Najmniejsze dziecko w Polsce urodziło się wałbrzyskim Szpitalu Ginekologiczno-Położniczym. Dziewczynka ma wielkość dłoni. Kiedy się urodziła, ważyła zaledwie 384 gramy i nikt nie wierzył, że przetrwa noc.
- To ewenement w skali kraju. W całej swojej karierze nie spotkałam się z tak małym noworodkiem, który miałby szanse przeżyć – mówi reporterowi “Słowa Polskiego Gazety Wrocławskiej” Ewa Helwich, krajowy konsultant ds. neonatologii.
- Przychodzę do niej każdego dnia. Jest taka maleńka i krucha. Już jednak widzę podobieństwa. Usta ma po tacie, nosek po mnie. Tak bym chciała wreszcie mieć ją przy sobie – mówi wzruszona mama, Sylwia Jabłonowska z Wałbrzycha. Również babcia małej Julki odlicza już dni, kiedy będzie mogła przywitać maleństwo w domu.
Julka ma już ponad pięćdziesiąt dni. Urodziła się w 22 tygodniu ciąży (około piątego miesiąca), miała wtedy nieco ponad 20 centymetrów. Cały czas leży w inkubatorze i jest pod ciągłym nadzorem specjalistów.
- Teraz jeszcze bardzo powoli przybiera na wadze, z czasem jednak będzie coraz lepiej – ma nadzieję prof. Sławomir Suchocki ze Szpitala Ginekologiczno-Położniczego w Wałbrzychu.
Jak przyznaje, jest jeszcze za wcześnie, by mówić o sukcesie, bo wszystko zależy od tego, jak dziecko będzie się rozwijać. Przecież, kiedy się urodziła, właściwie nie miała żadnego wykształconego narządu.
- Dziecko w 22 tygodniu ciąży nie jest w stanie wykonać samo żadnych czynności. We wszystkim muszą pomagać aparatury – wyjaśnia Ewa Helwich.
Dziewczynka jest podłączona do respiratora, który za nią oddycha, pomp infuzyjnych, przez które podawane są płyny. W inkubatorze jest cały czas temperatura 32 stopni, tyle wynosi również temperatura jej ciała. Sama nie byłaby w stanie takiej utrzymać.
Lekarze przyznają, że stan dziewczynki cały czas się poprawia. W jej przypadku ważny jest jednak każdy dzień.
- Staramy się raz na jakiś czas odłączać ją od respiratora, żeby sama próbowała oddychać. Karmimy już doustnie. Wcześniej płyny były podawane wyłącznie dożylnie – opowiada profesor.
Dziewczynka jeszcze kilka miesięcy będzie leżeć w szpitalu. Rodzice będą ją mogli odebrać, kiedy będzie pewność, że poradzi sobie bez szpitalnych aparatur. Dopiero wtedy jej mama przytuli swoją córeczkę.
- To jest właśnie najgorsze, że nie może być blisko mnie. Choć tak naprawdę sama nie umiem sobie wyobrazić, jakbym miała ją na przykład przebierać, czy kąpać. Przecież to taka kruszynka – mówi na łamach “Słowa Polskiego Gazety Wrocławskiej” pani Sylwia.