Polska medycyna jest odtwórcza


Z prof. dr. hab. med. Aleksandrem Sieroniem rozmawiają Paweł Kruś i Katarzyna Pinkosz.

Panie profesorze, jaka właściwie jest polska medycyna?
Nowoczesną medycynę można podzielić na teoretyczną, kliniczną niezabiegową i kliniczną zabiegową. Najbardziej twórcza, a więc licząca się w świecie, jest nasza medycyna teoretyczna. Niestety, medycyna kliniczna to większości przypadków medycyna odtwórcza…

Czy problem tkwi w rozwoju naukowym młodej lekarskiej kadry naukowej?
Jak mantra powtarzana jest opinia, że polscy lekarze są znakomici i mogą pracować w Anglii, Kanadzie, USA… Niestety, ta ogromna emigracja medyczna w ostatnich latach to głównie lekarze pracujący na poziomie lekarzy ambulatoryjnych, praktykujących prywatnie lub asystentów w oddziałach szpitalnych. Przeważająca większość nie robi za granicą znaczących karier.

Pewne światło mogą rzucić moje wnioski z pracy jurora Nagród Naukowych „Polityki”. W ciągu 13 lat aplikowało do nich prawie 800 młodych, zdolnych naukowców z zakresu medycyny. W tej grupie było może 10 osób spełniających kryteria naukowe lekarzy zajmujących się medycyną praktyczną.

Czyli mniej niż jedna osoba w roku! A ilu dostało nagrody?
Lekarzy praktyków? Pamiętam jednego neurochirurga. W tym roku wysoko przeszedł inny lekarz, klinicysta, niestety nie dotarł do finału.

Czyżby tak niewielu młodych naukowców wybijało się ponad przeciętność w medycynie?
Odpowiedź będzie nieco inna, jeśli chodzi o medycynę teoretyczną, a inna, gdy chodzi o medycynę kliniczną. Generalnie jednak, jeśli chodzi o młodych naukowców, to wyjaśnienie tej złej sytuacji leży w niskich nakładach na naukę w Polsce. Są one mniejsze niż 0,5 proc. PKB. Jeśli nakłady na naukę są niższe niż 3 proc. PKB, to mówimy o mizerii nauki. A trzeba pamiętać, że do tego 0,5 proc. PKB stoją w kolejce także koledzy z innych branż, którzy chcą zdobyć naukowe granty: fizycy, chemicy, socjolodzy, psycholodzy, humaniści.

To przykre, ale w Polce jest coraz mniejsze zainteresowanie medycyną teoretyczną wśród lekarzy. W większości zajmują się nią – i to dobrze – inni specjaliści: biolodzy, biochemicy, mikrobiolodzy. Natomiast liczba młodych lekarzy pracujących na biochemii, fizjologii, mikrobiologii, patofizjologii, biofizyce jest bliska zeru. Dochodzi do rozdzielania dwóch dróg: teoretyczne badania naukowe mamy na wysokim poziomie, lecz w większości przypadków nie są one związane z praktyką kliniczną.

To znaczy, że ich wyniki nie znajdą zastosowania w praktyce?
Recenzuję znakomite prace doktorskie i habilitacyjne. Niestety, przełożenie między nimi a praktyką kliniczną jest skomplikowane i trudne, m.in. dlatego, że w wielu przypadkach przestała istnieć więź między medycyną teoretyczną a praktyką kliniczną. Ostatnio recenzowałem bardzo dobrą pracę habilitacyjną. Jej przełożenie może kiedyś nastąpi w klinice. Ale na pewno nie stanie się to w Polsce.

Dlaczego w Polsce nie ma na to szans?
Mam u siebie w klinice wybitnych lekarzy. Wielu z nich pełni po 20 dyżurów w miesiącu. Jak lekarz, który pracuje 12-14 godzin dziennie, może robić dobre badania naukowe, które wymagają czasu, analizy literatury i wyników, a także działań statystycznych?

