Czas Marcina Dorocińskiego


Nie chce być celebrytą, nie mizdrzy się do publiczności, ale to właśnie on ma szansę znaleźć się w tej samej konstelacji gwiazd co Cybulski, Olbrychski i Linda.

Pytany w wywiadach o plany, Marcin Dorociński odpowiada najczęściej, że jego planem jest nie mieć planów. I w tym stwierdzeniu nie ma żadnej kokieterii. To raczej kwestia przekonania, że w życiu o wielu rzeczach decyduje przypadek. Weźmy choćby jego aktorstwo. Nie marzył przecież o nim od dzieciństwa. Jako chłopak z Kłudzienka, małej osady pod Grodziskiem Mazowieckim, podobnie jak wielu jego kolegów, chciał zostać piłkarzem. Zaczął nawet poważne treningi, ale groźna kontuzja nogi przekreśliła jego sportowe plany. Zanosiło się więc na to, że po ukończeniu technikum mechanicznego, do którego uczęszczał przez pięć lat, będzie specjalistą od obróbki metalu skrawaniem. Stało się jednak inaczej. Nauczycielka historii namówiła go, by po maturze startował do Akademii Teatralnej w Warszawie. Choć nie za bardzo wierzył w sukces, przystąpił do egzaminów i… zdał. Po studiach dostał angaż do warszawskiego Teatru Dramatycznego, teraz jest w zespole Teatru Ateneum. Jak przyznaje, sam lepiej nie mógłby tego zaplanować. Więc po co planować?

Trudne początki
Jednak aktorstwo to nie jest zawód, w którym można się zdać wyłącznie na łut szczęścia. Tu czasem trzeba porządnie rozpychać się łokciami, czego Dorociński akurat nie lubi. Stąd w kinie jego kariera posuwała się stosunkowo wolno. Na dużym ekranie po raz pierwszy pojawił się (a raczej mignął) w „Szamance” Andrzeja Żuławskiego, potem była nieduża rola pomocnika maszynisty w „Torowisku” Urszuli Urbaniak i gangsterskiego „młodego wilka” w filmie Juliusza Machulskiego „Kiler-ów 2-óch”. Po tych epizodach zagrał niby główną postać w „Krugerandach” Wojciecha Nowaka, ale ta historia o chłopakach z małego miasteczka próbujących się wyrwać do wielkiego świata nie znalazła uznania w oczach widzów. Tak naprawdę więc filmowa gwiazda Dorocińskiego rozbłysła dopiero w 2005 roku po premierze „Pitbulla” Patryka Vegi, gdzie aktor wcielił się w podkomisarza Sławomira Desperskiego z warszawskiego wydziału zabójstw, policjanta, który na pierwszy rzut oka niewiele się różni od tych, których ściga, nigdy jednak nie przekracza granicy zwykłej ludzkiej przyzwoitości. Za tę kreację Dorociński dostał nagrodę im. Zbyszka Cybulskiego. Dwa lata później za rolę nawróconego gangstera w „Ogrodzie Luizy” Macieja Wojtyszki uhonorowano go Specjalną Nagrodą Aktorską na festiwalu w Gdyni. Wtedy wydawało się, że Dorociński nigdy już nie wyjdzie poza swoje emploi, i że do końca życia będzie grywał albo stróżów prawa, albo bandytów. Zwłaszcza że wcześniej w telewizji i w kinie nagminnie obsadzano go w takich właśnie rolach (vide: „Sfora”, „Vinci”). Na szczęście stało się inaczej.

Nie wszystko złoto…
Dorociński powtarza, że w swoim zawodzie chce spróbować wszystkiego. To w praktyce jednak oznacza, że specjalnie nie przebiera w propozycjach i na ogół bierze wszystko, jak leci. Czasem trafia lepiej (serial „Głęboka woda”), czasem gorzej (komedia „Idealny facet dla mojej dziewczyny”). Niestety parę razy zdarzyło mu się też wystąpić w ewidentnych knotach, choćby takich jak „Miłość na wybiegu” czy też „Kobieta, która pragnęła mężczyzny”. Ten drugi tytuł to duńsko-polski erotyk, w którym nasz artysta jest obiektem adoracji pewnej oszalałej na jego tle fotografki. Film jest fatalny i Dorociński jako „mroczny przedmiot pożądania” wypada w nim nie najlepiej, co jest o tyle dziwne, że aktor nie od dziś przecież uchodzi za pierwszego przystojniaka i pierwszego macho polskiego kina. Nie bez powodu wszak już podczas studiów wołano za nim, jak niegdyś za Andrzejem Łapickim: „na wieki wieków… amant”.

