Zmieniliśmy nasz stosunek do życia (eutanazja)

Dr Kazimierz Szałata mówi o tym, dlaczego w krajach wysoko rozwiniętych tak często dyskutuje się o problemie prawa do eutanazji.

Niedawno przeprowadzono eutanazję dwóch głuchoniemych 45-latków z Belgii, którzy postanowili umrzeć, gdy okazało się, że stopniowo tracą wzrok…
Pokusa eutanazji, czyli ucieczki od cierpienia, jest stara jak świat. W człowieku ujawniają się różnego rodzaju słabości. Jednak dziś tego typu działania zaczynają przybierać postać sformalizowaną, poświęca się im dużo uwagi, opracowuje rozwiązania prawne. Próbuje się zrobić wszystko, by eutanazja była jak najbardziej „humanitarna”. Buduje się otoczkę życzliwego spojrzenia na śmierć z wyboru jako czegoś pozytywnego. Na naszych oczach powstaje nowa ideologia, u podstaw której leży nowe rozumienie życia i jego wartości. To bardzo niebezpieczne w kontekście zawodu lekarza, a szerzej wszystkich zawodów medycznych. Mają one wyjątkowy charakter, gdyż nie ma medycyny bez zaufania. Człowiek powierza lekarzowi swoje zdrowie, a często też życie, ponieważ ufa, że zawsze będzie jego rzecznikiem. Nawet gdy w czasie operacji nie będzie mógł kontrolować tego, co się z nim dzieje. Tymczasem w krajach, w których eutanazja jest legalna, obserwujemy, że to zaufanie jest podważane. Osobiście też miałbym obawy w trudnej sytuacji zdrowotnej oddać się w ręce kogoś, kto dopuszcza możliwość skrócenia mojego życia.

Wspomniał pan o nowym spojrzeniu na życie. Na czym ono polega?
Postawiono pytanie, czy życie zawsze jest wartością, czy tylko wtedy, gdy jest łatwe i szczęśliwe. Zagubiliśmy podstawową prawdę o człowieku, czyli fakt, że ważniejsze od bycia np. lekarzem, księdzem czy ojcem rodziny jest to, że się w ogóle jest. Zaczęliśmy zwracać uwagę nie na samo życie, ale na jego jakość. Interesuje nas to, że sąsiad ma lepszy samochód, jest od nas ładniejszy, żyje mu się lepiej. Oderwaliśmy się od tego, co istotne, tak dalece, że nawet coś tak podstawowego jak życie, zostało wzięte w nawias i zrelatywizowane. Nie wyobrażamy sobie, że możemy cierpieć, chorować, stracić nogę. Wymyślamy plan na życie i strasznie cierpimy, kiedy on się wali.

Jako pierwsi zaczęli wartościować życie eugenicy, którzy stali się wzorem dla twórców ideologii eksterminacji niektórych ras za czasów hitlerowskich Niemiec. Raz zasiana wątpliwość, czy każde życie jest wartością, wprowadziła zamęt. Jak dobrze wiemy, w nazistowskich Niemczech odpowiedź na to pytanie była negatywna: nie każde życie jest wartością, nie każde należy cenić i nie każde należy chronić. Życie związane z cierpieniem czy niepełnosprawnością nie jest wartością. Znana jest historia kuzyna papieża Benedykta XVI, który był „downiaczkiem”. Wezwano go na badania, z których nigdy nie wrócił. Uznano, że życie człowieka z zespołem Downa nie ma wartości. Takie osoby wtedy zabijano. Negatywnie oceniamy to, co się wtedy działo, ale niestety na nowo wróciliśmy do patrzenia na człowieka przez pryzmat jakości jego życia. Zgubiliśmy coś, co nazwałbym „smakiem życia”. Myślimy, że życie z trudnościami nie jest warte tego, by je podtrzymywać.