Jeśli młody lekarz wyjechałby za granicę, do dobrego ośrodka, to mógłby tam podciągnąć swoją wiedzę i mieć szansę wykonywać badania na wysokim poziomie. Ale takie zjawisko nie jest częste, bo młody lekarz zwykle za granicę nie chce jechać…

… bo straci w Polsce prywatną praktykę?
Zagraniczne staże trwają od trzech miesięcy do roku. Na takim stażu zyskuje się dużo wiedzy, ale w wielu przypadkach traci się realizowane w Polsce możliwości zarobku (dyżury, umowy śmieciowe itd.) czy utrudnia się uzyskanie specjalizacji. Stąd często decyzja: nie wyjeżdżam. Zwykle więc na staże wyjeżdżają osoby, które nie są lekarzami klinicystami.

Tkwimy w przekonaniu, że nie ma tak dobrej medycyny jak polska. Jednak jest niewielu lekarzy, którzy wyjechali za granicę i osiągnęli tam wysoki poziom naukowy. Prof. Maria Siemionow to jedna z nielicznych twarzy polskiej medycyny, której osiągnięcia liczą się w świecie. Jednak taka opcja jest dla polskich lekarzy trudna do zrealizowania.

Czy to znaczy, że polska medycyna jest zła? Nie. Ale jest to bardziej medycyna odtwórcza niż twórcza, ponieważ na twórczą nie ma pieniędzy i nie ma warunków do jej tworzenia. Proszę popatrzeć: ilu jest w Polsce lekarzy praktyków, kreatywnych w międzynarodowym znaczeniu tego słowa?

Prof. Skarżyński, prof. Maciejewski… Pewnie takie osoby dałoby się wyliczyć na palcach jednej ręki. Jakie pan proponuje wyjście z tej sytuacji? Stworzenie ośrodka specjalnie poświeconego sprawom medycyny praktycznej i nauki?
Odpowiem pytaniem: jak myślicie, ile osób poniżej 35. roku życia jest na etatach naukowych na uczelniach medycznych?

10 procent?
Nie, to jedna, dwie, kilka lub co najwyżej kilkanaście osób! Oczywiście, wszystko zależy od uczelni, jednak generalnie młodych ludzi nie przyjmuje się na asystentury, bo wtedy trzeba stworzyć im możliwość zrobienia doktoratu, habilitacji. A więc, trzeba dać pieniądze na badania.

W wielu przypadkach, zwłaszcza w statystykach uczelnianych, nikt nie pyta naukowca, czym się zajmuje, tylko ile ma punktów Impact Factor, jaki ma wskaźnik cytowań oraz jak wysoki jest współczynnik Hirscha. Żeby uczelnia dostała określone pieniądze, musi mieć określony algorytm, który wylicza się zasadniczo tak, że w mianowniku znajduje się liczba pracowników naukowych, a w liczniku jest, opisany powyżej, tzw. dorobek naukometryczny uczelni. Do mianownika nie dolicza się wykładowców, a to właśnie na stanowiska wykładowców przyjmowane bywają osoby po studiach. Ale od wykładowców nie wymaga się robienia badań naukowych.

Według mnie całej naszej sytuacji winny jest system, bo nie premiuje młodych ludzi. W liczniku, o którym mówiłem, powinna się znaleźć liczba młodych ludzi, zatrudnionych na uczelni, którzy zrobili doktorat przed 35. rokiem życia.

Panie profesorze, powiedział pan, że polscy lekarze nie robią karier za granicą. Czyżby byli źle wyedukowani?
Od 15 lat jestem szefem komisji egzaminacyjnej z interny. Zadaję pytanie osobom, które zdają egzamin: „Co pan/ pani umie zrobić samodzielnie?”. 80 proc. odpowiada: „U nas wszystko robi szef albo przychodzi ktoś z zewnątrz”. Na pytanie: „Czy umie pan/ pani robić USG?”, słyszę odpowiedź: „Nie, przyglądam się, jak jest robione”; „Endoskopię?” „Nie.”

