia mają tylko specjaliści, także w bardzo rzadkich specjalnościach, np. endokrynolodzy czy gastrolodzy. To powoduje po pierwsze – ograniczenie dostępności pacjenta do świadczeń; po drugie – zatrudnianie się poszukiwanego specjalisty w kilkunastu miejscach pracy. Oczywiście nie jest możliwe pracowanie w wielu miejscach naraz, więc w rzeczywistości leczą lekarze, którzy mają odpowiednią wiedzę, ale nie mają tytułu specjalisty (są w trakcie specjalizacji lub mogą pochwalić się wieloletnią praktyką). Dodatkowo stworzono problem dla dyrektorów, którzy, chcąc podpisać kontrakt w takiej rzadkiej specjalności, muszą zapłacić „furę” pieniędzy. Nie zawsze najlepszemu specjaliście.
Pytania bez odpowiedzi
Jaki cel przyświecał prezesowi NFZ, który swoim kolejnym zarządzeniem odebrał prawo do wystawiania skierowań na badania CT czy rezonans magnetyczny specjalistom w POZ? Czy chodziło o realizację konstytucjonalnego równego dostępu do świadczeń lub poprawę dostępności? A może o lepsze wykorzystanie wartych miliony urządzeń, które bardzo często stoją po południu bezużytecznie w publicznych placówkach, gdzie na badania czeka się wiele miesięcy?
Dlaczego NFZ płaci tyle samo placówkom czy oddziałom, które leczą dobrze, bez powikłań, i tym, które leczą źle, a pacjenci leczą się tam tylko dlatego, że nie mają alternatywy?
Ponieważ nikt racjonalnie myślący na te i inne pytania nie potrafi dać rozsądnej odpowiedzi, ja zastosuję tu spiskową teorię dziejów. Czy pamiętacie konia trojańskiego? Niedługo zbliżają się kolejne wybory…