Ale przecież w przypadku eutanazji człowiek sam prosi o śmierć…
W przypadku eutanazji osoba podejmująca decyzję robi to w rozpaczy, która jest wynikiem rozpadu jej życia emocjonalnego, intelektualnego, duchowego, równią pochyłą, która prowadzi do całkowitej utraty nadziei, a bez niej nie można żyć. Eutanazja to forma samobójstwa wykonanego przez osobę trzecią. Tym, co naprawdę woła o pomstę do nieba, jest to, że według wielu ma nią być lekarz. Tego się żąda od osoby, która ma być przecież rzecznikiem zdrowia i życia, oczekuje się, że będzie katem! Nigdy nie odważyłbym się oceniać postawy chorego, ponieważ jest ona wynikiem sytuacji, z którą nie może sobie poradzić. Decyzja o podjęciu działań związanych ze skróceniem życia powinna być jednak racjonalna, a nie emocjonalna. A jak racjonalnie można usprawiedliwić owe zabójstwo na życzenie, jeśli nie tylko wolą zdesperowanego człowieka?

U podstaw myślenia o eutanazji kryje się błędne przekonanie, że możliwe jest życie bez cierpienia. Myślimy, że możemy przed nim uciec, ale tak można się oszukiwać tylko do pewnego momentu.

Czy osoby z postępującymi chorobami, skazane na pomoc innych nie mają prawa prosić o skrócenie życia i cierpień?
Mają prawo. Nie jesteśmy na jego miejscu, nie możemy go oceniać. Przypomina mi się rozmowa z Nicolasem Buttetem, szwajcarskim naukowcem i politykiem, który po wizycie w umieralniach Matki Teresy w Kalkucie sprzedał wszystko i został pustelnikiem. Gdy był przewodniczącym chrześcijańskiej demokracji w kantonie Vallais w Szwajcarii, wizytował luksusowe domy najbogatszych ludzi świata. Mają oni doskonałą opiekę medyczną i wszystko, co tylko można sobie wymarzyć, a proszą o skrócenie życia. W umieralniach siostry Teresy, gdzie ludzie nie mają lekarstw i żywności, nikt nigdy nie targnął się na życie i nie prosił o śmierć. Dlaczego? Bo tam pacjen ci wiedzą, że nie są sami, obok mają oddane siostry ze zgromadzenia Matki Teresy. Pierwszym impulsem prośby o śmierć jest uświadomienie sobie samotności w swoim cierpieniu. Jeżeli nie ma nikogo obok, może być ono ponad siły, staje się wtedy nie do udźwignięcia.

Prof. Tadeusz Tołłoczko, od którego wiele się nauczyłem, opowiadał kiedyś o swoim pacjencie, u którego wykonał kilka operacji bez efektów. Któregoś dnia nagle nastąpił zwrot i chory zaczął wracać do zdrowia. Profesor był zachwycony, nie wiedział tylko, czemu pacjent się nie cieszy. Ten zapytany o przyczynę powiedział mu: „Panie doktorze, mi się nie chce żyć”. Dopiero wtedy profesor przypomniał sobie, że ten pacjent był już kolejny raz w szpitalu, ale nikt nigdy nie przyszedł go odwiedzić. Największym nieszczęściem, które może człowieka spotkać, jest odkrycie, że jest nikomu niepotrzebny.

Wzrost liczby próśb o eutanazję w ostatnich latach w Europie jest związany z indywidualizmem społeczeństw i kryzysem rodziny. Od lat interesuję się Afryką i widzę, na czym polega tajemnica kontynentu, którym był zafascynowany Jan Paweł II. Tamtejsze narody wyginęłyby, gdyby nie silne więzy rodzinne. Panują tam skrajne warunki, ludzie umierają z głodu, z powodu trądu, ale nie ma tam problemu samobójstw. Raul Follreau, który poświęcił życie osobom chorym na trąd, powtarzał, że nigdy nie widział smutnego trędowatego. Doświadczając cierpienia, ludzie dojrzewają. W szpitalach dziecięcych i hospicjach też można zobaczyć, jak dojrzałe są dzieci, które cierpią.