To kiedy oni się tego nauczą?
Niektórzy z nich nigdy się tego nie nauczą… Nie dlatego, żeby nie chcieli, tylko dlatego, że nie stworzono im możliwości. A od stworzenia możliwości jest szef – ordynator lub profesor. To, co teraz powiem, nie jest moją zasługą, tylko obowiązkiem: w kierowanej przeze mnie klinice każdy musi do pół roku od rozpoczęcia pracy nauczyć się robić USG. Jeśli chce robić inne badania, to ma pełne prawo nauczyć się je robić samemu, a nie tylko się im przyglądać.
Ilu profesorów myśli tak jak pan? Jak wielu konsultantów krajowych widzi ten problem?
Myślę, że znakomita większość profesorów, ordynatorów, konsultantów krajowych myśli podobnie. Niestety, uwarunkowania, w których jesteśmy, stwarzają sytuację, z jaką mamy do czynienia.

Obrazek z obchodu na jednym z oddziałów: z przodu profesor, z tyłu reszta lekarzy. Hierarchizacja absolutna?
O nie, przepraszam, muszę zaprotestować! To jest złe i nieprawdziwe opisanie stosunków profesor – podwładni. Szef uczy, omawiając przypadek, a jest z przodu, aby mieć lepszy kontakt z pacjentem.

Możliwości szkolenia młodych lekarzy przez szefa w wielu przypadkach praktycznie nie istnieją, bo… musi on wyrobić kontrakt, zajmować się rozrastającą się gigantycznie biurokracją.

Można tę sytuację określić jako stagnacja…
Tak, to jest dobre słowo: stagnacja uwarunkowana koniecznością zdobywania pieniędzy.

Jak tę sytuację stagnacji zmienić?
O pewnej drodze już powiedzieliśmy: przyznawanie uczelni punktów za młodych, którzy są kreatywni, robią doktoraty, habilitacje. Druga droga została podjęta przez ministerstwo. Zostały określone wymagania na poszczególne specjalizacje. Tylko że praktyka wygląda inaczej. Na niektórych specjalizacjach został niedawno zlikwidowany egzamin praktyczny. Egzaminy teoretyczne zdaje się, i słusznie, z wiedzy książkowej, która skupia się głównie na określonych jednostkach chorobowych. Ale przecież lekarz nie leczy choroby, tylko chorego, który często ma wiele różnych schorzeń. Nie sposób nauczyć się tego z książki. Żeby leczyć, trzeba mieć doświadczenie. Nawet najbardziej szczegółowy egzamin testowy nie zastąpi praktyki.

Może niektórych rzeczy, jak robienie USG, człowiek powinien się uczyć już na studiach?
Ministerstwo próbuje rozwiązać ten problem. Studia medyczne będą trwały pięć lat, szósty rok ma być bardzo praktyczny. Zastanawiam się nad jednym: godziny spędzane ze studentami face to face. Jak to zorganizować?

Kolejna ważna rzecz, która ma wpływ na realizację nauki medycyny: w mediach opisuje się, że trzyletnie dziecko zmarło z winy lekarza, starsza pacjentka zmarła z powodu zaniedbania lekarza. Negatywna sensacja goni sensację. Za rzadko mówi się o pozytywach, a jeśli już, to głównie o zagranicznych. Nagradzany polski lekarz rzadko ma okazję przebicia się w mediach. Podam własny przykład. Stworzyliśmy w naszej klinice aparaturę do przestrzennej obserwacji raka. Dostaliśmy za to główną nagrodę na Wystawie Nauki w Brukseli. Gdy zadzwoniłem do pani redaktor jednej z głównych gazet codziennych i zapytałem, czy ją to interesuje, odpowiedziała, że chętnie opublikuje skandal medyczny z moją osobą w roli głównej, ale nie osiągnięcie medyczne. Czy młody człowiek, czytając same lub prawie same złe rzeczy o lekarzach, pomyśli: „Warto zostać dobrym lekarzem”?

