Natalia Lesz to artystka o wielu twarzach. Jej debiutancki album odniósł międzynarodowy sukces. Talent taneczny i aktorski wykorzystała w serialach „Tancerze”, „Pierwsza miłość” i „Ojciec Mateusz”.
Jesteś piosenkarką, aktorką i tancerką. Który z tych żywiołów scenicznych sprawia ci największą przyjemność?
Kocham i aktorstwo, i muzykę, i taniec – nie muszę z niczego rezygnować. Czasem bardziej skupiam się na muzyce – tak było w ubiegłym roku, kiedy pracowałam nad płytą „That Girl” – ale po jakimś czasie zaczęłam tęsknić za aktorstwem. Wtedy pojawiły się propozycje gościnnych występów w popularnych serialach „Ojciec Mateusz”, „Na dobre i na złe”. Ponieważ nie wyczerpało to moich aktorskich marzeń, za chwilę zacznę przygotowywać się do monodramu. Będę nad nim pracować z cenioną młodą reżyserką, Olgą Chajdas.
Taniec jest z kolei moją pasją – mogę mu się oddawać zawsze, kiedy mam tylko ochotę – w domu, na scenie czy w serialu. I mam tu na myśli nie tylko serial „Tancerze”, ale choćby serial „Ojciec Mateusz”, w którym zagrałam tancerkę. Jak widać, umiejętności taneczno-wokalne bardzo mi się w aktorstwie przydają.
Który z twoich solowych albumów został lepiej przyjęty przez fanów?
Pierwsza płyta była ważna, bo debiutancka. Druga zaś dlatego, że był to w pewnym sensie sprawdzian, test – zarówno moich umiejętności, jak i lojalności moich fanów. W przypadku aktorstwa zawsze mówi się, że najtrudniejszy jest drugi film, zwłaszcza po zachwycającym debiucie. Moja pierwsza płyta sprzedała się bardzo dobrze, ale najbardziej cieszy mnie fakt, że to druga otrzymała status złotej. Patrząc na to, co się dzieje na rynku fonograficznym, trzeba przyznać, że nie jest to wcale takie proste. Poza tym – stało się to naprawdę szybko. Mam też fajny (i mam nadzieję, że jest to obustronne odczucie) kontakt z moimi fanami – zarówno na żywo, jak i na Facebooku. Przyjmuję ich uwagi, sugestie. Nawet jeśli nie wszystkim odpisuję, to – przyrzekam – czytam wszystko!
Płyta „That Girl” inspirowana była twórczością m.in. Eurythmics i Depeche Mode. Jacy jeszcze wykonawcy mają największy wpływ na twoją twórczość?
Jestem otwarta na wszystkie kierunki muzyczne. Nie umiem i nie chcę zamykać się w jakimś konkretnym gatunku. Nawet jeśli słucham czegoś, co niekoniecznie jest, jak to się mówi, z „mojej bajki”, słucham tego bardziej pod kątem technicznym, formalnym. Poza tym uważam, że powinnam śledzić to, co się dzieje na rynku muzycznym. Jeśli kiedyś ktoś mnie zaprosi do rozmowy na temat muzyki, nie chciałabym wyjść na ignorantkę. Na swój profil na Facebooku często wrzucam rożne ciekawe linki muzyczne.
Twój drugi album powstawał pomiędzy Polską a Los Angeles. Sesja zdjęciowa odbyła się w Nowym Yorku, a teledysk nakręcono w Londynie…
Urodziłam się i obecnie mieszkam w Polsce, ale 1/3 swojego życia mieszkałam w USA. Jestem kosmopolitką. Uważam, że granice z założenia są sztuczne, umowne i z definicji ograniczające. Wystarczy, że ogranicza nas język. Muzyka jest uniwersalna. Kocham zarówno Nieporęt i Warszawę, jak i Nowy Jork, Kalifornię, Londyn oraz wiele innych miejsc na ziemi! Ostatnio na przykład odkryłam Gruzję – zupełnie przez przypadek. Zostałam poproszona przez gruzińskie władze o zaśpiewanie coveru przeboju naszych Filipinek pt. „Batumi”. W tym mieście nagrywałam też teledysk – z tamtejszą gruzińską ekipą. Dla mnie najważniejsi są ludzie – mogę pracować z Polakami, Gruzinami, Brytyjczykami i Amerykanami. Byleby tylko była między nami chemia!
Może z tak bogatym międzynarodowym doświadczeniem warto wystąpić na Eurowizji?
Kiedy Edyta Górniak odniosła sukces na Eurowizji uważaliśmy, że jest to najważniejszy festiwal muzyczny na świecie. Teraz, kiedy od lat nie odnotowaliśmy żadnego sukcesu, traktujemy go jak prowincjonalną szopkę dla przechodzonych artystów. Tymczasem powinniśmy sobie uświadomić, że jest to telewizyjny konkurs połączony z talent show. Tu głosuje publiczność, decydują jej gusta, liczy się telewizyjne show. Nie mam nic przeciwko temu festiwalowi. Po prostu trzeba być świadomym, w co się gra.
Próby zdobycia europejskich i światowych rynków muzycznych przez polskich wykonawców kończą się albo źle, albo bardzo źle. Dlaczego?