Inna sprawa, że Dorociński od początku swojej kariery jak tylko mógł uciekał od tej amanckiej etykietki, stale próbując grać niejako przeciwko swoim „warunkom”. A to więc na potrzeby roli w „Pitbullu” upiłował sobie ząb, a to znów, kiedy tylko się dało, nosił się jak ostatni niechluj i łachmyta (patrz: zapijaczony trener w „Boisku bezdomnych”). Dopiero chyba Borys Lankosz uświadomił mu, że te jego próby ucieczki od własnego wizerunku są bez sensu, bo przecież wszystko można jakoś „obejść”. I stał się cud, gdyż „Rewers”, w którym Dorociński zagrał wystylizowanego na Bogarta ubeka o wdzięku powiatowego fryzjera, będącego prostakiem i demonem zarazem, uprzytomnił wszystkim, że dotychczasowe nagrody dla Dorocińskiego nie były dziełem przypadku. I że to naprawdę jest klasowy i rasowy aktor. A opinię tę Dorociński dość szybko potwierdził rolami w „Róży” Wojciecha Smarzowskiego i w „Lęku wysokości” Bartosza Konopki. W pierwszym filmie zagrał człowieka, który pośród ziemi jałowej odnalazł miłość i pozostał jej wierny do końca swoich dni, w drugim zaś wcielił się w syna próbującego zatrzymać po tej stronie rzeczywistości „odlatującego” w chorobę psychiczną ojca. Pierwsza postać jest wyrazista, druga niejednoznaczna (za „Różę” Dorociński dostał w Gdyni kolejną nagrodę za pierwszoplanową rolę męską), ale w realistycznym i oszczędnym wykonaniu aktora obie są niezmiernie przekonujące i poruszające.

Obława
Ten minimalizm środków wyrazu w przypadku Dorocińskiego znakomicie sprawdza się też w „Obławie”, która wejdzie na ekrany naszych kin w październiku. Ten wyróżniony Srebrnymi Lwami na ostatnim festiwalu w Gdyni film Marcina Krzyształowicza to opowieść o zdradzie, która doprowadziła do zagłady oddziału partyzanckiego (rzecz dzieje w Polsce podczas okupacji hitlerowskiej). Dorociński gra tu kaprala Wydrę, egzekutora, który wykonuje wyroki na konfidentach i gestapowcach. To jemu właśnie przyjdzie pomścić śmierć kolegów z oddziału.

„Obława” to mocny i okrutny film, do tego zdecydowanie odbiegający od szablonów wojennych narracji obowiązujących w polskim kinie, zwłaszcza że forma jest w nim równie ważna co treść. W tym obrazie chodzi bowiem nie tyle o odtworzenie faktów historycznych, ile o oddanie ekstremalnych emocji związanych z poczuciem zagrożenia i złem, którym wojna zaraża wszystkich bez wyjątku, również ofiary przemocy. Kapral Wydra jest tego żywym dowodem. To z pozoru facet twardy i pozbawiony wszelkich skrupułów, ale przecież gdzieś tam w środku cały czas skręcający się z bólu. Dorociński tę złożoność swojego bohatera potrafi świetnie ograć, udowadniając tym samym, że dzisiaj należy już, obok Roberta Więckiewicza i Andrzeja Chyry, do ścisłej czołówki polskich aktorów filmowych. A stać go na więcej. Bo to on właśnie ma szansę znaleźć się w tej samej konstelacji gwiazd-idoli co Cybulski, Olbrychski czy Linda. Musi tylko uważniej czytać scenariusze i ostrożniej dobierać role.

4.6/5 - (303 votes)

Nikt nie pyta Cię o zdanie, weź udział w Teście Zaufania!

To 5 najczęściej kupowanych leków na grypę i przeziębienie. Pokazujemy je w kolejności alfabetycznej.

ASPIRIN C/BAYER | FERVEX | GRIPEX | IBUPROM | THERAFLU

Do którego z nich masz zaufanie? Prosimy, oceń wszystkie.
Dziękujemy za Twoją opinię.

Leave a Comment

POLECANE DLA CIEBIE

START TYPING AND PRESS ENTER TO SEARCH