Włożę kij w mrowisko: nie sądzi pan profesor, że praprzyczyna tej stagnacji bierze się z tego, że od ponad 10 lat przy przyjmowaniu na studia medyczne brany jest pod uwagę tylko egzamin testowy? A przecież lekarz
to człowiek, temperament, charakter…

Praprzyczyna jest wcześniej, chęć bycia lekarzem deklaruje się w wieku 15 lat, bo idąc do liceum wybiera się profil. Człowiek zostaje wstępnie ukierunkowany, gdy jest jeszcze zbyt młody na decyzję, kim chciałby zostać. Jednak medycyna wciąga. Nie byłoby prawdą stwierdzenie, że materiał ludzki, który jest na studiach medycznych, jest słaby. Ale prawdą też jest, że egzamin maturalny nie odzwierciedla ani charakteru człowieka, ani jego pasji.

Na współczesną medycynę ma wpływ jej sformalizowanie i schematyzacja…
Schemat nie jest niczym złym, studia medyczne uczą schematu, a współczesna medycyna wymaga myślenia proceduralnego będącego pochodną EBM, czyli medycyny opartej na faktach.

Jak wprowadzać innowacje w medycynie?
W mojej ocenie najważniejsze jest to, żeby młody, zdolny lekarz trafiał do odpowiedniego ośrodka, gdzie jego rozwój jest stymulowany. Ma wtedy szansę się rozwijać.

Wspomniał pan, że wśród tegorocznych kandydatów do nagrody „Polityki” był znakomity klinicysta. Czy młodzi lekarze
mają szanse zajmować się nauką i medycyną na wysokim poziomie?

Wśród laureatów Nagród Naukowych „Polityki” są osoby będące dziś profesorami, m.in. prof. Jakub Gołąb. Właściwie każda z osób, która dostała nagrodę „Polityki”, jest znakomitym naukowcem. Są w Polsce zdolni ludzie, tylko trzeba wykorzystać ich potencjał. To musi być sterowane centralnie, ponieważ tego się nie da zrobić tylko oddolnie, nawet przez najmądrzejszego profesora, który kieruje katedrą czy kliniką.

Chciałoby się, żeby tych młodych znakomitości było więcej, także jeśli chodzi o medycynę kliniczną. Chciałbym, żeby polska medycyna praktyczna nie była tylko medycyną odtwórczą. Dlatego młodym lekarzom trzeba stworzyć warunki, żeby mogli się uczyć i rozwijać.

Może muszą powstać fundacje, które będą się tym zajmować…
Nie, to musi być zmiana systemowa. W USA są fundacje, ale stanowią one część całego systemu, dzięki któremu tworzy się ośrodki, w których młodzi ludzie nie wykonują niezbędnej dla wyrobienia kontraktu liczby procedur dziennie, tylko wdrażają innowacyjne metody medyczne. Mają tworzyć, a nie odtwarzać. Spróbujmy podpowiedzieć ministrowi zdrowia oraz ministrowi nauki i szkolnictwa wyższego, jak to zrobić. Wielu z nas to wie i powie. Teraz jest dobry moment na takie spotkanie.

4.7/5 - (311 votes)

Nikt nie pyta Cię o zdanie, weź udział w Teście Zaufania!

To 5 najczęściej kupowanych leków na grypę i przeziębienie. Pokazujemy je w kolejności alfabetycznej.

ASPIRIN C/BAYER | FERVEX | GRIPEX | IBUPROM | THERAFLU

Do którego z nich masz zaufanie? Prosimy, oceń wszystkie.
Dziękujemy za Twoją opinię.

POLECANE DLA CIEBIE

START TYPING AND PRESS ENTER TO SEARCH