Wynika to trochę z kompleksów, trochę z tego, że nie próbujemy zawalczyć. Ale są jaskółki zwiastujące zmiany! Chociażby sukces Radzimira Dębskiego na remix piosenki Beyonce „End of time”. Piosenkarka wybrała jego wersję z ponad 3 tysięcy nadesłanych z całego świata! Z kolei ostatnio czytałam o młodej wokalistce z Łodzi, Izie Lach, która wzięła udział w konkursie zorganizowanym przez Snoop Doga. Raper zaprosił ją do współpracy i głos Izy można usłyszeć w jego kawałku „Set it off”. Marzy mi się, żeby, tak jak kiedyś skandynawskie grupy robiły światową karierę muzyczną, polscy twórcy zostali zauważeni i docenieni, bo absolutnie na to zasługują.
Które ze swoich zawodowych doświadczeń chciałabyś na zawsze usunąć z pamięci?
Nie pamiętam. Już je usunęłam (śmiech).
Czy muzyka może być źródłem utrzymania?
Tak naprawdę to najlepiej byłoby zapytać o to kogoś, kto żyje wyłącznie z muzyki. Ja mam tzw. drugą nogę. Utrzymuję się z muzyki i z aktorstwa. Ale to fakt – rynek się zmienia. I ten muzyczny, i ten filmowy. Nie ma więc wyjścia i trzeba się dostosować. Z samych płyt dziś na pewno nie da się wyżyć, ale na szczęście są koncerty. Płyt nie wydaje się tylko hobbystycznie. Płyta to sprawdzenie umiejętności, talentu, sympatii słuchaczy. W dzisiejszych czasach o popularności wykonawcy świadczy zarówno ilość sprzedanych płyt, jak i ilość odsłon jego utworów w internecie.
Myślałaś o tym, by porzucić „polskie bagienko” i wrócić na drugą stronę Atlantyku, do miejsc, w których dojrzewałaś?
A czy życie po drugiej stronie oceanu jest takie cukierkowe? Tam gra się o dużo wyższą stawkę, więc i zawiść jest proporcjonalnie większa. Nie czarujmy się – każdy showbiznes ma swoje własne bagienko. Grunt to złapać grunt (śmiech).
Jaka jest twoja publiczność?
Mam naprawdę fantastycznych fanów! Oddanych i lojalnych. Na moje koncerty przychodzą głównie ludzie młodzi. Gdybym śpiewała jazz – średnia wieku pewnie byłaby wyższa. Ale kto wie – jeśli kiedyś wydam płytę z coverami z dwudziestolecia międzywojennego, może zainteresuje ona starszą grupę wiekową.
Który twój występ najbardziej zapadł ci w pamięć?
Każdy występ jest ważny, ale najważniejszy jest ten, który jest dopiero przede mną. Te, które się odbyły są ważne, bo czegoś mnie nauczyły. Mogę potem zobaczyć, co mogłam zrobić lepiej. Mam na koncie kilka prywatnych, niemedialnych występów – chociażby dla dzieci z hospicjum – traktuję je jednak zupełnie inaczej. To takie obustronne ładowanie akumulatorów. Nie oszukujmy się – dawanie to również branie.
Na razie na swoim koncie masz głównie nieduże role serialowe. Czy masz jakieś plany związane z aktorstwem?
Oczywiście, bo tylko w ten sposób mogę się rozwijać jako aktorka. Na razie mój apetyt zaspokoję monodramem, o którym już wspomniałam. Mam już na koncie monodram pod tytułem „Like a virgin”, nad którym również pracowałam z Olgą. Nasz nowy projekt oparty będzie na wspomnieniach Jennifer Saginor, która jest córką osobistego lekarza Hugh Hefnera, założyciela „Playboya”. Jestem świeżo po lekturze jej biografii – niezwykła, momentami wstrząsająca. Proszę wyobrazić sobie życie dziecka, które na co dzień wychowywało się w „domu rozpusty”, jak mawia się o posiadłości Hefnera.
Kilka lat temu zostałaś ambasadorką kampanii „HELP dla życia bez tytoniu”…
Uważam, że ten projekt powinien zostać powtórzony. Niestety nadal widuję na ulicy ludzi z papierosami i często są to ludzie bardzo młodzi! Kochani, teraz jest moda na niepalenie! Palenie śmierdzi, wywołuje raka i jest kosztowne! Czy nie lepiej być zdrowym, ładnie pachnieć, a pieniądze wydawać na podróże? Wierzcie mi – tak jest dużo lepiej!
Jak dbasz o swoje zdrowie na co dzień?
Po pierwsze – nie głodzę się. Zawsze mam pod ręką zdrowe przekąski – owoce, orzechy, pestki dyni czy słonecznika. Napady wilczego apetytu są tragiczne w skutkach nie tylko dla figury, lecz także dla zdrowia, bo rozregulowują organizm. Uwielbiam ruch – rolki, pływanie, biegi, taniec – dla przyjemności, nigdy w wymiarze ekstremalnym. Ale najważniejsze jest chyba to, że wsłuchuję się w swój organizm. Jeśli tylko wyczuwam coś niepokojącego – idę to sprawdzić. Regularnie robię sobie badania, które powinna robić każda kobieta – cytologię i badanie piersi. Dzięki udziałowi w projektach charytatywnych na rzecz zdrowia sama się edukuję w wielu dziedzinach. Niby wszyscy wiemy, że zdrowie jest najważniejsze, ale niestety czasem spada ono w naszej hierarchii i wtedy skupiamy się np. wyłącznie na pracy albo na znajomych czy rodzinie. Nie zapominajmy o sobie. Zdrowy egoizm – jak sama nazwa wskazuje – jest zdrowy!