Prawie połowa ciężarnych Polek płaci za wizyty u ginekologa – wynika z szacunkowych danych Instytutu Matki i Dziecka. Rynek wizyt w prywatnych gabinetach może być wart około 168 mln zł rocznie, nie licząc wydatków na badania (np. USG).
Odległe terminy to jedna z przyczyn, dla których kobiety decydują się na prywatną opiekę medyczną w czasie ciąży. Zwłaszcza że pierwsza wizyta musi odbyć się najpóźniej w 10. tygodniu – inaczej nie ma szans na to, by po urodzeniu dziecka otrzymać becikowe.
Innym powodem wyboru prywatnego gabinetu jest według ekspertów to, że kobiety chcą, by ciążę prowadził zaufany lekarz, najlepiej taki, który później zapewni im miejsce w wybranym szpitalu i przyjmie poród. – Na dodatek lekarze z marką przyjmują głównie odpłatnie – twierdzi Leokadia Jędrzejewska, krajowy konsultant w dziedzinie pielęgniarstwa ginekologicznego i położniczego.
Przykłady: ordynator oddziału ginekologiczno-położniczego z podkarpackiej placówki pracuje oprócz tego w trzech gabinetach prywatnych. Dyrektor znanego szpitala ze stolicy za dodatkową opłatą przyjmuje w trzech poradniach. Jednocześnie nie sposób zapisać się do niego „publicznie” – ciąży nie prowadzi nawet we własnej placówce, choć oczywiście porody tam przyjmuje.
Leokadia Jędrzejewska przekonuje, że prywatnie nie zawsze znaczy lepiej. – Z analiz, które prowadzimy, wynika, że często ginekolodzy, którzy przyjmują odpłatnie, nie przygotowują planów porodu ani planu opieki prenatalnej. A powinni. Nie prowadzą też odpowiedniej edukacji związanej z przygotowaniem do porodu – dodaje.
(Źródło: gazetaprawna.pl)