A co z ludźmi, którzy nie chcą, by ich życie było sztucznie podtrzymywane?
Wtedy nie mamy do czynienia z eutanazją, tylko z odstąpieniem od uporczywej terapii. Niedawno miałem dramatyczny telefon z jednego ze szpitali, gdzie po wypadku umierał 14-letni chłopiec. Powstał problem odłączenia go od aparatury. Lekarze byli w niesłychanie trudnej sytuacji, ponieważ rodzice, którzy zrobiliby wszystko, by uratować dziecko, nie są partnerami zdolnymi do wsparcia w podjęciu takiej decyzji. Zapytano mnie, co powinni zrobić. Mogłem odwołać się do sytuacji, w której sam się kiedyś znalazłem, gdy moja córeczka Ania umierała w szpitalu. Pani doktor, która ją reanimowała, zapytała mnie w pewnym momencie, czy kończymy reanimację. Od ośmiu lat wykładałem etykę w Akademii Medycznej i miałem czas przemyśleć wiele spraw. Powiedziałem: „ja oczywiście chciałbym zrobić wszystko, by Ania żyła, ale to pani wie, jaka decyzja jest racjonalna”. Powiedziałem to z pełnym przekonaniem. W takiej sytuacji możemy tylko zaufać lekarzom. Oni wiedzą, kiedy mamy do czynienia ze śmiercią pnia mózgu i proces umierania jest już nieodwracalny.

Nie miał pan pokusy, by powiedzieć: „Poczekajmy jeszcze, może coś się stanie i Ania będzie żyć…”?
Nie miałem. Jest taki moment, gdy terapia staje się manipulacją. Terapia to działania zmierzające do poprawy funkcjonowania procesów życiowych, a manipulacja to działanie ze względu na cokolwiek innego, np. by uspokoić sumienie. Ale nie można uspokajać sumienia wentylując zwłoki. Nie miałem wątpliwości i to samo powiedziałem rodzicom chłopca: trzeba podjąć tę trudną decyzję, chyba że lekarz ma choć cień wątpliwości. Wtedy trzeba poczekać. Ostatecznie chłopiec został odłączony od aparatury, a jego narządy przekazano pięciu małym dzieciom.

Czy rozwiązaniem takich sytuacji w przypadku dorosłych ludzi mógłby być testament życia?
Nie, on niczego nie rozwiązuje. Moim zdaniem jest on próbą wprowadzenia eutanazji bocznymi drzwiami.

Testament życia mógłby wprowadzić myślenie, że jeżeli pacjent go nie napisze, to lekarze albo skrócą mu życie, albo – gdy będzie martwy – będą go jeszcze pobudzać do życia elektrostymulatorami, czyli zrobią z nim, co zechcą. Nie można im więc ufać, a w medycynie zaufanie to podstawa. Problem eutanazji niszczy etos medycyny. Przysięga Hipokratesa, która została wyeliminowana ze świadomości medycyny w XX w., jasno i wyraźnie mówi na temat stosunku lekarza do życia: „nikomu, nawet na żądanie, nie dam śmiercionośnej trucizny ani nikomu nie będę jej doradzał, podobnie też nie dam nigdy niewieście środka poronnego”. Tę przysięgę uznano za nieaktualną, zaczęła przeszkadzać właśnie dlatego, że zmienił się stosunek do życia.

Są jednak opinie, że testament życia jest potrzebny, bo dzięki niemu lekarz nie będzie czuł się zobowiązany do prowadzenia niepotrzebnych terapii, wbrew woli pacjenta.
Ale przecież lekarzowi nie wolno prowadzić zbędnej, uporczywej terapii, nawet jeśli ktoś w testamencie życia zapisze: „Po mojej śmierci proszę mnie wentylować przez 24 godziny”. Takie postępowanie byłoby nieracjonalne i niegodziwe. W każdym przypadku istnieje domniemanie zgody na niestosowanie uporczywej terapii.

Rozmawiała Katarzyna Pinkosz

4.7/5 - (154 votes)

Nikt nie pyta Cię o zdanie, weź udział w Teście Zaufania!

To 5 najczęściej kupowanych leków na grypę i przeziębienie. Pokazujemy je w kolejności alfabetycznej.

ASPIRIN C/BAYER | FERVEX | GRIPEX | IBUPROM | THERAFLU

Do którego z nich masz zaufanie? Prosimy, oceń wszystkie.
Dziękujemy za Twoją opinię.

Leave a Comment

POLECANE DLA CIEBIE

START TYPING AND PRESS ENTER TO SEARCH