Czy 23 lata to długo czy krótko? Zastanawiałem się nad tym podczas podróży po Azji, wracając w myślach do polskiego Dnia Niepodległości.
Niepodległość liczę od czerwca 1989 r. Nie chcę otwierać dyskusji o suwerenności Polskiej Republiki Ludowej. Cezurę czasową ustawiam w ten sposób, bo chyba nawet dla wielbicieli PRL nie ulega wątpliwości, że w latach 1945-1989 Polska nie była wolna pod względem gospodarczym. Jeśli nawet nie była skrępowana przez obcy reżim, to była skrępowana przez absurdalną gospodarczą ideologię.
W listopadzie myślę o naszych 23 latach niepodległości. Zastanawiam się, czy w tym czasie dokonaliśmy skoku na miarę naszych możliwości. Nie mam wątpliwości, że nie na miarę ambicji. Myślę, że wszyscy chcemy, by Polska była bogatsza, potężniejsza, silniejsza gospodarczo oraz bardziej ekspansywna w polityce zagranicznej.
Byłem właśnie z krótką wizytą w Singapurze. W latach 60., jak powiedział mi ambasador Polski Waldemar Dubaniowski, kraj ten był biedną rybacką wioską, która dopiero co odzyskała niepodległość. Dziś jest to trzecie najbogatsze państwo świata, ma 5 mln mieszkańców i 70 tys. dolarowych milionerów. Warto przedstawić kilka kluczowych uwarunkowań sukcesu tego państwa-miasta.
Po pierwsze, elitę władzy tworzą w Singapurze (od lat 50. rządzi tu jedna partia) absolwenci najbardziej prestiżowych uczelni Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Kto ma modernizować kraj, jeśli nie ludzie, którzy wiedzą, do czego dążą? Wyedukowane elity uciekną jednak z rządu, jeśli nie będą zarabiały odpowiednich pieniędzy. Przypomnę, że polski premier zarabia śmieszną sumę 15 tysięcy zł miesięcznie. Premier Singapuru zarabia w tym czasie około 500 tysięcy zł. To jedna z najwyższych pensji na świecie. Ale jeżeli najlepsi ludzie mają pracować dla rządu, to trzeba im odpowiednio zapłacić. Świat to rozumie. Polskie tabloidy wciąż niestety nie. A rząd jest sparaliżowany strachem przed nimi.
Singapur miał także coś, czego nie miała Polska – spokój w polityce. W Azji pochodzi on z dominującej pozycji partii rządzącej, stłumionej wolności mediów oraz azjatyckiej filozofii, według której grupa ma pierwszeństwo nad jednostką. W Polsce zbyt dużo pary idzie w gwizdek, za mało w propaństwową pracę. Dobrze to widać po Donaldzie Tusku, który jest tak sparaliżowany strachem przed PiS-em, że boi się robić śmiałe ruchy, boi się pchnąć sprawy naprawdę do przodu. No bo co Kaczyński i „Super Express” powiedzą… W Polsce politycy muszą zacząć myśleć długoterminowo, tak jak ma to miejsce w Singapurze. W Azji postawiono na naukę, komercjalizację odkryć, oczyszczanie wody ze ścieków. Polska też musi na coś mocno postawić. Jeśli będzie to gospodarka, to w Singapurze jest się od kogo uczyć. Obsługa klienta jest tam świetna, przepisy napisane „pod biznes”, podatki niskie, a poziom korupcji – według Transparency International – najniższy na świecie. Efekt: całkiem niedawno biedna rybacka wioska, a dziś jedno z najbogatszych państw świata. Jeden z trzech – obok Hong Kongu i Szanghaju – liderów Azji.