Od lipca 2007 roku na giełdach światowych – po kilku latach hossy – kursy akcji zaczęły spadać. Jeszcze w październiku WIG20 ustanowił historyczny szczyt notowań w czasie sesji. Sposób, w jaki to osiągnął, był dość czytelny i świadczył o jednym – skończył się dobry czas dla giełdy.
W normalnej sytuacji indeks, pokonując swój najwyższy poziom, powinien nabrać przyspieszenia i piąć się do góry, a nie zachowywać się jak maratończyk, który właśnie dobiegł do mety i padł tuż za nią. Wiedząc, że giełda jest barometrem gospodarki i wskazuje jej zachowania z około dziewięciomiesięcznym wyprzedzeniem, patrzyliśmy, co złego może się w niej wydarzyć. Przecież rozwój gospodarczy Polski jest dość dobry, a recesja nie pojawia się aż tak szybko.
Wszystko rosło, tylko dolar taniał…
Kursy akcji, metale, ropa, złotówka – wszystko rosło w siłę. Tylko ten biedny amerykański dolar wyglądał jakoś blado. Z poziomów około 0,8 spadał do 1,4 za euro – a w konsekwencji do 1,6. Wówczas zadawaliśmy sobie pytanie, czy to możliwe, że gospodarka amerykańska jest aż dwukrotnie słabsza od europejskiej? Oczywiście jest to uproszczone przełożenie kursów na ekonomię, ale pokazuje pewną skalę zjawiska. Po tak długim okresie spadku wartości dolara zaczynaliśmy podejrzewać, że to już długo nie potrwa. Tylko co to mogłoby zmienić?
Historia się powtarza
Po kilku latach hossy i przyzwyczajeniu się do stabilnej i bezpiecznej sytuacji na światowych rynkach traci się czujność. Jen był jedną z walut, którą pożyczało się na niski procent i tak pozyskane środki inwestowało się w innych częściach świata na wyżej oprocentowanych rynkach. Transakcje zawierano bez zabezpieczeń, aby zwiększyć zyski.
Pamiętamy, jak doszło do wielkiego krachu na amerykańskiej giełdzie pod koniec lat 20. ubiegłego wieku. Większość akcji była kupowana na kredyt. Tym razem rynek nieruchomości okazał się zbyt szczodry, rozdając wszystkim mieszkania i domy w zamian za podpis pod umową kredytową. Co było dalej? Wszyscy wiemy. Latem 2007 roku rozpoczął się kryzys finansowy, jakiego nie było od wielu lat.
Co nam zagraża?
W obecnych czasach nie możemy mówić o „naszej” i „waszej” gospodarce. To system naczyń mniej lub bardziej połączonych. Początkowo uznano, że skutki kryzysu w Ameryce nie będą aż tak dotkliwe w Europie, gdyż gospodarka na starym kontynencie ma trochę inną strukturę. Jeśli już ktoś ucierpi w Europie, to może Wielka Brytania, a nie rynki wschodzące, w tym Polska, gdzie stabilny rozwój gospodarczy, silna waluta, spadające bezrobocie oraz rozwój sektora finansowego obronią się przed skutkami kryzysu.
Problem okazał się jednak o wiele większy. Najpierw zaczęły upadać takie giganty, jak Lehman Brothers, Freddie Mac czy AIG. W ślad za Ameryką europejskie firmy zaczęły mieć kłopoty w wyniku nieudanych inwestycji w rynek amerykańskich nieruchomości. Trudności przeżywa Fortis i kilka znaczących europejskich grup finansowych.
Na skutek gwałtownych zawirowań na rynkach diametralnie zmieniło się nastawienie do inwestowania w ryzykowniejsze instrumenty, co odczuła m.in. nasza złotówka i giełda. Natomiast wzrost kursów walut obcych poprawił trochę sytuację eksporterów. Zarabiają nawet kilkanaście procent więcej w handlu z zagranicą. Gospodarka się rozwija, sektor bankowy też nie narzeka, bezrobocie jest w normie, a budżety państwa i miast przygotowują się do Euro 2012, zwiększając tempo inwestycji.
Ewentualne zawirowania
Jeśli nadal będzie obowiązywała zasada skrajnie ograniczonego zaufania, to nie ruszy z miejsca rynek kredytów mieszkaniowych, co spowoduje problemy na rynku nieruchomości. Znów większym powodzeniem będzie się cieszyć rynek wtórny. Wojna lokatowa banków też się zakończy, gdyż z drugiej strony nikt nie będzie chciał aż tak drogich kredytów lub mało które przedsiębiorstwo będzie stać, aby w ten sposób inwestować w rozwój.
Ze względu na dotkliwsze skutki kryzysu za granicą, wymiana handlowa z innymi krajami też może ucierpieć, więc rodzime firmy nie zwiększą zysków. Dodatkowe silne zawirowania i skoki złotówki również nie będą pozytywnie wpływały na gospodarkę. Prawdopodobnie znalazłoby się jeszcze szereg innych powiązań różnych gałęzi rynku z gospodarką światową. A co na to giełda? Obroni 1470 punktów na WIG20 czy nie? Naszym zdaniem wyjście z kryzysu nie nastąpi ani tak prosto, ani tak szybko.
Tekst: Jacek Borawski i Tomasz Kamiński