Nokia N97 to najbardziej zaawansowany telefon multimedialny fińskiego potentata. Jest jak defilada wojska, która cieszy oko pokazem siły, ale na co dzień wolimy rozwiązywać konflikty delikatniejszymi metodami.
Nowe telefony pojawiają się na rynku mniej więcej co 12 minut. Niestety, w większości przypadków trzeba mieć doktorat z ich obsługi. Producenci, wypuszczając na rynek najbardziej zaawansowane modele, urządzają sesje pokazowe dla dziennikarzy. Opowiadającemu nawet na moment nie zamykają się usta. To godzinna pogadanka przygotowana przez osobę wyszkoloną tylko w jednym celu: uczyć obsługi tego konkretnego modelu. Po sesji dziennikarz ma wrażenie, że jest malutki wobec ogromu możliwości telefonu. Każdego, jaki pojawił się na rynku od ostatnich pięciu lat!
Ostatnio z wielkich billboardów i reklam w prasie uśmiechnęła się do mnie Nokia N97. Ach, czego ten telefon nie ma! Najważniejsza jest pełna klawiatura alfanumeryczna ukryta pod klapką, więc pisanie esemesów powinno być dziecinnie łatwe. Dodatkowo jest ogromny wyświetlacz LCD, czuły na dotyk, co ostatnio modne. Lista funkcji imponująca, skróty można wymieniać w nieskończoność: GSM, GPRS, GPS, MMS, WCDMA, WLAN, VOIP… To tylko skromna próbka sekcji „technologie” w instrukcji obsługi.
Pierwsza próba ogniowa była wielkim poniżeniem. Zadzwoniła żona. W każdym normalnym telefonie, gdy chcemy rozmawiać, naciskamy zieloną słuchaweczkę. Jednak ja bezsilnie wsłuchiwałem się w „Nokia tune”, dusząc po kolei wszystkie możliwe miejsca na ekranie, które mogłyby służyć do odebrania rozmowy. Okazało się, że po to, by ekran dotykowy zaczął działać, trzeba go najpierw odblokować suwaczkiem z boku, który uważałem za blokadę pokrywy przedziału bateryjnego…
Później też nie było lepiej. Podczas krótkiego wakacyjnego wypadu poprosiłem wbudowany GPS o wytyczenie trasy powrotnej do domu. Nawet wytyczył, ale za nic nie mógł domyśleć się, że mój samochód jedzie, i z uporem maniaka tkwił w punkcie startu! Co pomogło? Metoda Billa Gatesa: wyłączenie i włączenie programu do nawigacji. GPS odnajdował swoją pozycję i przynajmniej mogłem sprawdzić, gdzie jestem. To umiarkowanie wygodny sposób korzystania z nawigacji satelitarnej, więc wyłączyłem odbiornik. I dobrze! Okazuje się, że używanie nawigacji kosztowało mnie 5 zł, choć nie pracowała dłużej niż dziesięć minut! To przez to, że telefon ma tak zwany AGPS, czyli nawigację wspomaganą przez sieć komórkową. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby odbiornik działał przez całą drogę! Za równowartość rachunku pewnie można byłoby kupić dwa GPS-y samochodowe. A jakie frycowe musi zapłacić użytkownik, gdy znajdzie się za granicą i jest rozliczany w roamingu!
Takich super funkcji, zaplanowanych do wkurzania użytkownika, jest więcej, np. oprogramowanie biurowe, czyli edytor tekstu, arkusz kalkulacyjny i czytnik plików PDF. Niby fajne, ale aplikacje działają przez miesiąc, a potem trzeba zapłacić za ich pełne wersje.
Może więc przynajmniej jest to cool, jazzy, spoko komórka? Też nie! Przetestowałem ją na najlepszej grupie docelowej, czyli dwóch gimnazjalistach. Nie ma lepiej obeznanych w tej materii specjalistów, jak nastolatki. Pierwsza reakcja była: „Oooo, pokaż!”, ale druga, już po pół godzinie kontaktu: „Fajny, ale jak na mnie, za skomplikowany”. Za s k o m p l i k o w a n y? Dla nastolatka? To kto, w takim razie, jest w stanie go używać?
Mam złą wiadomość dla marketingu Nokii: atak na pozycje szpanofonu się nie udał. N97 to nie Apple iPhone. Jest napakowany funkcjami, które albo nie działają, albo kosztują. Albo jedno i drugie. N97 to rodzaj defilady możliwości koncernu. Może i imponuje, ale do codziennego użytku wybierzemy jednak prostszy (i tańszy) telefon.
tekst:
Marcin Bójko